Aleksander Bocheński: Dzieje głupoty w Polsce

instytutsprawobywatelskich.pl 2 tygodni temu

„Dzieje głupoty…” pozostają jednym z najciekawszych i najbardziej inspirujących dzieł polskiego pisarstwa politycznego. Nie tylko jako głos w sporze o historyczne wybory, ale i jako oparta na solidnych podstawach próba stworzenia teoretycznych ram dla strategii politycznej państwa słabego, położonego między mocarstwami – Jan Sadkiewicz (z mat. Wydawcy).

Wydawnictwu Universitas dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

(…) W drugiej połowie [XVIII] wieku, pod rządami króla Stanisława Augusta, doszło do odrodzenia oświaty i poczucia obywatelskiego. Brak jednak zrozumienia sytuacji geopolitycznej spowodował elementy, które przybierały nazwę patriotycznych, do szeregu walk z Rosją, które, rozpoczęte z reguły przedwcześnie, bez obliczenia sił własnych i obcych, bez dość pewnych sojuszów zagranicznych, przerwały dzieło odrodzenia, skończyły się klęską i stały się powodem rozbiorów. Mimo iż skutek tych walk był zupełnie oczywisty, politykom, którzy je prowadzili, udało się wmówić w społeczeństwo swoje i obce, iż to właśnie te walki miały ratować Polskę i iż nie dały one wyniku jedynie dlatego, iż mądrzejsza część narodu była im przeciwna i pragnęła wytrwać w lennie rosyjskim, póki wzrost sił własnych i koniunktura ogólna nie da lepszych warunków do walki.

Od tej pory nie tylko naród polski stracił najsilniejszy wyraz swego istnienia i rozwoju – państwo własne, ale i został pchnięty przez agitatorów niepodległościowych na najzupełniej sprzeczne z rzeczywistością drogi obłędu politycznego.

Przez blisko sto lat duża część warstw oświeconych wyrażała zdanie, iż państwo własne odzyska nasz naród nie inaczej, jak tylko drogą walki zbrojnej wytoczonej przez lud jednocześnie wszystkim trzem zaborcom, a to mimo [tego], iż zaborcy ci reprezentowali właśnie najsilniejsze wówczas organizmy państwowe.

Ludzi, którzy kierowali polską myśl polityczną na drogę sojuszu z jednym z zaborców przeciw drugim – dla umożliwienia walki między nimi, kwalifikowano jako zdrajców i sprzedawczyków. Tę samą nazwę dano tym wszystkim, którzy pragnęli drogą posunięć politycznych uzyskać rozwój sił narodowych. Natomiast wszystkich tych, którzy porywali się w najzupełniej niemożliwych warunkach, w kilka lub kilkaset ludzi, przeciw największym mocarstwom, którzy swoimi zamachami kleili przymierza mocarstw rozbiorczych i ich wspólną pracę dla tępienia nacjonalizmu polskiego, jednym słowem tych, którzy bez żadnego ekwiwalentu sprowadzali, przez brak rozumu, doświadczenia, poczucia odpowiedzialności, klęski za klęskami, obwoływano bohaterami narodowymi, naczelnikami, wodzami narodu.

Dzięki temu przez lat sto pięćdziesiąt naród nasz nie tylko nie miał własnego państwa, ale i tam wszędzie, gdzie obłędem tknięci zbrodniarze zagłuszyli politycznych przywódców narodu, tracił z biegiem czasu w siłach w stosunku do innych narodów europejskich.

Po zamachu konfederacji barskiej, Sejmu Czteroletniego i insurekcji kościuszkowskiej jedne z najgorszych skutków przyniósł wybuch powstania listopadowego 1830 roku.

Wybuch ten, spowodowany przez spisek kilkunastu młodych oficerów, wbrew całemu politycznie myślącemu społeczeństwu, zaprzepaścił w rezultacie byt państwowy, który posiadaliśmy w unii personalnej z Rosją, i który mimo wielu braków mógł być i stawał się już kuźnią rozwoju materialnego i moralnego. Prócz upadku Królestwa Kongresowego powstanie to przyniosło dwie trwałe a złowrogie cechy do naszej psychiki: pajdokrację i poezję emigracyjną.

