To było ponad rok temu. W jednym ze studiów telewizyjnych, wyróżniającym się przesadną poprawnością polityczną, dyskusja o powstaniu w getcie warszawskim. Żonkile, chwała bojownikom, którzy woleli umrzeć, niż dać się upokorzyć. Szczególną aktywnością wyróżniała się wychudła paniusia o ptasiej twarzy, której przez gardło nie chciało przejść słowo „Niemcy”. Z upodobaniem stosowała eufemizmy w postaci słowa „nazi”, „naziści”. Stopniowo popadałem w irytację, bo powstanie w warszawskim getcie tłumili Niemcy dowodzeni przez rdzennego Niemca SS-Gruppenführera Jürgena Stroopa, rodem z Nadrenii Westfalii. Paniusia chciała błyszczeć na wielu frontach, w tym na historycznym. Gdzieś usłyszała nazwisko Dirlewanger, więc uczyniła z niego podkomendnego Stroopa w walce z żydowskimi bojownikami. Tyle iż kanalia SS-Oberführer Oskar Dirlewanger oraz jego zgraja szubrawców, morderców i psychopatów, owszem, walczyła w Warszawie, ale dopiero rok później z warszawskimi powstańcami. Powstanie w getcie tłumiły oddziały niemieckie wspierane przez litewskich i łotewskich kolaborantów (tzw. Askaris) oraz żołnierzy szkoleniowego batalionu ukraińskiego z obozu w Trawnikach.