Groźby wznowienia prób jądrowych i opowieści o „cudownej broni” mają dziś dla Putina przede wszystkim znaczenie propagandowe. To sygnał, iż Rosja próbuje odwrócić uwagę od własnych porażek – zarówno na froncie, jak i w gabinetach władzy.
W starannie wyreżyserowanej transmisji z posiedzenia rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Władimir Putin zapowiedział wznowienie prób jądrowych, jeżeli pojawią się dowody, iż Stany Zjednoczone zrobiły to samo. Była to bezpośrednia reakcja na wypowiedź prezydenta Donalda Trumpa, który oskarżył Rosję o potajemne testy nuklearne zamiast zakończenia wojny z Ukrainą.
Chwilę wcześniej rosyjskie media państwowe z pompą ogłosiły rzekomy sukces – przeprowadzenie prób nowego pocisku manewrującego o napędzie jądrowym „Burewiestnik” (ros. „zwiastun burzy”), zdolnego podobno przelecieć niezauważenie 14 tysięcy kilometrów, oraz torpedy o napędzie jądrowym „Posejdon”, przedstawianej jako broń niemal niemożliwa do wykrycia i dysponująca niszczycielską mocą.
Nie istnieją jednak żadne niezależne potwierdzenia, iż ta „cudowna broń” (wunderwaffe) faktycznie działa tak, jak głosi propaganda Kremla.
Coraz częściej pojawiają się wręcz wątpliwości, czy projekty te w ogóle istnieją poza deskami kreślarskimi rosyjskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego.
W rzeczywistości rosyjska agresja na Ukrainę ma bardzo prymitywny, „niskotechnologiczny” charakter, co sprawia, iż opowieści o „Burewiestniku” i „Posejdonie” brzmią raczej jak echo dawnych fantazji o superbroni. W najlepszym razie mamy do czynienia z próbą przedstawienia projektów w fazie rozwoju jako już ukończonych.
W analizie rosyjskiej polityki warto pamiętać o prostej zasadzie: gdy Kreml zaczyna mówić o broni jądrowej i nowoczesnych technologiach wojskowych, zwykle oznacza to, iż w innych obszarach sytuacja ulega pogorszeniu. Dokładnie tak dzieje się dziś w przypadku rosyjskiej ofensywy przeciwko Ukrainie.
Echo zimnej wojny
Putin pragnie być postrzegany jako przywódca supermocarstwa i najchętniej rozmawiałby ze Stanami Zjednoczonymi o rozbrojeniu nuklearnym oraz stabilności strategicznej, zamiast o wojnie w Ukrainie.
Ponieważ jednak amerykański prezydent nie wykazuje chęci do dialogu, rosyjski przywódca sięga po szantaż nuklearny, by przypomnieć Waszyngtonowi o swojej roli na arenie międzynarodowej.
Wie też, iż każda jego wypowiedź o „nuklearnym zabarwieniu” natychmiast wywołuje na Zachodzie debatę – zarówno wśród polityków i ekspertów, jak i w opinii publicznej – o tym, czy z Rosją należy rozmawiać, czy raczej ją powstrzymywać.
Zazwyczaj uruchamia to również inną, dobrze znaną z czasów zimnej wojny dyskusję: czy Zachód powinien wysyłać sygnały tzw. „umiarkowanym siłom” w Moskwie, iż mogą liczyć na moralne i polityczne wsparcie, jeżeli przeciwstawią się „twardogłowym”? W Europie i USA zawsze istniała – czasem uzasadniona, częściej złudna – nadzieja, iż w labiryntach Kremla znajdą się siły gotowe sprzeciwić się autorytaryzmowi.
Tym razem jednak ta dyskusja nie nabrała większego znaczenia. System zbudowany przez Putina jest znacznie bardziej dyktatorski i nieprzejrzysty niż późnosowiecki, funkcjonujący od śmierci Józefa Stalina w 1953 r. do rozpadu ZSRR w 1991 r.
W tamtym czasie możliwe było przynajmniej odczytywanie sygnałów politycznych – analizowanie, kto stoi na mauzoleum Lenina podczas parady 1 maja, lub studiowanie redakcyjnych artykułów w „Prawdzie”, by dostrzec zmiany w układzie sił na Kremlu.
Było to możliwe, ponieważ system opierał się na „kolektywnym kierownictwie partyjnym”, w którym poszczególni działacze partii, dowódcy armii i szefowie KGB mieli własne, niekiedy sprzeczne opinie. Dzięki temu publiczne wypowiedzi o sowieckim arsenale nuklearnym były zwykle wyważone i precyzyjnie sformułowane.
Dziś nie ma żadnych przesłanek, by ktokolwiek w systemie Putina próbował go reformować od wewnątrz – nie mówiąc już o otwartym sprzeciwie. Od czasu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w 2022 roku trudno zliczyć, ile razy Putin odwoływał się do potęgi nuklearnej Rosji. Częstotliwość tych deklaracji sprawia jednak, iż brzmią one coraz bardziej pusto.
Można wręcz przypuszczać, iż gdyby Putin rzeczywiście zdecydował się użyć choćby taktycznej broni jądrowej, doprowadziłby tym samym do sytuacji, której dotąd unikał – sprzeciwu we własnych szeregach. Użycie broni nuklearnej, choćby przeciwko Ukrainie, niosłoby bowiem ryzyko odwetu NATO.
Szef Sztabu Generalnego Walerij Gierasimow, i jego otoczenie doskonale zdają sobie sprawę, iż w takiej wojnie Rosja byłaby skazana na klęskę. W najlepszym razie spędziliby resztę życia, jedząc konserwy w podziemnych bunkrach. A Putin, jak można przypuszczać, doskonale wie, iż oni też to wiedzą.


![Rosyjscy morscy komandosi. Kim są i jak działają? [ANALIZA]](https://cdn.defence24.pl/2024/11/22/1200xpx/HM253vzcX6HWBYKFpcyci6pfzcryvKIsarkk6yMc.2fxv.jpg)