Pajdokracja, czyli rządy młodzieży nad starszymi, nigdzie nie doszła do takich rozmiarów jak u nas. Z biegiem czasu apoteoza powstańców sprawiła, iż posiadanie majątku, wykształcenia, zawodu, rodziny, wszystkiego – jednym słowem – co daje poczucie odpowiedzialności, doświadczenie życiowe i jest na całym świecie warunkiem do uzyskania wpływu politycznego, u nas dyskwalifikowało ludzi do kierowania narodem. To zwyrodnienie stało się źródłem szeregu klęsk i niemożności wcześniejszego odzyskania państwowości, i dotrwania do jego odrodzenia z większym zasobem sił materialnych i moralnych.

Poezja emigracyjna, cenna jako wkład do ogólnej naszej literatury, przyniosła nam zatrute owoce, jeżeli idzie o myśl polityczną. Przede wszystkim urzekając nasze dusze pięknem frazesu, gubiła w nim i w falach uczucia patriotycznego obowiązek trzeźwego myślenia i trzeźwej pracy politycznej dla dobra narodu, a nie dla zadośćuczynienia frazesowi. Poezji tej zawdzięczamy niesłychane hasło „rozumni szałem”, które stało się dla całego odłamu społeczeństwa zupełnie na serio branym programem, w imię którego świadomie przekreślano kontrolę logiki i rozumu nad frazesem i uczuciem. Nie zadowalając się walką z logiką, myśleniem, trzeźwością i kompetencją ani apoteozą pajdokracji, poezja emigracyjna stworzyła cały system myślenia politycznego, zwany mesjanizmem. Według tej teorii Polska miała być „Chrystusem narodów” i cierpienie nie tylko nie było czymś złym, ale wielką zasługą, za którą potem miało przyjść szczęście dla Polski i dla całej ludzkości…

System ten stał się podstawą myślenia na parę dziesiątków lat. Dołączyło do niego przekonanie, iż fala rewolucji społecznych i narodowościowych, jaka w połowie XIX wieku przetaczała się przez świat, przyczyni się do odbudowania Polski lepiej niż rozgrywki polityczne. Okazało się jednak, iż przewroty społecznie, uzyskując tu i ówdzie rządy, były zaraz asymilowane przez tradycję racji stanu swoich monarchistycznych poprzedników. W ten sposób agitacja i propaganda rewolucyjna, na którą naród polski poświęcił szereg najwybitniejszych przedstawicieli paru generacji, nie oduczył rozumu przywódców narodów sąsiednich, natomiast pogrążył w odmęcie frazesu te resztki logiki i rozsądku, które politycy polscy wynieśli z doświadczenia XVIII wieku.

Mesjanizm i fala rewolucji oprócz powstania listopadowego przyniosła nam rewolucję krakowską 1846 roku oraz powstanie styczniowe. Oba te zamachy, przeprowadzone bez jakiegokolwiek przygotowania i obliczenia możliwości swoich i obcych, skończyły się tak strasznymi represjami, iż wreszcie pod ciosami tych represji naród zrozumiał to, co dla wszystkich obcych było oczywiste od początku XVIII wieku: iż w koniunkturze geopolitycznej, jaka wówczas, i od dwustu lat, istnieje, powstania i rewolucje są obłędem i zbrodnią działaną na rzecz rozbiorców, iż polityka polska mieć może tylko dwa cele:

1) ułatwienie konfliktu między zaborcami;
2) pomnożenie sił własnych do czasu zaistnienia lepszej koniunktury.

Prawdy te odniosły zupełne zwycięstwo w Galicji i dzięki temu Polacy w zaborze austriackim osiągnęli rozwój sił kulturalnych dawno niewidziany, co umożliwiło po wojnie światowej odbudowanie państwa. Natomiast klęska 1863 roku pod zaborem rosyjskim była tak straszna, iż w jej rezultacie społeczeństwo w tej największej części Polski przyjęło program abdykacji z wszelkiej polityki i zwrócenia się do pracy organicznej. Trwało to do chwili wstąpienia na widownię Romana Dmowskiego.

Program niepodległościowo-powstańczy, który konsekwentnie grzebał wszelkie możliwości podniesienia i odbudowy autonomii lub państwa w ograniczonych rozmiarach, zasłaniał swoje zbrodnie tezą, iż powstania są potrzebne dla „nieprzedawnienia praw” i dla podtrzymania ducha społeczeństwa polskiego.

