Bitwa o ludzi. Kardynalny problem wojska Ukrainy na politycznych szczytach

wiadomosci.gazeta.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: Fot. ZSU


Ukraińskiemu wojsku krytycznie brakuje ludzi. To wiadomo powszechnie. W tle od miesięcy trwała jednak ofensywa specjalistów i komentatorów, którzy wytykali ich zdaniem kardynalne błędy w zarządzaniu tymi, którzy już są. W ostatnich dobach spór sięgnął szczytów.
Skończyło się to jedną publiczną deklaracją Wołodymyra Zełenskiego i jedną nieoficjalną, przypisywaną mu przez jednego z najbardziej znanych ukraińskich komentatorów wojennych. Obie razem wzięte pokazują, jak poważny problem Ukraina ma z ludźmi, ale z drugiej strony wielu komentatorów przyjęło je z ulgą, jako rozsądne i z dawna oczekiwane.

REKLAMA







Zobacz wideo



Gdzie skierować strumień ludzi
Pierwsza decyzja, niepotwierdzona oficjalnie, dotyczy tego, gdzie mają priorytetowo trafiać nowo mobilizowani. Napisał o niej Jurij Butusow, najbardziej znany ukraiński korespondent wojenny i komentator, który ma jednak przeszłość polityczną i bywa oskarżany o przesadę oraz ukryte intencje. W poniedziałek stwierdził, iż podczas narady z udziałem Zełenskiego i najwyższego dowództwa wojskowego, ten pierwszy nakazał, aby zaprzestać formowania nowych brygad z użyciem nowo mobilizowanych. Zamiast tego mają oni trafiać priorytetowo do już istniejących i walczących oddziałów. jeżeli prawdziwa, to jest to decyzja od dawien wyczekiwana przez wielu analityków, komentatorów i wojskowych. Przyjęta teraz z nieskrywanym zadowoleniem.
Sprawa jest kluczowa, ponieważ ukraińskie wojsko walczy już od adekwatnie roku z narastającymi problemami kadrowymi. Aktualnie już krytycznie brakuje ludzi, głównie w pododdziałach piechoty. Tych, które mają walczyć na pierwszej linii, siedzieć w okopach i przyjmować na siebie główne ciosy Rosjan, czyli pełnić najniebezpieczniejszą oraz najbardziej niewdzięczną służbę. Braki mają być drastyczne i być aktualnie główną przyczyną niezdolności Ukraińców do zatrzymania rosyjskich postępów. Nie brakuje opowieści, gdzie z batalionów nominalnie liczących do 500 ludzi, zostaje garstka rzędu kilkudziesięciu. Do tego przemęczonych i często w kiepskiej kondycji zdrowotnej.
Poprawić tę sytuację miała zmiana w przepisach mobilizacyjnych przyjętą wiosną 2024 roku. Tak się jednak nie stało. Zrekrutowanie odpowiedniej ilości ludzi okazało się niemożliwe, a na dodatek istotny ich odsetek (dokładne dane nie są znane, ale od miesięcy powszechnie narzekano, iż większość) trafiał do nowo formowanych brygad o numerach 150-160. Wielu komentatorów to krytykowało, ponieważ ich zdaniem priorytet powinny mieć doświadczone jednostki biorące udział w walkach, mające już istniejące struktury dowodzenia i wsparcia, gdzie nowi rekruci mogliby od razu się przydać i nabrać doświadczenia pod okiem praktyków. Nowo formowane brygady mają natomiast problem ze zgromadzeniem odpowiedniego uzbrojenia, wyposażenia i doświadczonych oficerów oraz podoficerów.
Dyskusje na ten temat trwały już od wielu miesięcy, ale nabrały szczególnej intensywności w ostatnich tygodniach po katastrofie, jaką okazały się losy 155 Brygady Zmechanizowanej. Zaczęto ją na dobre formować wiosną 2024 roku, jednak według Butusowa do końca lata zabrano z niej 2,5 tysiąca wstępnie przeszkolonych ludzi, zwłaszcza tych młodszych i sprawniejszych. rozsyłając do innych jednostek. We wrześniu wysłano ją do Francji na szkolenie, ale to, co tam trafiło, miało być ogryzkiem brygady. Już w jego trakcie zaczęły się dezercje. 50 ludzi miało zniknąć jeszcze we Francji. Tymczasem w Ukrainie trwało szkolenie kilku tysięcy kolejnych nowo zmobilizowanych. Jeszcze zanim reszta brygady wróciła z Francji i miała okazję zacząć funkcjonować jako całość oraz okrzepnąć, słabo przygotowani ludzie po wstępnym krajowym szkoleniu mieli zacząć być rzucani na najgorszy i sypiący się front w rejonie Pokrowska. Wywołało to protest oficerów, którzy w międzyczasie wrócili z resztą brygady z Francji, w efekcie czego zostali usunięci ze stanowisk. Kolejne elementy jednostki rzucono pod Pokrowsk, gdzie miał je osobiście spotkać Butusow i z szokiem stwierdzić, iż nie mają żadnych bezzałogowców oraz systemów walki elektronicznej, co w obecnych realiach frontowych jest bez mała karygodne. Choć większość żołnierzy 155 Brygady miała z poświęceniem walczyć i ponosić ciężkie straty, to morale było niskie, panowało rozczarowanie i miały miejsce dezercje.



