Postanowiłem napisać nieco dłuższy tekst o rosyjskich (ale także amerykańskich) rozterkach gdy idzie o wojnę na Ukrainie. Forma dość luźna, a pewnie wielu z Was zadaje sobie podobne pytania co ja.
Mobilizacja – przyznanie się do porażki?
Przede wszystkim należy podkreślić, iż Rosja – decydując się na ogłoszenie mobilizacji – przyznaje się do porażki. Okazało się bowiem, iż Moskwa nie doceniła zarówno siły ukraińskiej armii ani jej zdolności mobilizacyjnych, a co choćby ważniejsze – Rosjanie nie docenili skali ewentualnych dostaw zachodniego uzbrojenia dla Ukraińców.
Od pierwszego dnia wojny, rosyjska armia działa w bardzo niedogodnych warunkach (przewaga liczebna przeciwnika), a dodatkowo była używana do osiągnięcia nierealnych celów – jednoczesny marsz na Kijów, zajęcie Czernichowa, Sum, Charkowa, południa kraju (Chersoń, Mikołajów, Odessa), a także Donbasu. Cele te mogły być osiągnięte tylko w wypadku całkowitej demoralizacji armii ukraińskiej, co oczywiście nie miało miejsca. W efekcie pierwsze 2 miesiące wojny Rosjanie spędzili uderzając w mur, tracąc ludzi i sprzęt w całkowicie bezsensownej walce, odnosząc tylko sukcesy na południu Ukrainy.
Nawet wycofanie się spod Kijowa i koncentracja sił rosyjskich w Donbasie nie uratowały sytuacji Kremla. Rosyjska przewaga materiałowa (zwłaszcza w artylerii) została bowiem częściowo zniwelowana przez dostawy na Ukrainę precyzyjnych środków ogniowych (w szczególności wyrzutni HIMARS), które zaczęły paraliżować rosyjską logistykę.
Mimo tego, iż Rosjanie od lutego byli świadomi ukraińskiej przewagi liczebnej, nie podjęli żadnych poważniejszych decyzji w celu zwiększenia swoich sił na Ukrainie. Temat ściągnięcia ochotników z Syrii gwałtownie upadł, a prowadzona w Rosji „cicha mobilizacja” nastawiona była głównie na uzupełnianie dotychczasowych strat a nie na tworzenie nowych związków taktycznych.
Generalna mobilizacja w Donieckiej i Ługańskiej Republice Ludowej dostarczyła zaś wątpliwej jakości rekruta, źle wyposażonego i wyszkolonego, którego można było używać co prawda do łatania niektórych odcinków frontu, ale nie do utrzymania inicjatywy strategicznej przez Rosję. Co gorsza rekrut ten był traktowany jako „mięso armatnie”, co przełożyło się na duże straty po stronie separatystów, które można było uzupełniać tylko w ograniczonym zakresie.
W efekcie, na przełomie lipca i sierpnia, Rosja zaczęła tracić inicjatywę strategiczną w wojnie z Ukrainą. Kijów – zapowiadając ofensywę na Chersoń – zmusił Rosjan do przegrupowania swoich sił i rzucenia dużych rezerw na przyczółek chersoński oraz na Zaporoże. W efekcie doszło do znacznego rozciągnięcia sił rosyjskich na pozostałych odcinkach frontu – w szczególności pod Charkowem i w Donbasie. Do jak fatalnych skutków dla Rosji doprowadziło to, przekonaliśmy się podczas wrześniowej kontrofensywy Ukraińców, którzy niczym walec, w kilka dni, zajęli Bałakliję, Izium i część Kupiańska, gwałtownie dochodząc do rzeki Oskil.
W tej sytuacji Rosjanie nie mieli już innej możliwości jak ogłoszenie mobilizacji. Gdyby tego nie zrobiono, w kolejnych tygodniach – na terenie obwodu ługańskiego – Rosjanie mogliby choćby zostać zepchnięci w okolice linii frontu z 24 lutego.
Mobilizacja – zbyt późno?
Warto podkreślić, iż Kreml podejmuje decyzję o mobilizacji bardzo późno. Od lutego, część rosyjskich żołnierzy nawoływała do mobilizacji, twierdząc iż w warunkach ukraińskiej przewagi liczebnej tej wojny zwyczajnie wygrać się nie da.
Kreml jednak zwlekał, uważając iż przewaga materiałowa Rosji zniweluje ukraińską przewagę liczebną. Tak się jednak nie stało. Wszystko przez płynące szerokim strumieniem dostawy zachodniego sprzętu – zwłaszcza systemów do uderzeń precyzyjnych.
Kreml zwlekał z ogłoszeniem mobilizacji także z tego powodów politycznych, obawiając się iż mobilizacja doprowadzi do szerokiej fali niezadowolenia społecznego.