Obie te tezy nie wytrzymują najlżejszej choćby krytyki obiektywnej. Upadek i powstawanie państw nie mają nic wspólnego z „przedawnieniem”, które jest terminem z prawa majątkowego i nigdy w stosunkach międzynarodowych stosowane nie było. Podtrzymanie ducha mogła dać oświata, nie zaś powstania. W rzeczywistości można stwierdzić, jako fakt niepodlegający żadnej dyskusji, iż powstanie kościuszkowskie, mimo swoich akcentów demokratycznych, nie przyczyniło się w najmniejszej mierze do pozyskania mas dla sprawy polskiej. Również powstania 1848 i 1863 roku, choć wypisały na swoich sztandarach wolność, równość itd., nie tylko nie poderwały ducha ludu do walki z najeźdźcami, ale choćby oparte były wyłącznie na siłach drobnej szlachty i mieszczaństwa, i stłumione zostały w dużej mierze rękami tego ludu, który w Galicji wyrżnął gotujące się do powstania elementy szlacheckie, a w Królestwie przyczynił się do wyłapania powstańców. Natomiast pozyskanie mas nastąpiło w Galicji dzięki oświacie ludowej, forsowanej przez Bobrzyńskiego na podstawie ugody z Austrią, a w Królestwie, gdzie patriotyzm ludu nie osiągnął takiego rozwoju, wskutek oświaty szerzonej na skutek fali liberalizmu już w XX wieku.

Tezę o potrzebie powstań dementuje w sposób zupełny i ostateczny przykład Czech i Finlandii. Oba te narody, znacznie mniejsze i słabsze materialnie i kulturalnie od nas, utworzyły wskutek pomyślnej koniunktury państwa nie gorsze, a pod niektórymi względami i lepsze od nas. Stosuje się to w najwyższej mierze do Finlandii, która, będąc w tym samym okresie pod tym samym panowaniem Rosji, potrafiła dzięki mądrej polityce uniknąć prześladowań, zachować autonomię, w rezultacie tego i ducha narodowego w stopniu na pewno nie mniejszym, a może i większym od nas.

Zdawać by się mogło, iż fałszowanie dziejów, i wskazania sprzeczne z rzeczywistością i postulatami interesów polskich ustaną, gdy Polska, na skutek wojny światowej, odzyskała państwowość. Rzeczywiście teraz już chyba nie potrzeba było obawiać się „przedawnienia” albo upadku ducha. Stało się jednak inaczej.

Dzięki temu, iż do żłobu państwowego dorwała się nowa elita, złożona z elementów wyznających właśnie tezę „powstańczą”, zaczęło się na wielką skalę, zarówno w szkolnictwie, jak i w prasie, forsowanie zapatrywania, jakoby Polska odzyskała państwowość nie dzięki dogodnej koniunkturze oraz tym wysiłkom ugodowym, które pozwoliły zachować choć resztę sił narodowych, ale właśnie dzięki „stuletniej walce” powstańczej.

Mechanizmu, w jaki ta walka powstańcza przyczyniła się do restauracji państwa, nikt nie wyjaśniał. Niemniej młodzież i szerokie masy, na skutek konsekwentnego wbijania w głowę tego nonsensu, uwierzyły weń. Za tym poszło generalne lekceważenie koniunktury geopolitycznej, sił własnych, sił obcych, wreszcie logiki, rozumu, informacji, doświadczenia, tego wszystkiego, z czego składać się winna wyłącznie polityka państwa. Wszystko zastąpiono frazesami w rodzaju „odwieczny wróg”, „Grunwald”, „nie ma Polski bez morza” i setkami tym podobnych nonsensów.

Piłsudski, który na czele elementów powstańczych doszedł do władzy, zdawał sobie sprawę z miejsca, które rozum zajmuje w bycie narodu i państwa. Niestety, zachował przykazanie rozumu dla swoich najbliższych, dla mas zaś rzucił złowrogie hasło „imponderabiliów” – hasło, które mogło cudów dokonać w czasie walki orężnej, ale które musiało przynieść katastrofę, gdy tylko walka ustawała. Dmowski, który był pierwszym rzecznikiem rozsądku, obiektywizmu, trzeźwego myślenia, wyparł się po wojnie tych zalet, by nie tracić miejsca w szeregu tak czy inaczej pojętych „niepodległościowców”. Młodsze po Piłsudskim i Dmowskim generacje nie wydały nikogo, kto by potrafił zmusić społeczeństwo lub jego elitę do trzeźwości i do wydobycia spod lawiny frazesów i uczuć.

Trzeźwość zaś wskazywała na to, iż sytuacja geopolityczna, jaka zaistniała po odrodzeniu państwa, nie różni się zbyt istotnie od tej, jaką mieliśmy od początku XVIII wieku. (…)

Aleksander Bocheński, Dzieje głupoty w Polsce, Universitas, 2023

Idź do oryginalnego materiału