Wojsko kilku prędkości
Przykład losów 155 Brygady, oficjalnie sztandarowej, świetnie wyszkolonej i wyposażonej, która okazała się być formowana chaotycznie i rzucona na front kompletnie nieprzygotowana, gdzie gwałtownie zaczęła ponosić poważne straty, stał się na przełomie grudnia i stycznia jednym z najgłośniejszych tematów w Ukrainie. Zarządzono specjalne śledztwo, które objął swoim nadzorem prezydent. Tego rodzaju historie mają katastrofalny wpływ na ukraińskie morale, jeszcze bardziej utrudniając i tak już trudną mobilizację. Kto by chciał zostać rzucony w taki chaos i zapłacić zań życiem. Według Butusowa decyzja Zełeńskiego o zmianie priorytetu w przydziale rekrutów miała zapaść właśnie przy okazji omawiania śledztwa w sprawie 155 Brygady.
Wielu komentatorów ma nadzieję, iż wcielanie rekrutów najpierw w szeregi istniejących oddziałów przyniesie lepsze efekty, niż próby formowania na ich bazie nowych. Czas pokaże, czy mieli rację. W ukraińskim wojsku i tak już wykształciły się dwie, albo choćby trzy kategorie jakości. Garstka elitarnych oddziałów w rodzaju 93 Brygady Zmechanizowanej czy 3 Brygady Szturmowej, które mają świetną renomę jako tych, gdzie dowództwo dba o ludzi, zapewnia im odpowiedni sprzęt, oraz nie szafuje bezsensownie ich życiem. Mają one całe działy prasowe dbające o ich wizerunek w mediach i ogłaszanie się na plakatach. Efekt jest taki, iż mają dużo ochotników, którzy będąc objęci mobilizacją wolą się zgłosić do nich dobrowolnie, niż się ukrywać przed wysłannikami ukraińskiego WKU. Do tego żołnierze z innych oddziałów mają możliwość składać wnioski o przeniesienie do nich, co często robią. Elitarne oddziały mają więc dość dobrą sytuację kadrową, choć też brakuje im najprostszych piechurów. Poniżej elity jest większość zwykłych brygad i pułków, które mają znacznie poważniejsze braki wśród piechoty, ale przynajmniej są okrzepłe jako struktury i mają względnie dostateczne dowodzenie i wsparcie. Na samym dole jest większość brygad obrony terytorialnej i te nowo formowane, gdzie generalnie brakuje wszystkiego.


Sięganie po ostatnie rezerwy
Braki kadrowe są na tyle drastyczne, iż niektóre decyzje ukraińskie dowództwa przypominają pewne desperackie ruchy podejmowane przez niemieckie dowództwo w schyłkowej fazie II wojny światowej. Tego dotyczy ta druga decyzja Zełeńskiego, oficjalna. Nakazał on wstrzymanie przenoszenia ludzi z sił powietrznych do pododdziałów piechoty wojsk lądowych. Taka praktyka trwała już od miesięcy. Technicy i specjaliści od obsługi samolotów, systemów radarowych czy przeciwlotniczych byli wcielani w skład oddziałów zmechanizowanych. Z jednej strony część z nich po stratach poniesionych przez lotnictwo i wojska obrony powietrznej mogło nie mieć wiele zajęcia. Z drugiej wielu z nich było specjalistami, których wiedza jest dużo warta.
W ostatnich dniach Sztab Generalny miał wydać kolejne polecenie przeniesienia kolejnej kilkutysięcznej grupy z sił powietrznych do wojsk lądowych. Wywołało to publiczną, choć anonimową akcję, głównie ze strony techników, ale wspartych przez między innymi pilotów. Pojawił się między innymi list, w którym padają twierdzenia, iż część oddziałów zapewniających wsparcie techniczne lotnictwu czy obronie powietrznej jest już obsadzona w zaledwie połowie, bo wszystkich innych zabrano na front. Wywołało to falę oburzenia, na którą zareagował Zełeński i zadeklarował wstrzymanie tego procesu. Pojawiły się przy tym głosy, iż w siłach powietrznych nie brakuje dekowników, którzy pod płaszczykiem specjalistów, dzięki znajomościom i łapówkom, starają się bezpiecznie przetrwać wojnę.



Tego rodzaju konflikty pokazują jednak krytyczną skalę problemu ukraińskiego wojska. Rozszerzona mobilizacja nie dała spodziewanych efektów. Wielu najnowszych rekrutów ma po 40-50 lat i jest w kiepskim stanie zdrowia, co jeszcze bardziej utrudnia zrobienie z nich przyzwoitego piechura i obniża ich szanse na przeżycie pierwszych dni na froncie. Ze strony zachodnich partnerów Ukrainy nie brakuje głosów, iż powinna ona jeszcze bardziej obniżyć dolną granicę wieku mobilizacji, z 25 lat do 18. Ukraińcy na razie się temu jednak opierają, bo z jednej strony byłoby to bardzo niepopularne, a z drugiej uszczupliło i tak szczupłą grupę młodych mężczyzn mogących zakładać rodziny w kraju, który ma katastrofalną demografię.
Idź do oryginalnego materiału