W tym kontekście trzeba patrzeć na rosyjską mobilizację nie tylko jako przyznanie się do klęski, ale także ogromne polityczne ryzyko – jeżeli mobilizacja nie osiągnie swoich celów (o nich później), to niezadowolenie społeczne w Rosji będzie rosło, co ostatecznie może zagrozić w tej chwili rządzącym.
Mobilizacja – co Putin wie o wojnie na Ukrainie?
W mediach często pojawiają się pogłoski, iż Putin nie do końca orientuje się w przebiegu wojny na Ukrainie, a część klęsk rosyjskiej armii jest przed nim ukrywana przez wojskowych. Ogłoszenie mobilizacji przez Putina zdaje się całkowicie dyskredytować te plotki.
Przebieg mobilizacji pokazuje także, ze pomysł jej ogłoszenia był prawdopodobnie już wcześniej dyskutowany na Kremlu, a „wojenne komisariaty”(odpowiedniki polskiego WKU) podjęły pewnie działania przygotowujące – pierwsze karty mobilizacyjne zaczęły być wręczane zaledwie kilka godzin po przemówieniu Putina.
Inną kwestią jest aktualność baz danych, którą dysponują „wojenne komisariaty”. Ze względu na nieaktualne dane, karty mobilizacyjne trafiają do osób, które powinny być wykluczone z mobilizacji, bo np. są pracownikami kluczowych przedsiębiorstw państwowych. „Burdel” w papierach to jednak nie tylko przypadłość rosyjskiej armii. Podobne problemy z mobilizacją mieli także Ukraińcy (brak danych zamieszkania itd.) – zwłaszcza gdy poszukiwali określonych specjalistów.
Historie o tym co dzieje się na „wojennych komisariatach” oczywiście są śmieszne, ale warto zastanowić się na ile aktualne są polskie bazy danych, którymi dysponują WKU. I nie chodzi tu o stawianie zarzutów samym WKU, a zastanowienie się ilu z nas zgłosiło zmianę swojego miejsca zamieszkania czy ukończenie studiów do WKU – niedopełnienie tych obowiązków, zgodnie z art. 224 pkt 3b ustawy o Powszechny obowiązek obrony RP jest przestępstwem (w praktyce to martwy przepis, który nie jest egzekwowany).
Skala mobilizacji?
Putin, w swoim orędziu, ogłosił iż zmobilizowanych ma zostać 300 tysięcy Rosjan. Jednak nieoficjalnie informacje sugerują, iż skala mobilizacji może być dużo większa. Część opozycyjnych mediów mówi choćby o 1 mln potencjalnych żołnierzy. Plotki te mogą być prawdziwe, gdyż Kreml jest zdeterminowany aby zniszczyć ukraińską państwowość – nie licząc się przy tym z własnymi stratami. „Próg bólu” Kremla znajduje się bardzo wysoko.
Oczywiście 1 mln żołnierzy nie zostanie wysłanych w jednym rzucie na Ukrainę. Podobnie sprawa będzie wyglądał najpewniej z 300.000 żołnierzy.
Według różnych szacunków, Rosjanie potrzebują 60.000 – 80.000 żołnierzy, aby ustabilizować front i – przynajmniej na niektórych odcinkach – odzyskać inicjatywę. W takiej sytuacji wydaje się, iż Rosjanie nie użyją od razu wszystkich zmobilizowanych (300k czy więcej) na Ukrainie, a wprowadzą szeroką rotację sił – od lipca rosyjskie jednostki walczące na Ukrainie nie są rotowane, bo brakuje sił.
Petersburg vs Buriacja. Dwie mobilizacje?
Mobilizacja prowadzona jest w całej Rosji. Wydaje się jednak, iż mamy tutaj do czynienia z dwoma równoległymi typami mobilizacji.
O ile np. w Buriacji, Czeczeni, Dagestanie (tj. na terenach etnicznie nie-rosyjskich) prowadzona jest generalna mobilizacja, a do wojska powoływana jest ogromna ilość mężczyzn, o tyle w miastach zachodniej Rosji (Moskwa, Petersburg) mobilizacja jest bardzo selektywna. W zachodniej Rosji powoływane są głównie tylko osoby, które już były w wojsku lub które dysponują odpowiednimi umiejętnościami (co interesujące szczególnie dużo powoływanych jest informatyków).
Kontraktowcy?
Jednym z ubocznych skutków ogłoszonej mobilizacji, jest wydłużenie kontraktów wszystkim żołnierzom zawodowym do czasu zakończenia „specjalnej operacji wojskowej”. Z jednej strony spowoduje to pewnie frustrację kontraktowców, ale z drugiej strony doprowadzi do utrzymania „weteranów” w szeregach armii, utrzymania pewnego „jądra” wojsk walczących na Ukrainie.
