Sytuacja międzynarodowa, w tym sytuacja bezpieczeństwa Polski w roku 2025 jest porównywalnie trudna z tą z przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Wówczas mieliśmy do czynienia ze zmianą ustrojową w naszym państwie i w krajach regionu, a także z przekształceniem europejskiego systemu bezpieczeństwa. Obrazowo można powiedzieć, iż takim krajom jak Polska grunt usuwał się spod nóg. Traciliśmy blokowy system bezpieczeństwa – był to koszt doprowadzenia do upadku komunizmu, więc nikt tej straty nie żałował. Problem polegał jednak na tym, iż w tamtym czasie niczego nie zyskiwaliśmy w zamian. Przeciwnie – można było odnieść wrażenie, iż Polska cofa się do fatalnego geopolitycznego położenia: między jednoczącymi się Niemcami a Rosją, albo – w nieco tylko korzystniejszym wariancie – trafia do szarej strefy bezpieczeństwa, wyłaniającej się pomiędzy Zachodem (NATO) a Rosją. O ówczesnej wewnętrznej słabości gospodarczej lepiej nie wspominać. A jednak nie było tak źle – właśnie dlatego, iż sprzyjały nam globalne i regionalne tendencje rozwojowe związane z kształtowaniem się nowego ładu międzynarodowego.
Pogorszenie sytuacji bezpieczeństwa
Dziś sytuacja wydaje się odwrotna. Polska jest państwem nieporównanie silniejszym – ustrojowo i gospodarczo – niż była u progu lat 90. Jest członkiem najważniejszych wspólnot bezpieczeństwa: NATO i Unii Europejskiej. A mimo to poczucie zagrożenia jest dziś wyjątkowo silne. Tak silne, iż w relacji do PKB Polska przeznacza na obronność więcej niż jakikolwiek inny członek Sojuszu – niemal 5% PKB. Czy słusznie? To kwestia odrębnej analizy. Pewne jest natomiast, iż tak wysoki poziom wydatków wynika właśnie z tego poczucia zagrożenia.
Mimo iż w latach 90. grunt usuwał się nam spod nóg, los sprzyjał tym, którzy potrafili odnaleźć kierunek. Dziś musimy zdać podobny egzamin, ale w mniej sprzyjających okolicznościach.
Sytuacja ta zasługuje na rozpatrzenie przez pryzmat pięciu kluczowych wartości, które stanowią fundament polityki bezpieczeństwa państwa: niepodległości, integralności terytorialnej, suwerenności, tożsamości oraz umiejętności rozwoju. Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku władze Polski realnie zmagały się z zapewnieniem suwerenności państwa i nienaruszalności granic – ich traktatowym uznaniem przez wszystkich sąsiadów. Te cele udało się osiągnąć. Równie problematyczna była wówczas zdolność do rozwoju – i w tym przypadku polityka państwa okazała się skuteczna: Polska została uwolniona z pętli zadłużenia, Plan Balcerowicza wyzwolił dynamikę gospodarczą, a państwo rozpoczęło proces integracji z Unią Europejską.
Które z tych pięciu wartości składających się na bezpieczeństwo państwa są dziś zagrożone? I skąd te zagrożenia pochodzą?
W krótkiej perspektywie głównym wyzwaniem pozostaje polityka Rosji pod rządami Władimira Putina. Rosja nie ma dziś – ani w przewidywalnej przyszłości – realnych planów ani możliwości militarnego podboju Europy. Po czterech latach od rozpoczęcia wojny nie osiągnęła choćby swoich ograniczonych celów w Ukrainie. Wobec Europy stosuje więc strategię pośrednią, której celem jest zmiana układu sił politycznych w państwach członkowskich Unii Europejskiej. Celem Rosji jest rewizja europejskiego porządku międzynarodowego – i właśnie to stanowi zagrożenie dla suwerenności Polski, czyli jednej z kluczowych wartości chronionych przez politykę bezpieczeństwa.
Rosja chce wymusić określony poziom uległości państw naszego regionu wobec własnych oczekiwań. Chce też skłonić państwa takie jak Niemcy czy Francja do współpracy z nią – na rosyjskich warunkach. W tym celu stosuje kombinację środków: zastraszania, zachęt, dezinformacji i tworzenia agentury wpływu. Idealnym dla Moskwy scenariuszem byłby rozpad Unii Europejskiej – dlatego wspiera, jawnie lub nie, siły antyeuropejskie wewnątrz państw członkowskich.
