Na przełomie wieków Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) zaskoczyła Europę swoim wejściem do rządu, będąc prekursorką dla wielu innych partii skrajnej prawicy, które zyskały na znaczeniu w ostatnich latach. W międzyczasie odnotowała wzloty i upadki, ale teraz ponownie jest na fali wznoszącej, mimo iż nie złagodziła swojego przekazu.
Pod koniec września odbyły się wybory parlamentarne, w których FPÖ zdobyła rekordowe 29 proc. głosów, wyprzedzając chadeków z ÖVP i zajmując tym samym pierwsze miejsce. Socjaldemokratyczna SPÖ powtórzyła swój niski wynik z poprzednich wyborów (ok. 21 proc.), Zieloni stracili prawie połowę poparcia, a komuniści co prawda uzyskali najlepszy od dekad wynik, ale nie wystarczyło to do przekroczenia progu. Tym samym lewica wyszła z głosowania osłabiona, chociaż nie aż tak jak chadecy, natomiast oprócz FPÖ nieznacznie zyskało liberalne NEOS.
Wielka koalicja upadła, zanim powstała
Początkowo mówiło się, iż to właśnie z udziałem liberałów może powstać nowa „GroKo”, czyli koalicja głównych partii mainstreamu. Co prawda ÖVP i SPÖ same miałyby parlamentarną większość, ale zaledwie jednego posła – stąd pojawił się pomysł, aby po raz pierwszy do współpracy zaprosić NEOS, a ewentualnie również Zielonych, co pozwoliłoby na sformowanie kordonu sanitarnego przeciwko skrajnej prawicy, która dysponując 57 mandatami w liczącej 183 członków Radzie Narodowej, jest bardzo daleka od samodzielnej większości.
Na taki scenariusz wskazywała historia Austrii, pełna „wielkich koalicji”, ale również zapowiedzi Karla Nehammera, ówczesnego kanclerza i lidera chadeków, który kategorycznie wykluczył wejście w koalicję z FPÖ, w czym wtórowali mu pozostali przywódcy partyjni. Negocjacje okazały się jednak wyjątkowo trudne i wraz z kolejnymi tygodniami oraz miesiącami malała wiara w ich powodzenie.
Ostatecznie stół rozmów pierwsi opuścili w początkach stycznia liberałowie z NEOS, zarzucając partnerom niechęć do cięć budżetowych i działań na rzecz „konkurencyjności” kraju. Niedługo później rozmowy z socjaldemokratami zerwał Nehammer, jednocześnie rezygnując z pozycji kanclerza – również on oskarżył SPÖ o „wrogość wobec biznesu” i zamiar nałożenia nowych podatków.
Wychodzi więc na to, iż dla centroprawicy warunkami nie do zaakceptowania były obrona praw socjalnych Austriaków i zrównoważenie budżetu poprzez większe obciążenie najbogatszych. Wobec takich oczekiwań socjaldemokratów ÖVP postanowiła przeprosić się z nacjonalistycznymi radykałami, rozpoczynając rozmowy na temat utworzenia rządu pod kierownictwem Herberta Kickla.
FPÖ mocne (i radykalne) jak nigdy
Jak austriacka skrajna prawica dotarła do momentu, w którym może dyktować warunki mainstreamowi? Wolnościowa Partia Austrii jest wyjątkowo wiekowa na tle europejskich sojuszników, powstała niedługo po II wojnie światowej i na przestrzeni lat wielokrotnie zmieniała swoje oblicze. Wywodząca się z tradycji narodowoliberalnej, we wczesnym okresie powojennym FPÖ była postrzegana jako schronienie dla (nie)dawnych nazistów i z tego powodu poddawana ostracyzmowi, chociaż w latach 70. zbliżyła się do centrum, uczestnicząc choćby w koalicji rządowej z socjaldemokratami.