Aneksja i rozszerzenie granic Rosji?
Obecnie na terenach okupowanych przez Rosję realizowane są referenda w sprawie dołączenia tych terenów do Rosji. Takie „głosowania” realizowane są na wszystkich terenach zajętych przez Rosję. Wyniki są oczywiście już znane i wygląda na to, iż już choćby 30 września tereny te mogą być anektowane przez Rosję.
Pociągnie to za sobą bardzo poważne skutki. Mianowicie w rosyjskiej armii można wyróżnić 2 głównie grupy żołnierzy. Z jednej strony mamy poborowych, których – zgodnie z prawem – nie można wykorzystywać poza granicami Rosji. Z drugiej strony mamy natomiast kontraktowców, którzy mogą być używani poza granicami Rosji.
Zmobilizowani są traktowani jako kontraktowcy, więc nie ma problemu z wysłaniem ich na Ukrainę. Inaczej jest w przypadku poborowych. Jednak aneksja terenów okupowanych do Rosji, doprowadzi do rozszerzenia granic i w tej sytuacji także poborowi będą mogli być już wysyłani na Ukrainę (w obrębie terenów okupowanych). Potencjalnie jest to zatem kolejne kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy (jeśli nie więcej), których można użyć przeciwko Ukrainie.
Dziurawe buty czyli jak uzbroić zmobilizowanych?
Mobilizacja 300.000 osób będzie ogromnym wyzwaniem logistycznym dla Rosjan. Chodzi przede wszystkim o pełne wyposażenie tych sił. Rosyjskie rezerwy materiałowe są zagadką, a nasze informacje na ten temat w dużej mierze opierają się na informacjach, które w ostatnich latach ujawniali rosyjscy blogerzy, albo informacjami które zostały wyczytane między wierszami z wypowiedzi pracowników rosyjskiej zbrojeniówki.
W sieci krążą informacje zarówno o magazynach znajdujących się w fatalnym stanie, ale także o takich, gdzie broń i maszyny były dobrze konserwowane. W związku z tym spekulacje na temat rosyjskich rezerw materiałowych to wróżenie z fusów.
Moim skromnym zdaniem uzbrojenie 300.000 osób nie będzie problemem dla Rosjan. Pytanie jednak w co dokładnie zostaną uzbrojeni ci żołnierze – może się okazać bowiem, iż dostaną oni sprzęt z głębokich rezerw Sojuza.
Paradoksalnie wydaje się, iż Rosjanom będzie łatwiej uzbroić zmobilizowanych w broń, wozy opancerzone czy czołgi niż w podstawowe rzeczy jak buty czy apteczkę. Po rosyjskim internecie krążą poradniki dla zmobilizowanych, które podkreślają iż każdy zmobilizowany powinien na własną rękę zabrać ze sobą apteczkę, buty, kalesony itd.
Na marginesie, warto wspomnieć też o jednym zasadniczym problemie. Mianowicie rosyjskie rozwinięcie mobilizacyjne powinno być prowadzone na bazie jednostek, które w tej chwili walczą na Ukrainie. Inaczej mówiąc, ludzie którzy mieli koordynować tę mobilizację, szkolić powołanych, teraz walczą na Ukrainie. To pogłębia tylko organizacyjny chaos.
Cel mobilizacji?
Głównym celem mobilizacji jest przede wszystkim ustabilizowanie frontu, który trzęsie się w posadach. Wraz z porażką pod Charkowem, Ukraińcy wyszli na tyły rosyjskiego frontu. Co gorsza dla Kremla, Ukraińcy nie zatrzymali się i cały czas – z większymi lub mniejszymi sukcesami – forsują rzeki Oskil i Doniec. Ostatnie informacje z Łymana sugerują, iż Ukraińcy zagrażają bardzo mocno rosyjskiej flance i potrzebne jest ściągnięcie dużej ilości posiłków.
Dlatego też pojawiają się informacje, iż pierwsza grupa zmobilizowanych Rosjan zacznie trafiać na Ukrainę choćby już po 2 tygodniach. Użyci mają oni zostać do stabilizacji frontu – najprawdopodobniej właśnie pod Łymanem. jeżeli to prawda, to pokazuje to jak bardzo rozciągnięte są rosyjskie siły na Ukrainie.
Jeśli Rosjanom uda się ustabilizować front, to należy zakładać iż sukcesywnie na Ukrainę będą trafiały kolejne grupy zmobilizowanych. Najprawdopodobniej będą one używane do prób przełamania frontu – zwłaszcza w Donbasie, na Zaporożu i pod Charkowem.
Drugi masz na Kijów?
