Anatomia buntów społecznych

zorard.wordpress.com 1 rok temu

(wersja uproszczona)

Przekonanie, iż masy ludzi są pozbawione wpływu na bieg historii i iż ich postawa, zachowanie jest bez znaczenia, bo i tak wszystkim sterują „macherzy z zaplecza” (czyli „mafie, służby i loże” jak to nazywa pan Grzegorz Braun) jest dość powszechne. Podzielają je przede wszystkimi właśnie przedstawiciele owych mas – oraz sami „macherzy z zaplecza”.

Zwykli ludzie o świadomości choćby lekko rozbudzonej – a więc kiedy już wybudzą się ze snu pt. „państwo się mną opiekuje a politycy chcą dla mnie dobrze”, kiedy zdadzą sobie sprawy z oszustwa jakim jest demokracja – mają świadomość własnej bezbronności wobec aparatu przemocy jakim dysponuje państwo. Wydaje im się więc, iż wszelkie przejawy buntu muszą zostać zduszone w zarodku, iż bunt w ogóle nie ma sensu. Ci jeszcze bardziej świadomi i biegli technologicznie zdają sobie też sprawę z potęgi systemów inwigilacji i profilowania, jakimi współcześnie dysponuje władza.

Z koleji „macherzy z zaplecza”, czyli realna „grupa trzymająca władzę” jest tym pewniejsza swej całkowitej kontroli nad społeczeństwem im dłużej ta kontrola trwa – i im bezczelniejsze zagrania są przez to społeczeństwo przyjmowane bez sprzeciwu. Wierzą w siłę kontrolowanego przez nich aparatu szpiegowstwa i wymuszenia, od służb po urzędy, bo od lat – czasem dekad – posłusznie wykonują coraz bardziej idiotyczne i złe polecenia. Cóż więc mogłoby pójść nie tak?

Przy tym „macherzy z zaplecza” zdają sobie sprawę z tego, iż liczebnie nie mają żadnych szans, iż gdyby dostatecznie mocno podburzyć masy, to sama ich liczba wystarczy by „macherów” nie tylko pozbawić władzy, ale i pozabijać i to niezależnie od tego jaką mają ochronę. To właśnie dlatego taką wagę przywiązują oni do aparatu propagandowego, którego zadaniem jest minimalizowanie liczby wybudzających się.

Dlatego tak ważne jest też diabelskie wręcz w swej finezji i skuteczności oszustwo zwane demokracją. Dając ludziom złudzenie wpływu poprzez magiczną procedurę z kartkami w urnach kanalizuje się ich wszelkie niezadowolenie na jałowe podniecanie się sporami między marionetkami odgrywającymi role straszliwie walczących stronnictw. Warto zauważyć, iż w wielu krajach wystarczają do tego dwie drużyny, co jest zrozumiałe – po co wprowadzać nadmierną komplikację. W USA to są Demokraci i Republikanie, w Wielkiej Brytanii Torysi i Partia Pracy, a w Polsce aktualnie PiS i PO. Całe miliony głupców podniecają się zmaganiami na scenie politycznej (świetna nazwa dla tej inscenizacji), które mają taki wpływ na bieg wydarzeń jak wynik meczów ligówych – kibicowanie PO czy też PiS ma taki sam wymiar jak kibicowanie Legii czy Widzewowi. Dzięki temu jednak polityczni kibole są „zaopiekowani”, podniecając się fałszywą grą nie próbują choćby dociekać rzeczywistego stanu rzeczy a ich energia zamiast w potencjalny bunt przeciw systemowi skanalizowana jest w… walkę z kibolami politycznymi przeciwnej (rzekomo) drużyny.

(W ogóle zorganizowany sport czyli podniecanie się wynikami cudzych wysiłków to piękny sposób odwracania uwagi ludzi od spraw ważnych i kanalizowania ich energii w rzeczy w istocie jałowe, całkowicie pozbawione znaczenia – ale to temat na osobny artykuł.)

Wszystko więc wygląda z punktu widzenia „panów świata” świetnie, a z punktu widzenia naszego całkowicie beznadziejnie (czemu dał wyraz niedawno jeden z moich nielicznych czytelników pisząc, iż żadnych buntów nie będzie). System jest szczelny, kogo nie dorwie propaganda, tego dorwą urzędy. A jak na scenę polityczną przeciśnie się ktoś niekontrolowany, kogo nie da się tolerować jako niegroźnego pajaca jak Janusza Korwin-Mikke, na kogo nie ma filmiku z podkarpackiego domu publicznego i kogo nie da się skorumpować jakimś stanowiskiem dla żony w spółce skarbu państwa to skończy jak śp. poseł Rafał Wójcikowski.