Silniejsza niż kiedykolwiek, Polska znów staje przed pytaniem, czy potrafi ochronić to, co najcenniejsze: swoją suwerenność, spójność i zdolność do rozwoju w świecie pełnym nowych, złożonych zagrożeń.
Z tego powodu przeciwstawianie się rosyjskiej strategii musi wykraczać poza samą budowę wojskowych zdolności obronnych. Bezpieczeństwo Polski wymaga również odporności – zarówno instytucjonalnej, jak i społecznej – na antyeuropejską dezinformację oraz propagandę, także tę szerzoną przez rodzime siły polityczne i media różnych kategorii.
Innego rodzaju zagrożenia dla Polski wynikają z przekształceń zachodzących w globalnym porządku międzynarodowym – a konkretnie z dezintegracji liberalnego ładu i zastępowania go logiką power politics. Przypomnijmy: okres liberalnego porządku – trwający mniej więcej trzy dekady od końca zimnej wojny do początku obecnej dekady – był dla Polski najlepszym czasem od koronacji Bolesława Chrobrego. Dotyczyło to również, a może przede wszystkim, bezpieczeństwa narodowego.
Porządek oparty na power politics charakteryzuje się nie tylko dominacją działań unilateralnych i wzrostem znaczenia twardej siły w relacjach międzynarodowych, ale również coraz częstszym lekceważeniem – zwłaszcza przez mocarstwa – instytucji multilateralnych. Tymczasem to właśnie instytucje wielostronne, takie jak NATO i Unia Europejska, były filarami bezpieczeństwa Polski od lat 90.
Zagrożeniem nie jest dziś rosyjski czołg, ale rosyjska narracja – dlatego bezpieczeństwo Polski to nie tylko kwestia uzbrojenia, ale także odporności na dezinformację i erozję zaufania do Zachodu.
Najbardziej dotkliwą zmianą w tym kontekście jest odwrócenie się Stanów Zjednoczonych od zasad liberalnego porządku międzynarodowego. Znajduje to wyraz m.in. w daleko idącej wyrozumiałości prezydenta USA wobec agresywnej polityki Rosji Putina, w niechęci do obecności USA w NATO, a także w otwartej wrogości wobec Unii Europejskiej – której życzy rozpadu i wspiera siły polityczne w krajach członkowskich opowiadające się za jej osłabieniem lub opuszczeniem.
O ile agresywna polityka Rosji stanowiła próbę zewnętrznego uderzenia w ład liberalny, o tyle bardziej skuteczne okazało się uderzenie od wewnątrz – ze strony USA, zwłaszcza od stycznia br. istotny wkład w proces dezintegracji wnoszą także Chiny, działające według tej samej logiki power politics. Przykładem jest ich wsparcie dla rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie oraz ambicja zajęcia miejsca Stanów Zjednoczonych jako pierwszego mocarstwa światowego.
To wszystko osłabia siłę i spoistość Zachodu – a to ma zasadnicze znaczenie nie tylko dla międzynarodowej sytuacji ogólnej, ale też dla bezpieczeństwa państw NATO. Rosję i Chiny wspierają ponadto niektóre państwa Globalnego Południa – zwłaszcza zrzeszone w Grupie BRICS – kierujące się zarówno resentymentem wobec Zachodu, jak i niechęcią wobec liberalnych standardów politycznych.
To nie wojna, ale rozpad zaufania najbardziej zagraża bezpieczeństwu – gdy znika duch współpracy, a wielkie mocarstwa wybierają siłę zamiast zasad, cała architektura pokoju zaczyna się chwiać.
W efekcie pogłębia się klimat nieufności w stosunkach międzynarodowych, co wyraźnie potwierdza radykalny wzrost zbrojeń na niemal całym świecie. Obok rosyjskiej agresji na Ukrainę, drugim regionem świata ocierającym się o wybuch większego konfliktu zbrojnego pozostaje Bliski Wschód – obszar, na którym toczy się dziś równocześnie kilka mniejszych wojen.
Niepewność, jaką wnosi do stosunków międzynarodowych logika power politics, polega m.in. na podważaniu przez niektóre państwa zasad prawa międzynarodowego, które dotąd służyły stabilności i przewidywalności relacji między państwami. Dotyczy to zwłaszcza zakazu użycia siły, ale także trwałości granic – które zaczynają być w niektórych spornych miejscach relatywizowane, a dawne roszczenia terytorialne – odmrażane. Złe przykłady w tej sferze gwałtownie się upowszechniają.