Operacje na innych kierunkach (m.in. plotki o kolejnym marszu na Kijów) moim zdaniem można włożyć między bajki. Rosjanie – choćby po mobilizacji – nie będą mieli do tego odpowiednich sił (liczebność to jedno, siła bojowa to drugie). Poza tym takie plotki o drugim marszu na Kijów wynikają z – przynajmniej moim zdaniem – złej identyfikacji celu pierwszego marszu na ukraińską stolicę.
Mianowicie, gdy Rosjanie w lutym zaatakowali Kijów, ich celem nie było zajęcie miasta jako takiego. Oni chcieli zająć najważniejsze obiekty w mieście, porwać prezydenta Zełeńskiego i innych kluczowych polityków. Rosjanie zakładali bowiem, iż rosyjska armia jak walec przetoczy się przez wschodnią Ukrainę i w ciągu kilku dni dojdzie do Dniepru, a ukraiński wojsko ulegnie całkowitej rozsypce. Moskwa obawiała się jednak, iż – dzięki pomocy Ameryki – władze państwowe Ukrainy mogą zostać ewakuowane np. do Polski, tam założyć rząd na emigracji i prowadzić wojnę partyzancką. Dlatego też, w pierwszych dniach wojny, Amerykanie tak naciskali na ewakuację Zełeńskiego z Kijowa (słynne „potrzebuję amunicji, a nie podwózki”).
Dwa scenariusze?
Jeśli Rosjanom uda się ustabilizować front, to sukcesywnie – jak salami – będą próbowali odkrajać kolejne terytoria Ukrainy i włączać je – w drodze sfałszowanych referendów – w skład Rosji. W takim scenariuszu wojna będzie trwała jeszcze wiele miesięcy, a Moskwa będzie liczyła na zmęczenie Zachodu i zakończenie wsparcia dla Ukrainy.
Jeśli jednak mobilizacja nie doprowadzi do stabilizacji frontu, albo doprowadzi tylko do osiągnięcia patu na froncie i walki cały czas będą toczyły się w tym samym miejscu, to Putin stoi przed dużym ryzykiem. Mobilizacja miała być bowiem prostą drogą do zwycięstwa na Ukrainie. Im dłużej ta wojna będzie trwała tym gorzej dla kremlowskiej elity i dla samego Putina.
Kreml jest tego świadomy. Dlatego obok mobilizacji przeprowadzane są referenda na okupowanych terenach. Putin zdaje się uważać, iż włączenie tych terenów do Rosji i – w efekcie – groźba użycia broni nuklearnej do ich obrony, zmusi Zachód i Ukrainę do poszukiwania kompromisu z Rosją.
Putin zachowuje się zatem jak hazardzista, grając va banque. Ogłasza mobilizację, która – w najlepszym wypadku – może doprowadzić do stabilizacji frontu i pewnych częściowych sukcesów na wschodzie Ukrainy. Jednak nie daje to szans na załamanie się ukraińskiej państwowości, a dodatkowo daje podłoże do protestów w samej Rosji. W efekcie Putin, swoim straszakiem nuklearnym, może sam zapędzić się w kozi róg. Nie mogąc opanować sytuacji na froncie i bojąc się wrzenia w kraju, może użyć taktycznych pocisków nuklearnych przeciwko Ukrainie.
Wiem jak to brzmi, ale jesteśmy prawdopodobnie najbliżej użycia broni nuklearnej od 24 lutego. Ostatnie komentarze amerykańskich polityków (m.in. prezydenta Bidena) zdają się to potwierdzać.
Amerykańska prasa już teraz zaczęła choćby spekulować jak Waszyngton powinien odpowiedzieć na użycie broni nuklearnej przez Rosję. Na tym tle wykształciły się 2 narracje. Jedni uważają, iż Ameryka powinna odpowiedzieć w sposób umiarkowany, rozszerzając sankcje wymierzone Rosję. Inni natomiast idą znacznie dalej i mówią, iż odpowiedź może być tylko jednak – konwencjonalne ataki na rosyjską infrastrukturę wojskową. Stąd już jednak tylko krok do III wojny światowej.
Niezależnie od tego jak rozwinie się dalsza sytuacja na Ukrainie, to z pewnością jesteśmy w najbardziej niebezpiecznym momencie tej wojny. Ukraina obroniła swoją państwowość, a Rosjanie sięgają po coraz bardziej radykalne rozwiązania. Putin jest przez cały czas zdeterminowany, aby zniszczyć ukraińską państwowość. Podejmując jednak coraz bardziej radykalne decyzje, ryzykuje utratą władzy. Spekulując na temat kolejnych ruchów Putina, trzeba pamiętać, iż ludzie bywają najbardziej niebezpieczni wtedy gdy zostaną przyparci do muru.