Jak informuje Biełsat:
Biełsat rozmawiał z liderem białoruskiego Młodego Frontu, który trzy lata temu poszedł bronić Ukraińców przed rosyjskim najazdem.
Dzianis Urbanowicz walczy w batalionie “Wołat” Pułku Kalinowskiego, używa pseudonimu “Wołkałak” (pol. “Wilkołak”). Przez te trzy lata był pięciokrotnie ranny i 33 razy kontuzjowany w wyniku bliskiego wybuchu pocisku. Mógłby już dawno odejść do służby tyłowej, ale pozostaje na pierwszej linii. Z białoruskich ochotników, którzy w 2022 roku razem z nim chwycili za broń, do dziś przeżyli nieliczni.
Z byłym więźniem politycznym reżimu Alakandra Łukaszenki i działaczem prawicowego Młodego Frontu rozmawiamy z okazji trzeciej rocznicy pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
-Jaki był twój pierwszy dzień wojny?
-Mieszkaliśmy w Kijowie, w prywatnym domu na lewym brzegu Dniepru. Pamiętam, iż 24 lutego 2022 roku rano wyszedłem na dwór, a tam hałas, świst, krzyki. Po raz pierwszy w życiu widziałem rakietę. Leciała z hukiem i nagle wybuchła.
Zadzwoniłem do Wasila Parfiankowa [ps. “Siabro”, poległ w czerwcu 2022 r.], powiedział, iż idzie do wojska i żebyśmy i my dołączyli. Przyjechał “Oskar”, “Trombli” [Jan Dziurbiejka, w tej chwili w rosyjskiej niewoli], “Alhierd” [Aleh Auczynnikau] i inne chłopaki. Pamiętam, iż ogłoszono godzinę policyjną, która trwała trzy dni. W mieście byli rosyjscy dywersanci i nie można było wychodzić na ulicę. Cały ten czas siedzieliśmy w białoruskim barze Torwald, który funkcjonował jako schron przeciwlotniczy.
-Kiedy zdecydowaliście, iż jedziecie na front?
-Znaleźliśmy samochód i pojechaliśmy do kwatery Azowa. Nie oczekiwaliśmy, iż powitają nas radośnie okrzykiem: “Białorusini! Niech żyje Białoruś!”. Było nas czterech, potem przyjechał Jan “Biełarus” i zabrał nas ze sobą do tworzącej się białoruskiej kompanii. Ochranialiśmy ważne obiekty. Potem chłopaki byli w Irpieniu, Buczy, gdzie poległ Zmicier Apanasowicz [ps. “Terror”].
Pierwszą kompanią bojową dowodził “Wołat” [Paweł Susłau, poległ w maju 2022 r.]. Dowódcą drugiej kompanii bojowej był “Dziadźka” [Paweł Szurmiej, obecny dowódca Pułku Kalinowskiego], a kompanią rozpoznania dowodził “Bort” [Paweł Horbacz, poległ w październiku 2023 r.].
My wtedy ćwiczyliśmy, uczyliśmy się. Dziesięć razy dziennie rozbierałem i składałem karabinek. Teraz można sobie kupić broń jaką chcesz, a wtedy było tylko to, co miałeś przy sobie. Na samym początku maja pojechaliśmy pod Chersoń i Mikołajów. 16 maja zginął tam “Wołat”. Pamiętam, jak w po treningu w bazie Azowa poszliśmy do łaźni, “Wołat” się rozebrał, a całą górę ciała miał w dziurach. Był cały posieczony. Widać było, iż walczył i miał dużo szczęścia. Po jego śmierci uczestniczyliśmy w kontrofensywie. Dla nas były to pierwsze walki, szturmy.
-Jaki wtedy panował nastrój wśród ochotników?
-Wtedy nastąpił pierwszy rozłam. Z dowództwa Pułku Kalinowskiego przyjechał do nas “Kit” [Dzianis Procharau] i zaczął namawiać, żebyśmy nie uczestniczyli w zadaniach bojowych, bo możemy wszyscy zginąć. Rozmawiał z wieloma osobami. To w zasadzie było podjudzanie do niewykonywania rozkazów. Ale ja zdecydowałem, iż będę walczył. I ci chłopcy, którzy także tak zdecydowali, zostali w batalionie “Wołat” pod dowództwem “Bresta” [Iwana Marczuka]. Wykonaliśmy wtedy nasze zadanie bojowe i nikt nie zginął. Co prawda było wielu rannych, w tym ja sam.