Gdy słabnie zaufanie do prawa i instytucji, a siła znów staje się argumentem – powrót do logiki „każdy sobie” jest nie tylko możliwy, ale i niebezpiecznie bliski.
Odżywają uśpione animozje, a do władzy łatwiej dochodzą politycy, którzy – pod pretekstem obrony bezpieczeństwa – wprowadzają rządy silnej ręki, lekceważą zobowiązania międzynarodowe i instytucje wielostronne, a dla utrzymania władzy wszczynają konflikty z sąsiadami lub prowadzą własne społeczeństwa na skraj wojny domowej.
Ogólna niepewność i obawy o rozwój sytuacji skłaniają państwa do zwiększania wydatków na zbrojenia. W przeszłości, w podobnych momentach, górę brała logika „ratuj się, kto może” – prowadząca wprost do wojen. Na szczęście nie jesteśmy jeszcze w tej sytuacji. Państwa zachodnie, zwłaszcza europejskie, wciąż starają się koordynować swoje polityki bezpieczeństwa w ramach sojuszy i wspólnot, których są członkami.
Problemem pozostaje jednak obecna polityka Stanów Zjednoczonych – osłabiająca wiarygodność Sojuszu Północnoatlantyckiego (w tym kluczowego artykułu 5) oraz spoistość Unii Europejskiej.
Polska reakcja
Co w tej sytuacji powinna robić Polska? Jaka powinna być jej polityka bezpieczeństwa? Przede wszystkim – starannie rozpoznawać zagrożenia: obecne i przyszłe, militarne i pozamilitarne. Tymczasem widoczne jest dziś ryzyko, iż polska polityka bezpieczeństwa kształtowana jest pod wpływem wrażenia wywołanego agresją Rosji na Ukrainę, a także pod presją populistycznej licytacji – kto, czyli która siła polityczna, wyda więcej na obronę. W tej licytacji bardziej chodzi o „słupki poparcia” niż o budowę spójnego systemu obrony i bezpieczeństwa.
Tymczasem Polsce nie grozi agresja Rosji na wzór tej z lutego 2022 r. Rosja nie zgłasza wobec Polski roszczeń terytorialnych – ani wobec innych państw NATO czy UE. Realnym zagrożeniem dla Polski jest strategia pośrednia (nazywana nie do końca trafnie wojną hybrydową). Z tego powodu myślenie o bezpieczeństwie powinno opierać się raczej na logice resilience niż tradycyjnej defence – rozumianej jako ochrona przed inwazją lądową.
Potrzebny byłby dziś raczej plan Kutrzeby i Mossora z 1938 roku – niestety nigdy niewdrożony – niż kolejna wersja linii Maginota. Tymczasem widzimy bardziej stawianie wozu przed końmi: gorączkowe i kosztowne zakupy, niepoprzedzone rzetelną, nieupolitycznioną analizą zagrożeń i naszych własnych słabości.
Zagrożeniem nie jest dziś kinetyczna ofensywa w stylu II wojny światowej. Niebezpieczeństwem dla Europy i Polski jest rosyjska strategia złośliwego nowotworu. I właśnie w tej kategorii należy myśleć o realnej polityce Kremla.
Bezpieczeństwo nie rodzi się z emocji ani upolitycznionych przetargów na uzbrojenie – wymaga chłodnej analizy, długofalowej strategii i odporności silniejszej niż stal.
Nie wydaje się rozsądne epatowanie społeczeństwa wydatkami na obronę rzędu 5% PKB, zakupami czołgów w USA i Korei Południowej oraz wizją 300-tysięcznej armii. Czołgi są bronią ofensywną – czyżbyśmy planowali takową na kierunku wschodnim? Co więcej, na froncie wojny rosyjsko-ukraińskiej to właśnie one stały się pierwszym i najłatwiejszym celem. Polskie bezpieczeństwo wymaga przede wszystkim skutecznej ochrony nieba i zabezpieczenia od strony morza – a tymczasem właśnie pod tymi względami wypadamy słabo.
Obecna skala wydatków tworzy potężny dług publiczny, a ich strukturę wydaje się dobrze ilustrować powiedzenie rodem z minionych konfliktów: „generałowie toczą przeszłe wojny”. Tarcza Wschód jest tego najlepszym przykładem. Choćbyśmy choćby 7% PKB przeznaczali na obronność, nie zapewni nam to bezpieczeństwa, jeżeli wielkość nakładów stanie się fetyszem, a nie odzwierciedleniem rzeczywistych potrzeb.