Współczesna FPÖ została jednak ukształtowana przez Jörga Haidera, który sprowadził ją z powrotem na radykalnie prawicowe tory i w 1999 roku osiągnął historyczny sukces, wchodząc do rządu z chadekami po rekordowym wyniku wyborczym. Chociaż od tego czasu Wolnościowa Partia Austrii dwukrotnie pogrążyła się w kryzysie, to profil ideologiczny pozostał ten sam: eurosceptyczny, antyimigrancki i etnonacjonalistyczny.
W przeciwieństwie do wielu innych partii radykalnej prawicy, które walcząc o władzę, przywdziały umiarkowane maski, FPÖ nie złagodziła tonu, a być może choćby zaostrzyła retorykę pod przywództwem Herberta Kickla. Lider Wolnościowej Partii Austrii nie nawrócił się na antyrosyjskość jak Giorgia Meloni, nie odcina się też od poprzedników, podczas gdy Marine Le Pen nie wahała się wyrzucić z Frontu Narodowego własnego ojca, aby uprawdopodobnić korektę kursu w oczach publiki. Nie uświadczymy tego w FPÖ, będącą partią teorii spiskowych, walczącą przeciwko „reżimowi sanitarnemu” w czasie pandemii i konsekwentnie atakującą „system”, który rzekomo chce dokonać wielkiego zastąpienia rdzennej ludności Austrii.
Podczas kampanii Kickl często demonstracyjnie bojkotował tradycyjne media, aby zamiast tego brylować na „niezależnych” kanałach internetowych. Nie przeszkadzało mu, gdy prowadzący mówili o szkodliwości szczepionek, negowali zmiany klimatu czy choćby zahaczali o poglądy neonazistowskie, co może nie powinno dziwić, jeżeli spojrzeć na historię FPÖ oraz samego kandydata na kanclerza. Hasła w mniej lub bardziej zawoalowany sposób odwołujące się do propagandy z czasów NSDAP stanowią dla Wolnościowej Partii Austrii normę i to raczej z tendencją wzrostową.
Co zrobi kanclerz Kickl?
Jeśli przywódca FPÖ spełni swoje marzenie i zostanie „ludowym kanclerzem” (volkskanzler), to za pewnik można przyjąć twardą politykę migracyjną i uderzenie w mniejszości. W planach znajdują się ograniczenie prawa do azylu, uniemożliwienie łączenia rodzin i deportacje jak największej liczby imigrantów. Jednocześnie nacjonaliści chcą bronić austriackiej tożsamości, co oznaczałoby między innymi dofinansowywanie restauracji serwujących tradycyjne dania narodowe.
Większy niepokój Europy budzą prawdopodobnie poglądy Kickla na sprawy międzynarodowe. W liderze FPÖ sojusznika znalazłby Viktor Orbán, a w środkowej Europie powstałby blok już kilku państw prorosyjskich, sprzeciwiających się sankcjom i dalszemu pomaganiu Ukrainie – a do Austrii, Węgier i Słowacji niedługo mogą dołączyć Czechy. Koniunktura międzynarodowa jest więc bardzo niekorzystna dla Kijowa, z czego Zełenski chyba zdaje sobie sprawę. I chociaż ÖVP zapewnia europejskich partnerów, iż będzie trzymać w ryzach radykałów, to takie deklaracje ze strony chadeków padały już wielokrotnie i z miernym skutkiem.
Austria pod pewnymi względami stanowi przypadek specyficzny, chociażby ze względu na długie tradycje FPÖ i słabość denazyfikacji po II wojnie światowej, ale sukces skrajnej prawicy powinien być przestrogą dla innych państw Europy. Od przełomu wieków nacjonalistów dwukrotnie zapraszano do koalicji rządowej, co zdaniem polityków ÖVP miało ich osłabić – o ile mogło to zadziałać na krótką metę, o tyle teraz widoczna jest porażka tej strategii w perspektywie długofalowej. Porażka, której jednak wciąż dałoby się uniknąć, gdyby centroprawica nie przekładała interesów biznesu ponad wartości demokratyczne i doszła do kompromisu z socjaldemokratami. Skrajna prawica dysponuje niecałą jedną trzecią parlamentu, więc Kickl potencjalne kanclerstwo będzie zawdzięczał tak przez niego znienawidzonemu establishmentowi.