A jednak czasem wiatr historii potrafi zawiać tak, iż nagle system dostaje zadyszki, rozszczelnia się i następuje mniej lub bardziej radykalna zmiana.

W ostatnich dwustu latach mieliśmy kilkanaście co najmniej przypadków tego rodzaju wydarzeń [1], jakoś tak dziwnym trafem kończących się najczęściej dyktaturą (czyli jakąś powykrzywianą ale jednak formą władzy monarchicznej [2]):

  • rewolucja francuska i Napoleon,
  • rewolucja w Rosji i Stalin,
  • rewolucja faszystowska i Mussolini,
  • pełzająca rewolucja NSDAP w Niemczech i Hitler,
  • kontr-rewolucja hiszpańska i Franco.

Nie wchodząc w szczegóły (bo to uproszczona wersja) wspólną cechą wszystkich tych wydarzeń było zbiegnięcie się paru okoliczności:

  • skrajnej niewydolności państwa, krachu gospodarki np. jako skutku wojny lub innych problemów, co pozbawia dużą część ludzi środków do życia i przez to doprowadza do ostateczności,
  • pojawienia się wodzów i trybunów ludowych, którzy są w stanie zarządzić tymi ludźmi i przełożyć ich wściekłość na zorganizowane działanie,
  • wsparcia tychże wodzów przez jakiś odłam „macherów z zaplecza”, którzy z takich czy innych powodów uznali, iż czas na zmianę na szczycie.

Pierwszy element, a więc jakiś większy czy mniejszy kryzys, ale kryzys systemowy jest bardzo ważny, bo destabilizacja systemu wprowadza element nieprzewidywalności, a więc tworzy sytuację, w której system przestaje być szczelny i w pełni kontrolowalny.

Jednak to ten ostatni element jest kluczowy, a zarazem najczęściej pomijany w podręcznikach historii. jeżeli „macherzy z zaplecza” stanowią grupę zwartą i wspólnie broniącą swoich interesów, to jakiś przypadkowy odruch buntu ze strony ludności jest pozbawiony jakichkolwiek szans. Jednak kiedy jakiś odłam „macherów” – zwykle tych z „drugiego” czy „trzeciego” szeregu – uzna, iż czas na zmiany „u steru”, to wówczas wspiera on, a choćby podburza odpowiednio masowy ruch sprzeciwu, by korzystając z jego siły doprowadzić do zmian. Zwykle jeżeli rzecz się uda, to następuje potem konsolidacja i porządkowanie pod nowym przywództwem tak, by państwo nabrało sterowności a gospodarka zaczęła działać normalnie.

Co może być powodem takich działań jakiejś grupy „macherów”? Może to być jakiś odruch patriotyzmu, ale częściej dobrze pojęty interes własny. „Jeśli państwo tonie to z czego będziemy żyć?” pytają się „macherzy”. I nie chcąc tonąć razem z nim wybierają inną drogę niż posłuszne wykonywanie rozkazów swoich dotychczasowych szefów. Bo oczywiście wszyscy „macherzy”, choćby ci mniejsi mają jakieś-tam zasoby zadekowane gdzieś za granicą itp. ale jednak tam choćby zamożni nie będą już mieli władzy ani nowych, równie dobrych źródeł dochodu.

Inną motywacją jest dostrzeżenie okazji by wysadzając z siodła dotychczasowych szefów lub choćby ich osłabiając samemu wskoczyć na wyższy poziom, powiększyć swoją władze i wpływy. Pamiętajmy bowiem, iż obraz globalnego spisku jako sprawnej, ściśle skoordynowanej i zgodnie współpracującej grupy jest fałszywy. Pokusa dla kogoś z drugiego szeregu – a więc już wiedzącego wszystko (czyli i to, czego my nie wiemy) – by przejść do pierwszego poprzez wyeliminowanie lub osłabienie kogoś stamtąd jest z pewnością ogromna. W historii takie rzeczy działy się wielokrotnie na szczytach władzy, nie ma żadnego powodu by wierzyć, iż w tej chwili się nie dzieją i dziać nie mogą.

