Balansowanie na linie antyniemieckości

tygodnikprzeglad.pl 2 lat temu
Zdjęcie: Obrazek do wpisów z kategorii Opinie


Granie antyniemiecką kartą oznacza odwołanie się do polskiego nacjonalizmu i potęgowanie go

Przygnębiła mnie satysfakcja, z jaką polskie elity polityczne przyjęły załamanie się niemieckiej „polityki wschodniej” (Ostpolitik). Jednym z istotnych elementów tej polityki był handel ze Wschodem, zgodnie z hasłem Wandel durch Handel (zmiana przez handel). ZSRR i później Rosja odgrywały w Ostpolitik kluczową rolę nie tylko z uwagi na ich pozycję w systemie międzynarodowym, ale również z powodu możliwości eksportowania na Zachód taniego gazu ziemnego i ropy. Założenia „polityki wschodniej” zostały po raz pierwszy wyłożone przez Egona Bahra w lipcu 1963 r. Bahr był wtedy najbliższym współpracownikiem burmistrza Berlina Zachodniego i przyszłego kanclerza Niemiec Willy’ego Brandta. Nie mam zamiaru zagłębiać się w szczegóły Ostpolitik. Nie ulega jednak kwestii, iż polityka ta przyniosła Niemcom i wschodowi Europy spektakularne sukcesy. Nie tylko doprowadziła do unormowania stosunków Niemiec Zachodnich z NRD i z Polską Ludową. Umożliwiła obalenie muru berlińskiego, który to moment – ku naszej polskiej zgryzocie – uchodzi w oczach ludzi Zachodu za datę końca zimnej wojny. Umożliwiła zatem to niebywałe wydarzenie, jakim było pokojowe zjednoczenie Niemiec. Ponadto zapewniła niemieckiej gospodarce niezbędne surowce po niewygórowanych cenach, bezdyskusyjnie przyczyniając się do jej sukcesu. Działo się tak przez ponad 50 lat, jako iż rosyjski gaz popłynął rurociągiem z Syberii do Marktredwitz w Bawarii w 1970 r.

Triumfalne wytykanie Niemcom tego, jak bardzo się mylili, handlując z Rosjanami i uzależniając swoją gospodarkę od rosyjskiego gazu i ropy, to kolejny po żądaniach reparacyjnych nieprzyjazny gest strony polskiej wobec zachodniego sąsiada. Sąsiada, który od wielu lat prowadzi w stosunku do Polski wiarygodną politykę pojednania. Sąsiada, który pozostaje dla naszego kraju najważniejszym partnerem ekonomicznym. Sąsiada, który jest także zasadniczym sojusznikiem Polski na wypadek wojny. Sąsiada, od którego dobrej woli zależy i w przyszłości zależeć będzie bardzo wiele spraw istotnych dla Warszawy.

Ten gest jest w dodatku pełen zakłamania. Czy polska gospodarka nie była uzależniona od gazu, ropy, a w ostatnim czasie choćby od węgla z Rosji? Czy podobnie jak Niemcy nie finansowaliśmy polityki Moskwy? Czy, patrząc na sprawy realistycznie, niemiecka klasa polityczna ma przepraszać za zapewnienie doskonałych warunków rozwoju swojego przemysłu przez 50 lat? Czy w latach 90. ubiegłego wieku i na początku wieku obecnego można było przewidzieć, iż Rosja siłą przeciwstawi się istnieniu Ukrainy jako samodzielnego państwa, skoro zgodziła się na uzyskanie przez nią niepodległości w 1991 r.? Innymi słowy, czy można było wiedzieć, decydując się na Ostpolitik w końcu lat 60. XX w., iż w roku 2014 Władimir Putin pogwałci zasady prawa międzynarodowego i odbierze Ukrainie Krym, a w 2022 r. najedzie to państwo?

Naturalnie część polityków niemieckich – z prezydentem RFN Frankiem-Walterem Steinmeierem na czele – pod presją rodzimej opinii publicznej, zbulwersowanej inwazją Rosji na Ukrainę, posypała głowę popiołem. Uznali swój „błąd”. Politycy emerytowani – w tym kanclerz Angela Merkel – którzy nie muszą już zwracać tak bacznej uwagi na reakcje opinii publicznej, a co za tym idzie, mogą sobie pozwolić na odważniejsze wyrażanie swoich poglądów i sytuowanie ich bliżej królestwa obiektywizmu, nie zgadzają się, by wieloletnią współpracę z Rosją postrzegać jako katastrofalny błąd Niemiec. Co więcej, była kanclerz Merkel uważa, iż dzięki wynegocjowanym porozumieniom mińskim dała Ukrainie osiem lat na przygotowanie się do obecnej wojny.

