Oficer z wojsk powietrznodesantowych: W dzień, kiedy wybuchła wojna i przyszliśmy do jednostki, to nasze pierwsze pytanie było takie, kiedy ruszamy i w jakim kierunku. Oczywiście było wiadomo, iż na Ukrainę nie pojedziemy, ale sądziliśmy, iż będziemy musieli się spakować i jechać na wschodnią granicę. Każdy musiał sobie przypomnieć, gdzie ma zasobnik, podstawowe wyposażenie typu śpiwór, karimata, nóż. To nie wyszło od dowódców. My sami, żołnierze, zaczęliśmy to robić, bo gdyby padł rozkaz do wyjazdu, to łatwo byłoby z pakowaniem i kompletowaniem sprzętu. Sądziliśmy, iż przełożeni powiedzą: „Pakujcie się, kompletujcie sprzęt, bo do czterdziestu ośmiu godzin może być wyjazd”. Dlatego jeszcze tego samego dnia załatwiłem wszystkie domowe sprawy, popłaciłem zaległe rachunki. Ale w gruncie rzeczy nic się wtedy w wojsku nie wydarzyło, nic nie zmieniło.
Oficer wojsk lądowych: Byliśmy przekonani, iż zostaniemy podniesieni na proste nogi w takim sensie, iż zaczną się albo bardzo intensywne szkolenia, albo przerzuty wojska na wschodnią granicę. Sądziliśmy, iż zostaniemy tam wysłani, by robić pokaz siły. Ale to nie nastąpiło. choćby informacja o podniesieniu gotowości bojowej dotarła do nas z opóźnieniem. W ramach tego podniesienia też nic wielkiego się nie wydarzyło. Dowódcy przeliczyli stany osobowe, sprzęt i tyle. Trochę tylko przedmuchano system.