Narastający dług – również wynikający z rosnących wydatków na obronność – będzie ograniczać możliwość finansowania innych kluczowych zadań państwa, zwłaszcza społecznych. A tymczasem długofalowe bezpieczeństwo Polski zależy nie tylko od siły militarnej, ale także od demografii. A w tym zakresie znajdujemy się w stanie głębokiej zapaści – przy stopie dzietności poniżej 1,1 – od lat ignorowanej przez kolejne rządy.
Obecna skala wydatków tworzy potężny dług publiczny, a ich strukturę wydaje się dobrze ilustrować powiedzenie rodem z minionych konfliktów: „generałowie toczą przeszłe wojny”. Nowoczesne zagrożenia nie wymagają czołgów, ale wyobraźni i opracowania – strategii przyszłości.
Zamiast wydatków na czołgi potrzebne jest szybkie i przemyślane przekierowanie środków na taką politykę społeczną, edukacyjną i kulturową, która stworzy warunki dla bezpieczeństwa demograficznego Polski. Migranci mogą zapewnić ręce do pracy, ale obronności państwa – w obecnym układzie społecznym i politycznym – raczej nie zagwarantują.
Wiadomo również, iż Polski nie ochroni choćby dobrze wydawane 5% PKB na obronę. Statystyka sama nie walczy. W pojedynkę z Rosją nie wygramy. Dlatego – obok lepiej czy gorzej realizowanej w tej chwili „strategii jeża” – konieczna jest również „strategia pająka”, czyli tkanie gęstej sieci powiązań obronnych i bezpieczeństwa w regionie i w Europie.
Konieczne jest wzmacnianie więzi, zarówno w wymiarze militarnym, jak i pozamilitarnym, wzdłuż flanki wschodniej oraz z państwami Europy północno-zachodniej. To one podzielają naszą percepcję zagrożenia i wykazują podobną determinację w stawianiu czoła możliwym działaniom Rosji i jej sojuszników. Łączny, odpowiednio zgrany potencjał tej grupy państw w zupełności wystarczy, by zniechęcić Moskwę do działań zaczepnych. A wtedy choćby 3,5% PKB może wystarczyć.
Bezpieczeństwo nie rodzi się tylko z liczby czołgów, ale wynika również z liczby urodzeń, sieci sojuszy i rozsądku. Zadbanie o demografię edukację i budowę umiejętności współpracy to również elementy aktywnego systemu obrony.
Strategia pająka również wymaga inwestycji – choćby zakupów w krajach „z naszej sieci”, wspólnych przedsięwzięć zbrojeniowych, budowy skoordynowanych systemów cyberbezpieczeństwa i przeciwdziałania dezinformacji. Dobrym przykładem może być traktat polsko-francuski z 8 maja br., o ile zostanie realnie wypełniony treścią.
Powtórzmy raz jeszcze: statystyka nie walczy. Dlatego odmowa udziału w ewentualnej misji pokojowej, mającej ubezpieczać przyszły rozejm nad Dnieprem, nie jest dobrym sygnałem. Wysyłaliśmy naszych żołnierzy, by ginęli w niepotrzebnej wojnie w Iraku, a teraz – wspólnie z partnerami europejskimi – nie chcemy brać udziału w operacji, która mogłaby realnie służyć naszemu bezpieczeństwu.
Postawa Stefka Burczymuchy nie świadczy dobrze o zrozumieniu przez naszą klasę polityczną realnych wymagań bezpieczeństwa. I choć tak długo, jak to możliwe, trzeba zabiegać o utrzymanie zdolności obronnych i wiarygodności NATO – należy też być gotowym na scenariusz, w którym Stany Zjednoczone, choćby pozostając formalnie w Sojuszu, nie będą czuły się zobowiązane do działania zgodnie z art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego.
Bezpieczeństwa nie buduje się deklaracjami ani statystyką – jego podstawą jest współodpowiedzialność, odwaga i zdolność do wspólnego działania w imię pokoju.
Zagadnienia te – i wiele innych związanych z bezpieczeństwem państwa – powinny stać się również przedmiotem dialogu rządu z kompetentnymi organizacjami społeczeństwa obywatelskiego. Nie wystarczy informowanie o decyzjach podejmowanych w zaciszu ministerialnych gabinetów – potrzebna jest debata, w której głos obywateli będzie traktowany poważnie, a nie instrumentalnie.