AK i władze Polskiego Państwa Podziemnego planowały ujawnić się i wystąpić wobec Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (zależny od woli Stalina) w roli gospodarza, jako jedyna legalna władza. Powstanie projektowane dosłownie na kilka dni upadło dopiero 3 października, po morderczych 63 dniach walki. Zginęło około 20 tys. żołnierzy AK i od 150 tys. do 180 tys. cywilów. Po kapitulacji Warszawa decyzją Adolfa Hitlera została budynek po budynku zniszczona.
Tyle fakty. Zastanówmy się jednak – a miłośników historii kontrfaktycznych z roku na rok przybywa – co by było, gdyby AK nie zdecydowała się na zbrojny zryw. Przeciwnicy decyzji o wybuchu powstania podają, iż ten scenariusz byłby o niebo lepszy (brak ofiar cywilnych, ocalałe miasto wraz z jego bezcennymi zabytkami). Ale czy przy alternatywnym scenariuszu historia bez wybuchu powstania byłaby lepsza? Rozważmy, znając wszystkie historyczne zmienne, które zaistniały przed feralną Godziną „W”, co mogłoby się wydarzyć. Czy można wyobrazić sobie gorszy scenariusz? Puśćmy wodze historycznej imaginacji.
Oto Powstanie Warszawskie nie wybucha, Komenda Główna AK słucha argumentów płk. Jana Bokszczanina i szefa wywiadu płk. Kazimierza Iranka-Osmeckiego i nie wydaje rozkazu o ataku. Polityczne argumenty za walką są poważne, bo w przeciwnym wypadku powstanie komunistyczny quasi-rząd na czele z Edwardem Osóbką-Morawskim (choć de facto za wszystkie sznurki pociągała Wanda Wasilewska, szara eminencja PKWN-u, zaufana Stalina, i „enkawudzista” Stanisław Radkiewicz). Również zamach na Hitlera w Wilczym Szańcu przeprowadzony przez Clausa von Stauffenberga nie był brany pod uwagę. Tym bardziej iż po 22 lipca szybciej do Komendy Głównej docierają wywiadowcze meldunki o tym, iż Hitler cudem ocalał, a Wehrmacht będzie bronił stolicy. Informacją rozstrzygającą byłyby fakty militarne. 15 lipca 1944 r. wyruszyła koleją z Włoch do Warszawy doborowa jednostka Pancerno-Spadochronowa „Hermann Göring”. W realnej historii dywizja ta weszła natychmiast do walki na przedmieściu i powstrzymała ataki radzieckiej 2. Armii Pancernej w rejonie Mińska Mazowieckiego i Wołomina. O tym fakcie 31 lipca Iranek-Osmecki nie zdążył powiadomić Bora-Komorowskiego, gdy ten podejmował decyzję o wybuchu powstania.
W stolicy wybuchają walki – nawołuje do nich przecież m.in. hurapatriotyczna radiostacja im. Tadeusza Kościuszki kierowana przez Zofię Dzierżyńską, należąca do komunistycznego Związku Patriotów Polskich. Na murach Warszawy pojawia się (stało się tak 29 lipca 1944 r.) odezwa sygnowana przez samozwańczego gen. Juliana Skokowskiego, przywódcę Polskiej Armii Ludowej, którego wywiad AK uznawał za radzieckiego agenta. W odezwie ogłaszano kłamliwie, iż „Bór” wraz z dowództwem podziemia uciekli z Warszawy, a on – Skokowski – przejmuje władztwo nad wszystkimi organizacjami konspiracyjnymi i zarządza mobilizację do walki z okupantem. Niezwykle realne jest więc w tym scenariuszu to, iż „minipowstanie” przeprowadza nie AK (zakładamy również, iż charakterologicznie gen. Bór-Komorowski okazuje się jednak odporny na presję gen. Okulickiego), tylko Armia Ludowa do spółki z Armią Czerwoną. Faktycznie Warszawę „wyzwalają” czerwonoarmiści, rozbudowując później propagandowo bohaterski rys garstki partyzantów pod wodzą Skokowskiego oraz towarzyszy Zenona Kliszki i Władysława Gomułki. Zaznaczmy też zarazem, iż Niemcy planowali uczynienie z Warszawy twierdzy. Dlatego militarna akcja wszczęta przez AL i Sowietów mogłaby – podobnie jak w rzeczywistości – spowodować zniszczenie miasta.
Jednak taka sytuacja sprawiłaby, iż komunistyczna kosmologia wyparłaby późniejszą akowską legendę znaną nam z „Kanału” Wajdy i „Kolumbów” Morgensterna. O wiele skuteczniej można byłoby ją choćby oskarżyć o „stanie z karabinem u nogi”. W tej logice to nie Roman Bratny, tylko „Barwy walki” Mieczysława Moczara byłyby w kanonie lektur szkolnych. „Kolumbowie” zostaliby zmarginalizowani, a „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego znane byłyby tylko wąskiej grupie literaturoznawców. W Polsce Ludowej znacznie łatwiejsza byłaby akceptacja społeczna dla instalowanego „czerwonego” ustroju. Na takiej fali „ocalony” na skutek politycznych zawirowań Krzysztof Kamil Baczyński, „złote dziecko” polskiej poezji, mógłby wstąpić do… PPR. Czy w takiej rzeczywistości nie napisałby wiersza pochwalnego ku czci Stalina?