Bilewicz: Bojkot naukowców? Nie, dziękuję

krytykapolityczna.pl 2 miesięcy temu

„My, rosyjscy naukowcy i dziennikarze naukowi, wyrażamy stanowczy protest przeciwko działaniom wojennym, jakie siły zbrojne naszego kraju prowadzą na terytorium Ukrainy. Ten fatalny krok prowadzi do ogromnych strat ludzkich i podważa podstawy obecnego układu bezpieczeństwa międzynarodowego. Odpowiedzialność za rozpętanie nowej wojny w Europie spoczywa całkowicie na Rosji”. Tak rozpoczynał się list otwarty napisany przez środowisko rosyjskich uczonych w kilka godzin po inwazji na Ukrainę. W ciągu paru dni list podpisało ponad siedem tysięcy rosyjskich naukowców, w tym liczni członkowie Rosyjskiej Akademii Nauk.

Już dwa tygodnie później za podpisanie podobnego listu groziło więzienie – z mocy nowego prawa zakazującego dyskredytowanie rosyjskich sił zbrojnych i „rozpowszechnianie dezinformacji”. Dziś choćby za noszenie niebieskich adidasów z żółtą podeszwą można dostać w Rosji wysoką grzywnę, a los uwięzionych w łagrach dysydentów – Ilji Jaszyna, Władimira Kara-Murzy, a szczególnie śmierć Aleksieja Nawalnego, skutecznie odstraszyły naukowców od wyrażenia choćby słowa krytyki wobec wojny.

Warto pamiętać o tym liście otwartym, gdy po latach analizujemy nasze zachowania w pierwszych miesiącach po inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku. Solidaryzując się z ukraińskimi kolegami, goszcząc ich nieraz w naszych domach i zatrudniając na naszych uczelniach i w instytutach, czuliśmy, iż bojkot rosyjskiej nauki jest czymś oczywistym. Kolejne uczelnie zrywały wszelkie relacje z Rosją, rezygnowały z wymian naukowych i wspólnych projektów z rosyjskimi uczonymi. Odmawialiśmy recenzowania rosyjskich publikacji naukowych i projektów. Sam, gdy otrzymałem wiosną zaproszenie do recenzowania od czasopisma Psychology in Russia, odpisałem im słowami ukraińskich obrońców Wyspy Wężowej. Muszę przyznać, iż dziś wstydzę się tego, co wówczas wystukałem na klawiaturze komputera.

Środowiska akademickie są zwykle ostoją rozsądku i zniuansowania w czasach wojny czy autorytarnej władzy. Oczywiście zachowania heroiczne są rzadkością – szczególnie w czasie nasilonych represji. Jednak gdy autorytarne systemy upadają, zwykle to właśnie z uczelni i instytutów naukowych płynie nawoływanie do reform, większej otwartości i – w końcu – to tam zaczyna się zmiana polityczna.

Naukowa opozycja w rosyjskich kuchniach

Znamy to również z Polski – by przypomnieć choćby rolę środowisk akademickich w protestach Marca 1968, które stały się przecież fundacyjnym doświadczeniem dla opozycji demokratycznej w Polsce. Ruch dysydencki lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w dużej mierze tworzony był przez pracowników uczelni i instytutów naukowych. Za pewien symbol można uznać, iż w 1989 roku delegacja strony społecznej wychodziła na negocjacje okrągłostołowe z budynku Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Fakt, iż wszelkiej maści „gęgacze” zwykle gromadzą się na uczelniach, był powszechnie znany. To dlatego już w czasie odwilży państwa Zachodu chętnie przyjmowały młodych polskich naukowców – a absolwenci stypendiów we Francji czy Stanach Zjednoczonych nie tylko przywozili ze sobą umiejętności stricte naukowe, ale także stawali się pomostem cywilizacyjnym i kulturowym z Zachodem.

To naukowcy stali się zaczynem erozji żelaznej kurtyny. choćby w 1981 r., gdy Stany Zjednoczone zamroziły kontakty z PRL, zawiesiły rządowe gwarancje na kredyty, wstrzymały sprzedaż technologii i dostawy dla rolnictwa, bojkot polskiej nauki był jedynie częściowy i krótkotrwały. Było jasne, iż wizyty naukowców, konferencje, wspólne publikacje to najlepsza droga do rychłego upadku reżimu. Dlatego naukowców z bojkotu wyłączono.