-Pierwsza rana. Jak do niej doszło?
-Brest” poprosił na radiu o pomoc. Nieśli przez pole dowódcę bez nogi. A my byliśmy na nogach od półtora dnia. Tak strasznie chciało się nam pić, iż piliśmy z kałuż. Wziąłem ze sobą czterech chłopaków. Gdy już prawie do nich doszliśmy zobaczyłem błysk. I tyle. Chłopaki powiedzieli, iż przeleciałem dwa metry. Karabin w jedną stronę, ja w drugą. W locie mnie trochę choćby rozebrało, to się zdarza.
Przytomność odzyskałem dopiero w szpitalu. Niczego nie słyszałem, w oczach wszystko pląsało. Potem zadzwonił do mnie Wasil Parfiankou i powiedział: “Gratulacje z okazji pierwszej rany. Teraz jesteś taki sam jak ja, kontuzjowany”. Pośmialiśmy się.
W szpitalu odwiedzili mnie “Siabro”, “Atam”, “ Papik” [Wasil Hrudowik i Wadzim Szatrou, polegli w czerwcu 2022 r.], “Trombli” i “Mysz” [Mirasłau Łazouski, poległ w maju 2023 r.]. Nikogo z nich nie ma już wśród nas. “Trombli” trafił do niewoli i od tego czasu nie znamy jego losu. Gdy wróciłem na bazę, wszedłem do pokoju, w którym mieszkaliśmy i zobaczyłem jego rzeczy na łóżku, rozpłakałem się.
-Jak po czymś takim można kontynuować walkę?
-Trzeba dalej walczyć. Wróciłem do szeregu, zostałem dowódcą grupy. Moim dowódcą został “Mysz”. Między sobą nazywaliśmy go generałem, wszyscy bardzo go szanowali. Nigdy nie było konfliktów, bo jak ktoś nawywijał, to “Mysz” wiedział, jak ukarać człowieka, żeby zrozumiał swój błąd. On był nie tylko dobrym dowódcą, ale też dobrym człowiekiem.
-Większość czasu walczyliście w Donbasie. Jak odbierasz ten region?
-Bardzo pokochałem Donbas. To święta ziemia.
Nowy rok 2022-2023 spędziliśmy w Bachmucie. Zakład produkcji szampanów Rosjanie ostrzeliwali z czołgów, kilku chłopaków zostało kontuzjowanych.
-Kiedyś Szampan Artiomowski z Bachmutu cieszył się bardzo dużym szacunkiem. Każdy chciał go mieć na noworocznym stole.
-Ja choćby jedną skrzynkę uratowałem spod ostrzału i rozdałem. Jedną butelkę zostawiłem sobie na urodziny. Potem mi powiedzieli, iż niepotrzebnie rozdawałem, bo teraz to rarytas – jedna butelka kosztuje tysiąc dolarów.
Do Bachmutu trafiliśmy na samym początku, gdy miasto było jeszcze całe. Zdarzały się trzy-cztery rosyjskie szturmy dziennie. Wtedy po raz pierwszy widziałem, jak wybuch urywa głowę. Nasi chłopcy, Białorusini, którzy wynosili tam rannych, opatrywali, walczyli, wszyscy zginęli.
-Była wysoka śmiertelność?
-Trzeba rozumieć, iż nie wszystkim udaje się przeżyć aktywną walkę w miejscach, w których walczyli Białorusini. Zwłaszcza w takim pododdziale, przez trzy lata. Szczególnie teraz, gdy pojawiły się drony.
-Działony moździerzy strzelają pięć kilometrów od pozycji wroga. A jak to wygląda w rozpoznaniu? Jak wygląda bój kontaktowy, czy dobrze widać twarz wroga?
-Oczywiście, kilka razy patrzyliśmy sobie oczy w oczy. Po raz pierwszy było tak: podeszliśmy do okopu, widzę, iż ktoś w nim siedzi i pytam: “Wy z 42. Brygady? Hasło?”. A oni milczą. Przecież nie wiedzieliśmy, iż to Rosjanie. Ukraińcy wycofali się i choćby nam nie powiedzieli. Słyszę, jak ten w dole przełącza bezpiecznik zamka. Wtedy zrozumiałem, kto to i strzeliłem pierwszy.