Odmianą tej motywacji jest ten prosty fakt, iż lepiej być szefem u siebie, w małej firmie niż najemnikiem w wielkiej korporacji. Lepiej być niezależnym satrapą na małym terenie niż marionetką w większym schemacie (nikt chyba nie ma wątpliwości, iż Kim Dzong Un stoi wyżej niż Duda). Motywem by wesprzeć bunt we własnym kraju może nie być „patriotyzm” rozumiany altruistycznie, idealistycznie ale całkowicie praktycznie, bo lepiej być gospodarzem niż pacynką (to może być także motyw wyłamania się ekipy Putina z planów NWO, o czym pisałem wcześniej).

Dobrą analogią mechanizmu skłaniającego jakiś odłam „macherów” do wsparcia „ludowego powstania” czy „ruchu wyzwoleńczego” są relacje rodzin mafijnych znane nam z literatury i filmów.

Wracając do wymienionych wyżej zdarzeń pewien rosyjski historyk badający okres 1917-1920 odnalazł ze zdumieniem biografie grupki wyższych ofierów wojskowych służb tajnych carskich, którzy nie niepokojeni przez NKWD spokojnie przeszli ten okres, ba, pomarli sobie ze starości w komfortowych mieszkaniach i daczach pod koniec lat trzydziestych. Badając sprawę bliżej postawił on tezę, iż niektóre elementy sławetnej rewolucji 1914 były już sterowane przez służby rosyjskie, których jakiś odłam uznał, iż tylko stawiając na bolszewików można wyprowadzić państwo na prostą. Najpierw bowiem był rozkład systemu carskiego, a dopiero potem powstał grunt, na którym mogli pojawić sie bolszewicy. [3]

Podobnie, skrajny kryzys gospodarczy połączony z poniżającymi warunkami Traktatu Wersalskiego spowodował niestabilność, w której możliwe było powstanie ruchu nazistowskiego i jego „przeciśnięcie się” przez niedostatecznie uszczelniony jeszcze wtedy system demokratyczny do władzy. To wszyscy znamy z podręczników historii, jednak jest drugi wątek – bogaci przemysłowcy oraz przedstawiciele wojska, którzy relatywnie wcześnie ruch ten wsparli widząc w nim szansę na odbudowę potęgi państwa niemieckiego, a więc i poprawę swojego losu. W ich przypadku rzeczy potoczyły się o tyle niekorzystnie, iż Hitler ‚zerwał się ze smyczy’ i grając „va banque” przesadził, a w efekcie przegrał Niemcy. To jednak nastąpiło później, kiedy po przewrocie już sie ukonstytuował i okrzepł nowy system, nazistowski.

Jak będzie teraz? Tego oczywiście nie wiem. Niemniej poważny kryzys w Europie stworzyłby podatny grunt dla jakichś odłamów ‚macherów’ (zwanych też niesłusznie elitami) by animując i wykorzystując bunt, który może na owym gruncie rozkwitnąć spróbować dokonać zmian – a tym samym wprowadzić do systemu dodatkowy poziom nieprzewidywalności. Lider ludowy wybranych przez wyłamujących sie „macherów” może – jak Hitler – „urwać się ze smyczy”. Albo destabilizacja pozwoli komuś innemu nagle zaistnieć niespodziewanie i dla jednych i dla drugich „macherów”. W każdym przypadku taki bunt, choćby jeżeli wydaje się „macherom” kontrolowany jest jak zakręcenie historyczną ruletką. Nie wiadomo co wypadnie.

Może czasem wypaść też coś pozytywnego. Pozytywnego dla nas.


[1] Takich zdarzeń było więcej, np. w Azji. Ale ja się skupiłem na naszym kręgu kulturowym.

[2] Prawdziwi monarchiści oczywiście wytkną, iż to grube nadużycie i będą mieli rację (choć w przypadku Napoleona można by polemizować). Jednak bliżej führerowi do króla niż premierowi.

[3] Tu powinno nastąpić źródło. O tym opowiadał w jednym ze swoich wykładów Andriej Fursow, znany rosyjski historyk i analityk, podawał oczywiście autora i tytuł ksiązki, niestety nie zapisałem tego a w tej chwili trudno byłoby mi to odnaleźć wśród setek godzin wystąpień Fursowa dostępnych w sieci.

Idź do oryginalnego materiału