W czasie tak zwanej zimnej wojny obowiązywała jedna doktryna nuklearna: „kto pierwszy odpali rakiety z głowicami atomowymi, ten drugi zginie”. Zimna wojna, przynajmniej z nazwy, zakończyła się ponad 30 lat temu, ale w doktrynie nuklearnej nic się nie zmieniło. Na świecie znajduje się wystarczająco dużo głowic atomowych, aby zniszczyć całą Ziemię i to kilkukrotnie. Wiedzą o tym przywódcy państw demokratycznych, wiedzą dyktatorzy i dlatego przez prawie wiek, z wyjątkiem ataku na Hiroszimę i Nagasaki, nikt nie odważył się po tę ostateczność sięgnąć.
Zapominając na chwile o polityce, która potrafi wywrócić do góry nogami wszelką normalność, trudno dać wiarę kolejnym pogróżkom i szantażom ze strony Rosji. Skoro ZSRR w znacznie poważniejszych kryzysach nie miał odwagi wcisnąć „czerwonego guzika”, to dlaczego Rosja miałby tak postąpić w przypadku konfliktu na Ukrainie? Prawdopodobieństwo wybuchu wojny atomowej w związku z tym, co się na Ukrainie dzieje jest bliskie zera i to najlepiej tłumaczy pogróżki Władimira Putina wygłaszane nie pierwszy i nie ostatni raz. Znając rosyjskie realia między bajki można włożyć, iż najnowsza nowelizacja doktryny nuklearnej jest realną zapowiedzią użycia broni nuklearnej. Tym bardziej jest to niedorzeczne, iż Rosjanie ewidentnie dostosowali treść zmian do „zgody” USA udzielonej Ukrainie, która od dzisiaj może atakować i już zaatakowała cele na terenie Rosji.
W odpowiedzi Kreml wystukał na klawiaturze, iż w każdej chwili jest gotowy podjąć decyzję o wykorzystaniu broni jądrowej, jeżeli dojdzie do ataku na Rosję albo kraje sojusznicze. Gdyby jednak wrogowie Rosji wystarczająco się nie przestraszyli to dodano jeszcze, iż nuklearna odpowiedź może zostać nastąpić po ataku bronią konwencjonalną, szczególnie przy wykorzystaniu dronów i pocisków rakietowych. Słusznie zatem zauważa prezydent Andrzeja Duda, który niestety popełnił i przez cały czas popełnia wiele błędów w polityce zagranicznej na linii Polska-Ukraina, że:
Rosja straszy nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Mogę na to odpowiedzieć tak: Podpisał? Dobra! Papier zniesie wszystko.
Nie tylko Andrzej Duda, ale praktycznie cała polska klasa polityczna ma poważny problem z adekwatnym podejściem do tego, co się na Ukrainie dzieje. Pierwsze reakcje były całkowicie nieodpowiedzialne i głęboko naiwne, de facto nastąpiło rozbrojenie Polski i osłabienie gospodarki w imię niedorzecznych haseł: „to jest nasza wojna”, „zapomnijmy teraz o Wołyniu”, „będziemy pełnić wiodącą role w Europie, bo Niemcy się skompromitowały”. Teraz odbijamy w drugą skrajną stronę i rzeczywiście wpisujemy się w „narrację Putina”.
Jeśli przyjąć, iż Rosja ma prawo zaatakować każdy kraj, a ten kraj nie może odpowiedzieć atakiem na terenie Rosji, bo w efekcie dojdzie do „III wojny światowej” i użycia broni nuklearnej, to wprost przyznajemy, iż Putin może robić co tylko chce z Ukrainą i dowolnym krajem sąsiedzkim. Tymczasem racjonalne podejście nie tyle leży pośrodku, co w samym środku polskiego interesu narodowego.
W naszym interesie jest to, aby nie angażować się w konflikt ukraiński bezpośrednio, ale w żadnym wypadku nie powinniśmy Ukrainie zabraniać adekwatnej obrony, bo to już godzi w nasze bezpieczeństwo. Okazanie uległości i poddanie się szantażowi Putina, jest najgorszą z możliwych reakcji, a skoro to USA, czyli kraj z adekwatnym potencjałem chce się w ten konflikt angażować, to niech się angażuje, byle nie nasze rakiety i nie z naszego terytorium na Rosję spadały.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!