Mikołaja poznałem w 2016 roku. Pochodził z Żytomierza, miał 50 lat. Do wojska zgłosił się w miejsce syna, który uciekł przed poborem do Polski. Był taki czas w najnowszej historii ukraińskiej armii, iż w jej szeregach służyło nadzwyczaj wielu mężczyzn 45-50 plus. „Dziadki”, mówiłem o nich, o czym wspominam z uśmiechem na ustach, bo sam mieszczę się dziś w tej kategorii.
Lecz powody tej nadreprezentacji wcale zabawne nie były. Gdy wyczerpał się pomajdanowy entuzjazm, a sprawy w Ukrainie zdawały się wracać na stare tory – korupcji, pogardy dla zwykłego obywatela i mnóstwa innych słabości trawiących ów kraj po 1991 roku – młodzi chłopcy zaczęli unikać wojska. Szczególnie ci z zachodniej Ukrainy. Niewdzięczna ojczyzna to raz, dwa – wciąż pokutowało przekonanie, iż wschód pozostaje prorosyjski, za co więc i po co ginąć w Donbasie? Ale komisje poborowe miały normy, a i służba wiązała się z wojennymi dodatkami, pokaźnymi, patrząc z perspektywy przeciętnego ukraińskiego portfela. W takich okolicznościach rozpowszechniło się zjawisko „służby zastępczej”, w ramach której ojciec (choć zdarzali się i inni krewni) szedł w kamasze w miejsce syna.
„Nam jest wszystko jedno. Sztuka to sztuka”, mówi w kultowym „Krollu” porucznik Arek, co nieźle oddaję istotę rzeczy. Celowo użyłem określenia „nieźle”, gdyż poza aspektem ilościowym – „zamianie jeden na jeden” – w opisywanym procederze nie bez znaczenia był czynnik jakościowy. „Dziadki” miały za sobą zasadniczą służbę wojskową odbytą w czasach Sowietu, która tym różniła się od „zetki” w realiach wolnej Ukrainy, iż czegoś w jej trakcie żołnierzy uczono. Zwłaszcza w elitarnych formacjach.
Jedną z takich formacji była istniejąca do dziś w strukturach rosyjskiej armii 76. Dywizja Powietrznodesantowa (stacjonująca w Pskowie).
No więc Mikołaj (unieśmiertelniony przeze mnie na kartach „Uwikłanych”) służył pod koniec lat 80. w desancie. Sporo było tam wówczas Ukraińców – w armii Związku Radzieckiego przedstawiciele tej narodowości uchodzili za szczególnie bitnych, chętnie więc widziano ich w najlepszych jednostkach. Na marginesie – to interesujący kulturowy element, jeden z tych kompletnie zignorowanych przez putina i jego generałów, którzy trudniejszego wroga spośród swoich sąsiadów wybrać sobie nie mogli.
Wróćmy do Mikołaja – nosił on widoczny spod rękawa tatuaż-pamiątkę z „zetki”. Motywem przewodnim ozdoby był spadochron, dziara zawierała też samolot (zdaje się, iż transportowego Iliuszyna) oraz napis (po rosyjsku): „nikt oprócz nas”. Mówił, iż wielu jego kolegów zrobiło sobie podobne, zwykle na ramieniu, czasem na piersi.
Pech chciał, iż gdy żytomierzanin znalazł się na froncie, po drugiej stronie stali „swoi”. Niekoniecznie dawni koledzy z wojska, raczej ich następcy w szeregach 76. Dywizji (jednostka do 2022 roku nie walczyła w Ukrainie jako zwarta formacja, ale „ochotnicy” z niej masowo wspierali separatystów po 2014 roku). I to jeden z nich, snajper – niewykluczone, iż noszącego podobny dywizyjny tatuaż – kilka dni po naszym spotkaniu zabił Mikołaja.
Ot, kolejny okrutny paradoks tej wojny.