Cztery dni walczyliśmy wtedy w bojach kontaktowych. Zostałem wtedy postrzelony, chłopaki tak samo. Ewakuowała mnie “Siewier” [Anastasija Machamet]. Przekazała na bazę, iż zginąłem. Na minutę i kilka sekund zatrzymała mi się akcja serca. Pamiętam, jak coś mnie jakby stuknęło. Otworzyłem oczy, a ona “A ty co robisz?”. I przekazuje na bazę, iż jestem ranny, a nie zabity: “Wołkałak 300, 300! Nie 200!”.
Chłopaki mi potem powiedzieli, iż jak “Mysz” usłyszał, iż jestem dwusetny, to osunął się na krzesło w sztabie. Sztab był w piwnicy domu. Pamiętam, iż zanieśli mnie do piwnicy, założyli maskę tlenową. Patrzyłem na swoją dziurę w piersi i plułem skrzepami krwi. Miałem przeczucie, iż nie umrę. choćby rozmawiałem przed operacją.
Operowali mnie w piwnicy. Potem poprawiali w Drużkiwce, a stamtąd trafiłem na miesiąc do miasta Dniepr, bo rana była ciężka. Tak zaczął się 2023 rok. Potem wróciłem do Bachmutu, gdzie byliśmy do 16 maja.
-Walczyli tam wtedy wagnerowcy Prigożyna. Jak naprawdę wyglądały ich “mięsne szturmy”?
-W Bachmucie starliśmy się z zekami [kryminalistami] Prigożyna. Na pozycje Azowa szło sześciu zeków. Zostali zlikwidowani. Po czterdziestu minutach przyszło dziesięciu. Każdy był ubrany inaczej. Co ukradli, w tym poszli. Jeden ich zabity leżał choćby w damskich różowych butach.
Jak tamtych zastrzelili, to półtorej godziny później przyszło kolejnych dwunastu. Zasłonili się trupami i otworzyli zza nich ogień. Tych też zlikwidowano, a po godzinie przyszła kolejna grupa. I tak przychodzili, dopóki się nie wycofaliśmy, a wycofać się czasem trzeba było. Dziennie mogli ich tak wysłać na śmierć do setki. Wagnerowcy nie liczyli ludzi. Wagnerowcy umacniali zekami pozycje ogniowe. Kryminaliści byli dla nich materiałem eksploatacyjnym.
My utrzymywaliśmy wtedy jedynie 3 promile miasta. Całą resztę zdobyli już Rosjanie. Do tej pory nie rozumiem, jaki był sens walki o ten kawałek, przez którą tylu ludzi straciliśmy.
-Miasto było okrążone. Jak się z niego wydostaliście?
-Trzymaliśmy kilka bloków, z których prowadziła droga życia. Leżeliśmy pod zawałami, kogoś przywaliło tam na śmierć. Ja byłem ranny i leżałem pod warstwą cegieł i rur. Miałem szczęście, bo trafiło mnie w nogi i głowę. Gdybym dostał dwadzieścia centymetrów niżej, byłoby po wszystkim.
Nie mogłem się sam wydostać. Trzymałem w ręce granat, bo dosłownie kilka metrów od nas Rosjanie krzyczeli, żebyśmy wyszli i się poddali. Nagle zobaczyłem hełmy z zieloną taśmą. Krzyknąłem: “Panowie! Przybyła pomoc! Kto jest żywy?”. Odkopali mnie i wtedy się zaczęło. Medyk podał mi przeciwbólowy, a w następnej sekundzie go zabiło. Na tej ostatniej ścieżce życie część szła samodzielnie, niektórych nieśli. Jeden Ukrainiec niósł w ręce swoją drugą rękę. A wszyscy byli zakrwawieni, brudni, obdarci. Przypomniał mi się film o zombi, to były dokładnie takie kadry.
Tam, w “bachmuckiej maszynce do mielenia mięsa”, poległ Mirasłau Łazouski [“Mysz”].
