14.12.2025 Borszcz ukraiński po lubelsku – Oleksandr Irwaneć

radio.lublin.pl 7 godzin temu
Zdjęcie: 14.12.2025 Borszcz ukraiński po lubelsku – Oleksandr Irwaneć


Anna Kovalova:

Jakie książki można było czytać tylko pod nadzorem, zanim Ukraina uzyskała Niepodległość. Dowiedzą się Państwo już za chwilę. Witam przy mikrofonie, Anna Kovalova.

Dziś moim gościem jest Oleksandr Irwaneć – ukraiński pisarz, poeta i tłumacz, członek ukraińskiego PEN klubu (Międzynarodowego Stowarzyszenia Pisarzy).. Jest jednym z założycieli literackiego zespołu Bu-Ba-Bu, powstałego w 1985 roku. Pan Oleksandr tworzył zarówno w czasach, gdy Ukraina była częścią Związku Radzieckiego, jak i dzisiaj w wolnej Ukrainie. Jak zmieniła się ukraińska literatura na przestrzeni 34 lat. Opowie sam Oleksandr Irwaneć.

Oleksandr Irwaneć:

Bez wątpienia, zmieniło się. Jestem już dość starym człowiekiem i mogę powiedzieć, iż dzisiejsza literatura i literatura, na przykład, z 1980 roku – to dwie różne literatury. To przepaść. Między nimi jest przepaść, i wielu autorów przyczyniło się do jej pokonania. W tym nasza grupa BUBABU i ja osobiście. Nie chcę ciągnąć na siebie całego koca, ale zmieniliśmy literaturę tym, iż pisaliśmy inaczej.

Tak jak mówiłem na spotkaniu, w czasach radzieckich nad autorami wisiała cenzura i autocenzura. Młodemu poecie mówili starsi towarzysze: „Saszko, co piszesz? Nie opublikują cię”. Pisarz pisał i myślał: „Ale przecież tego nie przepuści cenzura”. Miałem w głowie takie hamulce. Dziś, dzięki Bogu, młody autor, a także nie tak młody, jak ja, już nie ma w głowie tego hamulca autocenzury. To jest główna zmiana. I w konsekwencji przyniosło to bogactwo w gatunkach, myślach, ideach i fabułach. Bo w czasach komunistycznych autor był bardzo ograniczony i skrępowany. Dziś, dzięki Bogu, tego nie ma. To jest główna zmiana.

Anna Kovalova:

Czy był dostęp do książek w języku ukraińskim? Czy można było je kupić?

Oleksandr Irwaneć:

Nie dało się nic kupić, przede wszystkim dlatego, iż kiedy coś naprawdę wychodziło, gospodarka była planowa, a nakłady bardzo ograniczone. Na przykład Lina Kostenko albo Marusia Czuraj – znikały z półek w okamgnieniu, a jakieś nudne książki grafomańskie leżały latami i nikt ich nie chciał. A teraz? Jak książka się sprzedaje — to sprzedają, dodrukowują i tak w kółko.

Do tego było mnóstwo autorów zakazanych, których w ogóle nie można było zdobyć. Ten sam Mykola Chwyliowyj albo Ivan Bahrianyj – ich książki były całkowicie zakazane. Książki z lat 30. nie były wznawiane, a w bibliotekach trzymano je w specjalnym magazynie, do którego nie każdy miał dostęp. jeżeli byłeś młodym literaturoznawcą i pisałeś doktorat, pozwalano ci czytać te książki tylko w czytelni, pod ścisłym nadzorem. Wyobraź sobie: były takie czasy. W tym samym czasie książki Chwyliowoho i innych autorów nie były dostępne. W podręcznikach pisano, iż Chwiłowy i jego twórczość są dekadenckie, upadłe, nie nadają się do czytania i nie są potrzebne radzieckiemu czytelnikowi. Tak to ogólnie przedstawiano. Ale żeby samemu się przekonać, jak naprawdę jest z tą „dekadencką” twórczością, nie mogłeś tego zrobić, dopóki nie trafiłeś do specjalnego archiwum biblioteki.