—–
„Na początku ciężko mi się do nich strzelało…”, Mikołaj miał na myśli rosyjskich spadochroniarzy. Sporo mu zajęło, nim zdołał zapanować na wyobraźnią, podsuwającą twarze dawnych kolegów-rosjan. Swojskość „onych” – wynikająca z bliskości kulturowej, a w tym konkretnym przypadku spotęgowana doświadczeniem trudnej służby – była na początku wojny zjawiskiem powszechnym pośród ukraińskich żołnierzy, szczególnie rosyjskojęzycznych. Tworzyła dyskomfort – bo przecież „swoich” nie powinno się zabijać. I choć znam Ukraińców, którzy choćby dziś nie uporali się z wątpliwościami, generalnie miejsce rozterek zajęło przekonanie, iż z „moskalami już nic nas nie łączy” (wielu dodaje – „poza nienawiścią”). Głęboki rów zmienił się w otchłań po Buczy, Irpieniu, Borodziance, Ołeniwce czy Izjumie.
A ta otchłań się powiększa…
Rozmawiałem z wojskowym ratownikiem medycznym. I jestem wstrząśnięty. Wiedziałem już wcześniej, iż rosjanie karmią jeńców paszą dla zwierząt albo nie karmią wcale. Że biją, torturują, nie leczą ran i chorób. Okaleczają. Potwierdzenie z ust człowieka, który zajmował się wyrwanymi z niewoli rodakami, iż część z nich wraca do domu wykastrowana, wstrząsnęło mną do głębi. Skąd to okrucieństwo, po co? Jak można coś takiego robić?
Doniesienia o okaleczaniu pojawiały się już wcześniej (zanim świat zobaczył brutalny filmik przedstawiający taką praktykę). Nie ma w nich konkretów, by uniknąć wtórnej wiktymizacji ofiar – jakichkolwiek publicznych uwag na temat „utraconej męskości”.
Nie wiem, jak licznej grupy jeńców to dotyczy, mój rozmówca nie podjął się oszacowania skali problemu. Mówił o trzech osobach spośród kilkudziesięciu byłych więźniów, z którymi miał do czynienia.
To i tak o trzy za dużo…
—–
Oglądam właśnie drugi sezon „Wojny światów”, najnowszej adaptacji słynnej powieści Herberta George’a Wellsa. Serial z 2019 roku toczy się współcześnie, „tamci” atakują świat, który jest dobrze nam znaną rzeczywistością. Początkowo wydaje się, iż obcy są istotami wielkości pokaźnych psów, z czasem okazuje się, iż czworonożne istoty to narzędzie. Broń w rękach takich samych ludzi jak my, którzy kiedyś już tu byli, i którzy znów przybyli na Ziemię z odległych zakątków kosmosu. Mniejsza o szczegóły fabuły – niepokojącą atmosferę serialu buduje nieokiełznane bestialstwo „tamtych”. Obcy „nas” mordują, okaleczają, tępią niczym szczury czy karaluchy. A przecież czują; ta cecha łączy oba wrogie sobie gatunki.
24 lutego nie sądziłem, iż rosjanie będą tacy brutalni. Jakiś czas temu napisałem, iż wojna rosji z Ukrainą to starcie różnych społecznych porządków. Byłem w błędzie. To nie jest wojna cywilizacji czy kultur. To wojna światów.
I pomyślcie, iż oni mogliby przyjść do nas…
Ps. Siedzi we mnie opowiadanie. O przyjaciołach z dzieciństwa, niegdyś żyjących w jednym kraju, potem rozdzielonych granicą. Jeden jest Ukraińcem, drugi rosjaninem. Ta granica przez lata była umowna, aż przyszła wojna i dramatycznie zmieniła relacje obu bohaterów. Skręci mnie, jeżeli tego nie napiszę. Usiądę więc jutro i wybaczcie, gdyby z tego powodu było mnie tu mniej.
A jeżeli chcecie mnie w pisaniu wesprzeć, będę szczerze zobowiązany. Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Nz. O brudzie tej wojny świadczy nie tylko błoto…/fot. Центр стратегічних комунікацій та інформаційної безпеки