Podobnie jest zresztą w Rosji. Prowadzone przed napaścią na Ukrainę badania społeczne wykazywały, iż środowiska akademickie mają zdecydowanie bardziej krytyczny stosunek do polityki Kremla aniżeli reszta rosyjskiej populacji. Dziś oczywiście możemy bez trudu znaleźć wiernopoddańcze odezwy i listy otwarte rektorów rosyjskich uczelni czy dyrektorów instytutów. Jestem jednak przekonany, iż jeżeli gdzieś w Rosji, w prywatnych, „kuchennych” rozmowach przez cały czas wyrażane są wątpliwości co do wojny i autorytarnego charakteru władzy Putina, to właśnie wśród pracowników Instytutu Badań Jądrowych w Dubnej czy moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Instytucje czy naukowcy? To fałszywa alternatywa

Kilka dni temu w Krytyce Politycznej pojawił się tekst Kai Kędzioł Dezinformacja, pisanie pod tezę i demonizowanie oddolnych protestów, który – jak wynika z jego treści – jest wyrazem przekonań całego ruchu propalestyńskich aktywistów nawołujących do bojkotu izraelskich uczelni. W tekście pojawia się stwierdzenie, iż bojkoty te nie są wymierzone w naukowców, ale w instytucje. Choć sam widziałem w warszawskim Parku Autonomia transparent „Bojkot instytucji, bojkot naukowców”, to spróbujmy jednak wziąć to zapewnienie organizatorów za dobrą monetę. choćby wtedy nie jest ono jednak przekonujące. „Bojkot instytucji” jest bowiem w ostatecznym rozrachunku zawsze bojkotem naukowców.

Gdy izraelskie instytucje usuwane są międzynarodowych projektów badawczych – to w rzeczywistości usuwani są z nich konkretni badacze. Gdy zrywane są wymiany międzynarodowe z izraelskimi uczelniami, to konkretny student nie może pojechać na stypendium. Gdyby Izrael został usunięty z europejskich ciał finansowania nauki, a czasopisma przestałyby przyjmować artykuły z afiliacjami izraelskich uczelni – jak domagają się zwolennicy bojkotów – to izraelscy naukowcy będą musieli prawdopodobnie wyjechać z kraju. W końcu jak zrobić duże eksperymenty bez pieniędzy i możliwości ogłoszenia ich wyników?

W swoim tekście Kędzioł sugeruje, iż izraelskie uczelnie są uwikłane w wojnę, bo na każdej z nich powstało prawdopodobnie jakieś odkrycie, które ma potencjalne zastosowanie militarne. Podobnie zresztą jak na polskich czy amerykańskich uczelniach. Czy Maria Skłodowska-Curie odpowiada za Hiroszimę i Nagasaki?

Argument ten jest ostatnio często wysuwany w kontekście głośnej książki Mai Wind Wieże ze stali i kości słoniowej, która stała się swoistą biblią ruchu bojkotów akademickich. Wind krytykuje obecność studentów-żołnierzy na uczelniach izraelskich, ignorując jednocześnie fakt, iż co piąty ich student jest Palestyńczykiem. Podkreśla rzekome zaangażowanie uczelni we współpracę z armią czy policją – choć to raczej pojedynczy naukowcy prowadzą tego typu projekty, zaś uczelnie zachowują autonomię, nie będąc instytucjonalnie powiązanymi z resortami siłowymi. Wprowadzane w ostatnich latach programy szkolenia wojskowego na uczelniach – przypominające polską Legię Akademicką – wywołują żywe protesty izraelskich naukowców i ich skala jest przez cały czas ograniczona. Naciski polityków na uczelnie istnieją, ale izraelskie środowisko akademickie przez cały czas dość odważnie się im sprzeciwia.

Kaja Kędzioł wspomina też rzekome represje, które spotykają uczonych otwarcie mówiących o okupacji i kwestionujących historyczne prawo Żydów do ziemi Izraela. Podobnie jak w wielu takich tekstach pojawia się nazwisko Ilana Pappe, byłego pracownika Uniwersytetu w Hajfie, którego spotkały nieprzyjemności za nawoływanie do bojkotu izraelskich uniwersytetów. A przecież Pappe to tylko jeden z wielu przedstawicieli ruchu Nowych Historyków, spośród których większość do emerytury spokojnie pracowała na izraelskich uczelniach, pisząc książki i artykuły delegitymizujące państwo Izrael.

