Niemal dokładnie rok temu, w Bachmucie, przyglądałem się pracy ukraińskich „droniarzy” ze słynnej grupy „Madziara”. W stanowisku dowodzenia znajdowały się m.in. dwa duże ekrany, na które przekazywano obrazy z dronów rozpoznawczych. Bezpilotowce przeczesywały teren w poszukiwaniu celów dla artylerii – większych skupisk piechoty, wozów bojowych, czołgów. W tym samym czasie mniejsze, czterowirnikowce – zmodyfikowane tak, by przenosić na przykład 750-gramowe ładunki termobaryczne – polowały na rozproszone grupki żołnierzy wroga i ich stanowiska. Oba typy maszyn powstały na użytek cywilny, ale wojsko zaadaptowało je na własne potrzeby. Druga strona zrobiła to samo, obie w skali, która uczyniła małe bezpilotowce jedną z podstawowych broni tej wojny. Do jakich wniosków przywodzi nas dronowa odsłona rosyjsko-ukraińskiego konfliktu? O tym rozmawiam z ekspert ds. bezpieczeństwa, dr Michałem Piekarskim z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego.
: Większość filmów ujawnianych przez obie strony konfliktu w Ukrainie dotyczy dronów. Można odnieść wrażenie, iż to najważniejszy system uzbrojenia.
Michał Piekarski: Pamiętajmy, iż to przede wszystkim materiał propagandowy, a więc odpowiednio wyselekcjonowany – nie pokazuje się, co oczywiste, porażek. Ale rzeczywiście, powszechność małych bezzałogowych statków powietrznych w Ukrainie oraz nierzadko spektakularne przykłady z ich użycia, sprzyjają myśleniu o rewolucyjnej zmianie na polu walki, która sprawi, iż tradycyjne rodzaje uzbrojenia staną się przestarzałe. prawdopodobnie każdy, kto bardziej interesuje się kwestiami militarnymi, zetknął się ze stwierdzeniem typu: „tani dron niszczy drogi czołg”…
– … „a więc czołgi nie są już potrzebne”; o tak, wielokrotnie to czytałem. Odpowiadam zwykle, iż pocisk przeciwpancerny również kosztuje dużo mniej niż jego cel. W relacji nakład-zysk nie mamy tu rewolucji. Ale czy tak liczne zastosowanie dronów nie jest przełomem?
– To żadna rewolucyjna zmiana. Małe drony (kategorii I, trzymając się klasyfikacji NATO), były obecne na polach bitew przed 2022 rokiem, zarówno jako urządzenia wojskowe produkowane seryjnie, jak i aparaty cywilne, zaadaptowane nieraz w sposób prosty czy wręcz prymitywny. Tych ostatnich używano w ciągu ostatniej dekady choćby w konflikcie w Syrii i Iraku. Stamtąd pochodzą pierwsze efektowne nagrania, gdy pod taniego DJI Phantoma podwieszano ładunki wybuchowe.
– Właśnie, taniego – dla bojówek szukających „bieda-broni” to wielka zaleta. A co z zawodowymi armiami?
– One również dostrzegały potencjał małych bezzałogowców. Przypomnę, iż pomysł, aby do drużyny piechoty morskiej USA włączyć operatora drona, pojawił się na przełomie 2018 i 2019 roku. To oznaczało iż dron stałby się częścią zwykłego wyposażenia żołnierzy, jak karabin, granatnik czy lornetka.
– Wtedy jednak skupiano się na używaniu bezpilotowców do celów rozpoznawczych.
– Owszem. A w konflikcie w Ukrainie drony na najniższym szczeblu używane są także jako środek ogniowy, substytut przeciwpancernych pocisków kierowanych i granatów moździerzowych. Prawdopodobnie gdyby ukraińska armia była tak wyposażona i zaopatrywana jak amerykańska, drony odgrywałyby inną rolę. Bo wówczas klasyczne nowoczesne uzbrojenie i wsparcie artylerii byłyby łatwo dostępne.
– Tu nie tylko o niedostatek przyzwoitych i drogich armat chodzi. Sama amunicja artyleryjska potrafi kosztować. Zwykły pocisk to wydatek rzędu 2-3 tys. dolarów, precyzyjny może być 50 razy droższy. Tyle pieniędzy wystarczy na cały rój dronów…
– Ten konflikt toczy się w specyficznym kontekście. Niedostatków nowoczesnego uzbrojenia oraz ograniczonej wydajności zaplecza przemysłowego. Rosyjska gospodarka objęta została sankcjami, a drony FPV to przecież wręcz zabawki, łatwo więc je importować w całości i w podzespołach. Ukraina z kolei utraciła część swojego przemysłu, dostawy z Zachodu nie zawsze są wystarczające. W takich okolicznościach powstała nisza ekonomiczna dla względnie prostych konstrukcji bojowych, budowanych przy użyciu komercyjnych podzespołów. Należy przy tym zauważyć, iż obserwowane rozwiązania często są wybitnie doraźne i podlegają szybkiej ewolucji.