Nie trzeba sądzić, iż atmosfera zakłamania wytworzona w związku z oskarżeniami o „niemoralną” wieloletnią współpracę z Rosją stanowi wyłączny problem Niemiec. Przeciwnie, jest to problem całej Europy, w szczególności zaś Polski. Atmosfera ta jest jednym z zasadniczych powodów powstrzymujących Niemcy przed występowaniem z propozycjami pokojowymi, które mogłyby doprowadzić do zakończenia wojny toczonej za naszą wschodnią granicą. Podkreśla ten fakt Anatol Lieven (goszczący na łamach PRZEGLĄDU nr 24/2022) w ciekawej analizie „Why Germany’s Pursuit of Peace in Ukraine is Paralyzed” (Dlaczego niemieckie wysiłki na rzecz pokoju w Ukrainie są sparaliżowane). „Częściowym wytłumaczeniem – pisze Lieven – sparaliżowania działań Niemiec na rzecz pokoju jest zaakceptowanie przez większość establishmentu [niemieckiego – P.K.] narracji, zgodnie z którą poprzednie niemieckie rządy powinny się wstydzić promowania dobrych stosunków z Moskwą, a w szczególności uzależnienia kraju od rosyjskiego gazu. Narrację tę wytrwale podtrzymują Waszyngton, Polacy i inni mieszkańcy Europy Wschodniej oraz niemieccy Zieloni, którzy nie uczestniczyli w rządach podejmujących te decyzje i traktują je jako poręczny kij do wymierzania ciosów innym partiom” (responsiblestatecraft.org/2022/10/25/why-germanys-pursuit-toward-peace-in-ukraine-is-paralyzed/).

Granie kartą antyniemiecką w polskiej polityce to ryzykowne balansowanie na linie. Jest tak z dwóch powodów. Po pierwsze, dowodzi nieznajomości zasad elementarza politycznego, które nie pozostawiają wątpliwości, iż rozumna polityka to polityka „wychylona ku przyszłości”. W związku z tym należy dążyć do jak najlepszych stosunków z sąsiadami, deeskalowania potencjalnych konfliktów, wybaczenia krzywd. Naturalnie żyją jeszcze Polacy, którzy doświadczyli niemieckiego terroru. Tego wszystkiego, co wstrząsająco, jako zresztą jeden z wielu, opisał Zygmunt Mycielski: „Dr G. oswoiła się całkiem, opowiada o synach. Już wiem dużo – starszy miał wtedy osiemnaście lat, a młodszy, Andrzejek, piętnaście. Niemcy przyszli w nocy i całą trójkę zabrali na Pawiak. Raz dr G. mi powiedziała: »I wtedy, to oni ich tam strasznie mordowali«. Więcej szczegółów o tym mi nie mówiła. (…) Gdy wracałem, czułem tę straszną nienawiść do Niemców, którą pamiętam z obozu, gdy wieszali, bili, krzyczeli i deptali po rękach. (…) I pamiętam te góry popalonych ciał w Hamburgu. Ale, adekwatnie, to nad tym dominuje jej głos [dr G. – P.K.] – taki szalenie prosty i taki nie »literacki«” („Dziennik 1950-1959”, s. 100-101). Oczekiwanie wybaczenia od ofiar i świadków bestialstwa jest prawdopodobnie oczekiwaniem idącym za daleko. Jednak ich tragiczne przeżycia sprzed dziesiątków lat nie mogą definiować teraźniejszej polityki. Zaryzykuję twierdzenie, iż same ofiary i świadkowie w większości by sobie tego nie życzyli.

Po drugie, granie antyniemiecką kartą jest polityczną nieodpowiedzialnością i ślepotą, ponieważ oznacza, koniec końców, odwołanie się do polskiego nacjonalizmu i potęgowanie go. Nacjonalizm pozostaje jedną z najpotężniejszych i najniebezpieczniejszych politycznych sił. Polskim nacjonalizmem, jak zresztą każdym innym, nie można w swobodny sposób zawiadywać. Nie jest to dorożka, do której da się w każdej chwili wsiadać i wysiadać – jeżeli wolno zapożyczyć metaforę od Maxa Webera. Byli myśliciele w Polsce – nietuzinkowi i nie spod znaku endecji – którzy uważali, iż tak długo, jak Polacy są pozbawieni bytu państwowego, należy rozpalać polski nacjonalizm. I nagle obudzili się w II Rzeczypospolitej zamieszkiwanej przez ponad 30% mniejszości narodowych. Obudzili się w kraju z roznieconym polskim nacjonalizmem, o czym najtragiczniej przekonał się prezydent Gabriel Narutowicz. Czy trzeba przypominać, iż od 24 lutego 2022 r. dzisiejsza Polska stanowczo nie jest już krajem narodowościowo homogenicznym? Co za tym idzie, szermowanie antyniemieckością, które na dłuższą metę musi poruszać struny rodzimego nacjonalizmu, to brnięcie w uliczkę, o której dobrze wiemy, iż jest ślepa. Ludzie o normalnym układzie nerwowym wyciągają z błędów jakieś wnioski. Politycy zdają się mieć licencję na to, by, po popełnieniu błędów przez poprzedników i przez siebie samych, spokojnie i metodycznie błądzić dalej.

Idź do oryginalnego materiału