W mojej dyscyplinie – psychologii – na izraelskich uczelniach prowadzi się setki badań dotyczących psychologicznych skutków okupacji oraz testuje się metody deradykalizacji izraelskiego społeczeństwa i skutecznego motywowania do rozwiązań pokojowych. Niedawno goszczący na UW profesor Daniel Bar-Tal, autor książki Złudzenia niszczące życia, wydanej w 2023 po polsku, od wielu dziesięcioleci pisze o tym, jak okupacja Zachodniego Brzegu działa niszcząco zarówno na Izraelczyków, jak i Palestyńczyków. Przez lata wspólnie z palestyńskimi uczonymi redagował „Israel-Palestine Journal”, unikalny przykład kwartalnika łączącego izraelskich oraz palestyńskich akademików i publicystów.

Warto pamiętać, iż Uniwersytet w Tel Awiwie to jedyne miejsce w Izraelu, gdzie co roku obchodzona jest rocznica Nakby, czyli czystek etnicznych mających miejsce w czasie izraelskiej wojny o niepodległość, kiedy to setki tysięcy Palestyńczyków musiały opuścić swoje domy. Obchody organizowane są przez lewicowe grupy żydowskich i arabskich studentów oraz wspierane przez izraelską partię Hadasz. choćby w tym roku, w czasie wojny w Gazie, uniwersytet zdecydował się poprzeć organizację obchodów – pomimo ogromnego sprzeciwu ze strony izraelskiej prawicy. „Zgodnie z prawem państwa Izrael wszyscy obywatele, Żydzi i Arabowie, zarówno lewicowi, jak i prawicowi, mają prawo do demonstracji”, ogłosiły władze Uniwersytetu w Tel Awiwie.

Izolacja naukowców z Izraela już trwa

Nawoływania do bojkotu uczelni już teraz prowadzą do izolacji izraelskich środowisk akademickich. Przed niedawną konferencją Międzynarodowego Towarzystwa Psychologii Politycznej w mediach społecznościowych pojawił się protest przeciw prezentacji wyników niezwykle cennych badań izraelskiej i palestyńskiej opinii publicznej na temat wojny. Izraelski autor tych badań jest zadeklarowanym przeciwnikiem rządu Benjamina Netanjahu, a same badania prowadzone były w sposób jak najdalszy od jednostronności. W końcu – pomimo iż naukowiec nie przyjechał na konferencję – pod drzwiami sali konferencyjnej odbyła się pikieta przeciwników jego wystąpienia.

Takie formy dyskryminacji zdarzają się coraz częściej – artykuły Izraelczyków są z niejasnych powodów odrzucane przez czasopisma, a zagraniczni recenzenci odmawiają oceny izraelskich projektów badawczych czy prac naukowych. Nieraz całe uczelnie, jak np. hiszpański Uniwersytet w Granadzie, wprowadzają zakaz zapraszania Izraelczyków na konferencje naukowe. Inne, jak Wolny Uniwersytet w Brukseli, zabraniają podejmowania jakiejkolwiek współpracy z izraelskimi naukowcami – choćby w ramach trwających międzynarodowych programów badawczych.

W ten sposób dochodzi do masowego pogwałcenia podstawowych zasad działania Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC), która opiera się na kryteriach doskonałości naukowej, bez względu na płeć, wiek, narodowość lub instytucję zatrudnienia danego naukowca czy naukowczyni. Co więcej, jest to pogwałceniem zasady niedyskryminacji i neutralności w zarządzaniu środkami publicznymi przez europejskie uczelnie.

Izolowanie izraelskich naukowców jest atakiem na najbardziej propokojowe środowisko w tym państwie. To pracowników uczelni i instytutów spotkamy na regularnie odbywających się w Tel Awiwie ogromnych demonstracjach przeciwników prawicowego rządu Benjamina Netanjahu. To oni domagają się zakończenia wojny, podpisania porozumień i uwolnienia zakładników. Osłabiając ich, zwolennicy bojkotów akademickich wzmacniają de facto izraelską prawicę i prowojennych jastrzębi. Wygląda to tak, jakby celem była właśnie eskalacja konfliktu i pozostawienie na placu boju Sinwara i Ben Gwira. Jest chyba oczywiste, iż to najgorsza perspektywa zarówno dla Palestyńczyków, jak i dla Żydów.