Zginął wtedy też nasz 19-letni strzelec karabinu maszynowego. Był na swoim pierwszym zadaniu bojowym. Natłukł ich dziesiątki, ale też sam poległ. W pierwszym boju. Nie mogę o nim zapomnieć, ale nie mogę też niestety ujawnić jego nazwiska. Wszyscy nasi Białorusini, którzy walczyli tam w Bachmucie, zasługują na wielki szacunek. Gdy dzielisz z człowiekiem jedną konserwę, rozmawiacie ze sobą, razem przeżywacie, a potem on ginie, to bardzo ciężko to wytrzymać. Byli u nas najlepsi chłopcy. Mogli zostać elitą naszego społeczeństwa.
-Potem znów były walki. Kliszczijiwka była chyba nie mniejszym piekłem od Bachmutu?
-Kliszczijiwka niemiłosiernie śmierdziała. Wszystko było usiane trupami Rosjan.
-Swoich nie zabierali?
-A kto miał ich zabrać? Oni poszli do szturmu, zabiliśmy ich i przeszliśmy do przodu. Leżeli za naszymi plecami. A to był początek września, skwar. Wczoraj go zastrzelili, a dziś już po nim robaki pełzają. A trupy walały się też w piwnicach, gdzie my także siedzieliśmy. Ich stamtąd też nikt nie wyciągał. Zawinąłeś go w coś, przesunąłeś na bok i sam tam śpisz.
Tam była taka sytuacja, iż w czterech poszliśmy do szturmu. Rozerwało mi karabin, granaty się skończyły i tylko jeden żołnierz miał broń. Mówią nam przez radio, iż 20 metrów od nas idzie sześciu. I całe szczęście, iż jeden z naszych Białorusinów otworzył ogień. Nie mogę podać jego imienia, ale mam nadzieję, iż przeczyta ten wywiad. Zlikwidował ich wszystkich. A gdyby nie on, to żaden z nas nie mógłby nic zrobić. Ja leżałem, byłem ranny w rękę, a z ucha poszła mi krew. Drugi leżał z oderwaną piętą i raną od odłamka. Trzeciego trafiła kula. W takich momentach zbierasz wszystkie swoje siły. Musieliśmy się wycofać, bo inaczej… Inni Białorusini osłaniali nasz odwrót. Jak nas potem przywieźli do ratowników, to przyszli dowódcy Ukraińcy i powiedzieli: “Dziękujemy wam, Białorusini. Wyzwoliliście 270 metrów naszej ziemi”.
-270 metrów… A zdarzały się wątpliwości o słuszność tego, co robicie? Że przecież to cudza ziemia.
-Po pierwsze, Ukraińcy są naszymi sąsiadami. Po drugie, mamy wspólnego wroga, który z Białorusinami zrobiłby to samo. Tego wroga trzeba zniszczyć, gdzie by się nie znajdował. Im mniej “rosyjskiego świata”, tym lepiej dla ludzi na całym świecie. Nikogo nie namawiam. Ale w swoim czasie Ukraińcy mi pomogli i teraz ja pomagam im walczyć ze wspólnym wrogiem.
-Spędziłeś tyle czasu w stresie poza granicami ludzkiej wytrzymałości. Jak sobie z tym radzisz? Jak wracasz do normalności?
-Najlepiej leczy mnie las. Mieliśmy krewnego, który zasadził dębowy las i wyjechał do Ameryki. Potem czasem prosił w listach, iż jeżeli są tam borowiki, to żeby mu trochę wysłać. To był dla niego najcenniejszy prezent. Mam tu tani motocykl i jeżdżę nim do lasu. Chodzę, oddycham, wspominam dom.
Na pewno potrzebuję pomocy psychologicznej. Czasem sam nie rozumiem, jak to wszystko wytrzymałem. A może i nie wytrzymałem. Ale się trzymam.
Najgorsze było to, iż zdarzało się nam walczyć na dwa fronty. Bo jeszcze dowództwo Pułku Kalinowskiego rzucało nam kłody pod nogi. Wiemy, iż wykreślili nas z list do odznaczeń. Najgorsze, gdy swoi wbijają ci nóż w plecy.
-Może pora rzucić papierami? Czy warto dalej kusić los?
-Na razie jeszcze powalczę. Ale chce się wyjechać na tydzień, zmienić środowisko. Popatrzeć na spokojne niebo, gdzieś, gdzie nie ma wojny. Może za kilka miesięcy to się uda.
Lubou Łuniowa, pj / belsat.eu
#Biełsat #rozmawiał #liderem #białoruskiego #Młodego #Frontu #który #trzy #lata #temu #p..
Żródło materiału: BIEŁSAT