– Analogicznie jak z „dużym” lotnictwem podczas I wojny światowej.
– Otóż to. Mieliśmy wówczas wiele prób i eksperymentów, zarówno z samymi aparatami latającymi, jak i ich zastosowaniem. W 1914 roku samoloty miały status nowinki, nie było jasne, do czego poza rozpoznaniem można ich użyć. Powstawało lotnictwo myśliwskie, bombowe, morskie. I cały czas eksperymentowano – na przykład trójpłatowe myśliwce czy sterowce w roli bombowców strategicznych okazały się rozwiązaniami przejściowymi. Nie sprawdziły się. A przy tym wszystkim mieliśmy do czynienia z przejściem od manufaktur do masowej, przemysłowej produkcji; niektóre typu samolotów wytwarzano w tysiącach egzemplarzy. Co ważne, po wojnie lotnictwo dalej ewoluowało, na skutek postępu technicznego, rozwoju myśli wojskowej i pojawienia się coraz to nowych środków przeciwdziałania.
– Wymyślono miecz, powstały tarcze…
– Truizm, a zarazem istotna wskazówka odnośnie przyszłego losu małych dronów, także w naszych siłach zbrojnych. Nie ma sensu rozważać bezpośredniej adaptacji tego, co widzimy w Ukrainie. Bo za kilka miesięcy możemy mieć do czynienia z archaicznym rozwiązaniem.
– Największym wrogiem małych dronów są systemy walki radioelektronicznej (WRE). Rosjanie mają w tym zakresie przewagę nad Ukraińcami, „na dziś” mieliby ją również nad nami.
– Ale za sprawą uwikłania się Rosji w wojnę w Ukrainie mamy czas na przygotowanie się do ewentualnego konfliktu. Możemy poddać dokładnej analizie ukraińskie doświadczenia. Po pierwsze, musimy rozbudować – a wręcz odbudować – rozpoznanie radioelektroniczne, żeby wiedzieć, co się dzieje w paśmie radiowym, czy na przykład gdzieś działa wroga stacja zakłócania czy latają drony. Po drugie, musimy mieć systemy zakłócania wrogich dronów – ich systemów łączności i nawigacji. Wreszcie musimy mieć zdolności, aby przeciwdziałać wrogiemu zakłócaniu naszych dronów. Last but not least, premię czasu należy również wykorzystać na sensowne ulokowanie systemów bezzałogowych na poszczególnych szczeblach: drużyn, plutonów, kompanii, zarówno w wojskach lądowych jak i w WOT.
– W warunkach konfliktu pełnoskalowego armia rozwinie się mobilizacyjnie, spęcznieje. No i straty w urządzeniach bezzałogowych będą pewnie spore. Jest więc jeszcze jedno wyzwanie, z którym musimy sobie poradzić.
– Tak, zdolność do szybkiej budowy kilku zestandaryzowanych typów aparatów będzie kwestią kluczową. Ich konstrukcje powinny zapewniać możliwość łatwej adaptacji, na przykład w razie wprowadzenia przez przeciwnika nowych środków przeciwdziałania. A jeżeli te urządzenia powinny powstawać masowo, to jednoczesny wymóg standaryzacji premiuje produkcję fabryczną.
– Z drugiej strony, skupienie mocy w jednym czy kilku miejscach, to wysokie ryzyko szybkiej utraty zaplecza produkcyjnego, na skutek nalotów czy ataków rakietowych.
– Faktem jest, iż jeżeli rozproszymy montaż w manufakturach, będzie to rozwiązanie bardziej odporne, a zarazem skomplikowane logistycznie. Ale urządzenia bezzałogowe to rodzaj broni i trzeba mieć plany mobilizacji gospodarki do ich wojennej produkcji. Ideałem byłoby posiadanie kilku przygotowanych i już używanych projektów, uwzględniających ewentualne zamienniki i uproszczenia, tak aby choćby mały zakład mógł gwałtownie podjąć ich produkcję. Trzeba również myśleć o łańcuchach dostaw. Do tej pory większość małych dronów pochodziła z Chin, co biorąc pod uwagę potencjalne scenariusze konfliktu (z sojusznikiem Pekinu…), jest nieakceptowalne. Idealnym rozwiązaniem byłaby pełna samowystarczalność.
– Dziękuję za rozmowę.
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Irinie Wolańskiej, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi i Monice Rani. A także: Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Remiemu Schleicherowi, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi i Sławkowi Polakowi.
Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Tomaszowi Biniszkiewiczowi, Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu i Tadeuszowi Popardowskiemu.
Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!
Nz. Komercyjny „dronik” ze śmiercionośną „przesyłką”/fot. własne