Pod koniec ubiegłego roku akademickiego na mojej uczelni, Uniwersytecie Warszawskim, powstało miasteczko namiotowe. Protestujący domagali się bojkotu izraelskich uczelni. Rektor wielokrotnie się z nimi spotykał, oferując różne formy wsparcia dla Palestyńczyków. W końcu zdecydował się przyjąć naukowców palestyńskich w ramach specjalnego programu stypendialnego – podobnie, jak to wcześniej uczyniono z badaczkami ukraińskimi. Zamiast uderzać w jednych uczonych, wolał wesprzeć innych. Gdyby ruch akademickich protestów dla Palestyny w rzeczywistości przejęty był losem bombardowanych uczelni w Gazie, prawdopodobnie z satysfakcją przyjąłby działania Rektora UW. Tymczasem ataki na rektora i uczelnię się nasiliły, a jego nazwisko wymalowywano na murach, opatrzone niewybrednymi komentarzami.

W ostatnich miesiącach brakowało jednoznacznego stanowiska polskich środowisk akademickich, wspierającego zarówno pracowników zniszczonych palestyńskich uczelni, jak i poddawanych systematycznej dyskryminacji i osamotnionych w swoim kraju naukowców izraelskich. W Niemczech pojawiło się przynajmniej kilka takich stanowisk. Towarzystwo im. Maxa Plancka napisało: „W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami zakończenia współpracy badawczej, wykluczenia izraelskich naukowców z międzynarodowych konferencji i nagród, odmowy rozpatrzenia wniosków o granty naukowców pracujących w izraelskich instytucjach i wielu innych wrogich aktów przeciwko izraelskiej nauce. Uważamy te działania za dyskryminujące i kontrproduktywne. W rzeczywistości osłabiają one głos rozsądku w trudnych czasach. Będziemy przez cały czas w pełni wspierać naszych kolegów w Izraelu i pomożemy złagodzić obecną sytuację, kiedy tylko będzie to możliwe.”

Konferencja Rektorów Niemieckich napisała: „Stopniowe, często subtelne wykluczenie izraelskich naukowców jest sprzeczne z podstawowymi zasadami współpracy akademickiej i wolności akademickiej. (…) Wzywamy wszystkich naukowców w Niemczech do kontynuowania lub choćby zacieśnienia współpracy z Izraelem”. W Polsce brak podobnego stanowiska. KRASP, KRUP, RGNiSW wymownie milczą, prawdopodobnie w lęku przed eskalacją protestów.

Każdemu, kto dziś nawołuje do bojkotu akademickiego, polecam mały eksperyment. Spróbujcie przez chwilę pomyśleć, jak czują się ludzie, których chcecie izolować. Często coraz bardziej wyobcowani we własnym kraju, podejrzewani o sprzyjanie wrogom. „Wykształciuchy”, sentymentalni postępowcy. Jak czują się, gdy nagle świat obwinia ich za czyny, którym przecież sami się przeciwstawiają? Często skazani na ostracyzm, a nieraz zmuszeni do milczenia pod groźbą kar dyscyplinarnych i procesów.

Sam dziś coraz częściej zastanawiam się, co pomyślała redaktorka Psychology in Russia, otrzymując moją obraźliwą odpowiedź na prośbę o recenzje artykułu. Musiała się poczuć podwójnie osamotniona – żyjąc we wrogim naukowcom państwie, odcięta od kontaktu ze światem. prawdopodobnie rozgoryczona wojną prowadzoną rzekomo w jej imieniu. Mój list był tylko kolejnym znakiem, iż dla takich jak ona nie ma żadnej przyszłości w świecie nauki. Do tego właśnie prowadzą bojkoty akademickie. Pomyślcie, zanim do nich dołączycie.

**

Michał Bilewicz – psycholog społeczny i polityczny pracujący na Uniwersytecie Warszawskim. Autor wydanej wiosną książki Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości (wyd. Mando).

Idź do oryginalnego materiału