Anna Kovalova:

Teraz literatura w Ukrainie jaka jest? Traumatyczna?

Oleksandr Irwaneć:

Oczywiście. Wojna – boli,, trudno to przeżywać. W pewnym stopniu twórczość dzisiejszych autorów jest też terapeutyczna. Ludzie wyrzucają z siebie emocje, uwalniają się, dzielą się, wiesz, tak jak trzeba o tym opowiedzieć. I jednocześnie jest ona dużo bardziej różnorodna. Oczywiście, lepiej by było, gdyby wojny nie było, wtedy nie byłoby tej twórczości, ale żylibyśmy w pokoju. Ale już jest, jak jest. W przyszłych podręcznikach będzie ogromny rozdział „Literatura ukraińska w czasie wojny rosyjsko-ukraińskiej”. I, myślę, tam będą wybitne dzieła, które zostaną napisane.

Anna Kovalova:

Na spotkaniu powiedział Pan, iż w listopadzie 2022 roku był Pan na rezydencji w Berlinie. Trzeba było coś napisać, ale było trudno, bo nie był Pan wtedy w Ukrainie. I zaczął Pan pisać fantasy.

Oleksandr Irwaneć:

Nie mogłem pisać o wojnie w sposób dokumentalny, bo wojna była daleko. Dlatego zwróciłem się ku gatunkowi fantasy. I, jakby, wyszło całkiem nieźle.

Anna Kovalova:

Proszę opowiedzieć, jak wyszło.

Oleksandr Irwaneć:

No wyszło, jak wyszło. Powieść „Krew czarownic” jest już wydana i przetłumaczona na niemiecki. Mam nadzieję, iż w przyszłym roku – stuk, stuk, w drewno – zobaczę tę książkę po polsku. W Czechach, w Brnie, jeden tłumacz też już czyta tę książkę. Nie ma jeszcze porozumienia, ale mam nadzieję, iż ukaże się w innych językach. A fakt, iż pojawi się po polsku, cieszy mnie szczególnie. Polska jest mi bliska, często do niej jeżdżę.

Anna Kovalova:

Polska była pierwszym krajem, do którego Pan podróżował.

Oleksandr Irwaneć:

Tak, poza granicami ówczesnego Związku Radzieckiego. To była wiosna 1991 roku, a Związek rozpadł się latem, w sierpniu. Lublin był pierwszym prawdziwie dużym zachodnim miastem, które zobaczyłem. Lublin był interesujący, dlatego napisałem o nim sztukę, która dzieje się na placu Litewskim. Mam też kilka innych ciekawych pomysłów.

Anna Kovalova:

Pisze Pan bardzo dużo – poezję, prozę, sztuki teatralne. Co lubi Pan pisać najbardziej?

Oleksandr Irwaneć:

Poezja jest najbardziej zaszczytnym gatunkiem. Poetą byłem od młodości, uświadomiłem sobie, iż jestem poetą, mając około 15 lat. Chociaż lubię też prozę, poezja pisze się w głowie. Mogę choćby dość długi wiersz stworzyć w głowie. Proza, jak żartował mój wykładowca w Instytucie Literackim, pisze się „przeciwnym miejscem” – trzeba przy niej siedzieć, rozumiesz? Wiersz mogę komponować w biegu i będzie dobrym wierszem. Próbowałem też dramaturgii. Wszystkie gatunki lubię w przybliżeniu tak samo, ale poezję – najbardziej.

Anna Kovalova:

Moim gościem był Oleksandr Irwaneć – ukraiński pisarz, poeta i tłumacz. Dziękuję Państwu za dziś. Do usłyszenia za tydzień. Anna Kovalova.

Fot. nadesłane

Idź do oryginalnego materiału