W minioną środę wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz publicznie ogłosił, iż Ukraina może liczyć na kolejną transzę naprawdę solidnego wsparcia militarnego. MON planuje, iż do walczących z rosyjską agresją sąsiadów ze Wschodu trafią ostatnie służące w polskich barwach myśliwce MiG-29.
To poradzieckie maszyny ukraińskim pilotom świetnie znane. Mogą oni przesiąść się do nich bez większych szkoleń – poza tymi dotyczącymi NATO-wskich systemów, którymi Polacy "Smokery" unowocześnili.
Siły Powietrzne z maszynami MiG-29 rozstają się z dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście postępująca modernizacja floty. A drugi bardzo praktyczny – kończą im się resursy, kolejne poważne przebudowy nie mają uzasadnienia ekonomicznego, więc po prostu muszą zostać wycofane z działań operacyjnych.
Jak zapowiedział Władysław Kosiniak-Kamysz, nie będzie jednak tak, iż Polska odda sprzęt i nic za to nie dostanie. Ukraińcy mają odwdzięczyć się poprzez podzielenie się swoimi zdolnościami w zakresie działań dronowych i antydronowych.
Nagle w tym planie wielką wyrwę postanowił jednak zrobić prezydent Karol Nawrocki. – Tutaj musiało się wkraść jakieś nieporozumienie. Ja takiej informacji nie miałem. Potwierdzałem to jeszcze dzisiaj w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Taka informacja do mnie nie trafiła – oznajmiła głowa państwa, gdy na konferencji prasowej w Rydze zapytano ją o to przy łotewskich sojusznikach.
Na słowa prezydenta Nawrockiego w dosadny sposób zareagował szef Gabinetu Politycznego Prezesa Rady Ministrów Paweł Graś. "Kompletna bzdura, sprawa Migów jest procedowana od ponad roku" – czytamy w krótkim komentarzu, jaki opublikował on w serwisie X.com.
"Wielokrotnie omawiana na cotygodniowym Komitecie ds. Bezpieczeństwa, w którym uczestniczy przedstawiciel BBN" – zapewnił najbliższy współpracownik premiera Donalda Tuska.






