Cień atomowej zagłady

polska-zbrojna.pl 6 miesięcy temu

„Stałem po adekwatnej stronie” – zapewniał płk Ryszard Kukliński. Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku ten ceniony oficer Sztabu Generalnego WP nawiązał współpracę z CIA. Powód? Głębokie przekonanie, iż tylko Amerykanie mogli uchronić Polskę przed atomową zagładą. 23 maja 1984 roku za swoją działalność został skazany na śmierć.

Śledztwo w sprawie Kuklińskiego trwało blisko trzy lata. Wojskowi prokuratorzy przez długi czas poruszali się po omacku. Ostatecznie akt oskarżenia oparli na bliżej niesprecyzowanych doniesieniach wywiadu i kontrwywiadu. „Z meldunków polskich służb specjalnych wynika, iż płk Kukliński w ośrodku CIA w Virginii k. Waszyngtonu (…) ujawnił wszystkie znane mu z tytułu pełnienia służby w Sztabie Generalnym WP informacje na temat obronności i bezpieczeństwa PRL, doktryny wojennej i strategii państw – stron Układu Warszawskiego. w tej chwili jest doradcą Pentagonu ds. Europy Wschodniej” – podkreślali. Enigmatyczne sformułowania wsparte zostały… tłumaczeniem tekstu z amerykańskiego tygodnika „Newsweek”. Autor opisywał w nim historię pułkownika, który w czasie służby w Sztabie Generalnym wykradł dokumenty dotyczące stanu wojennego i tzw. Frontu Polskiego, po czym wraz z rodziną został ewakuowany na Zachód. Nazwisko Kuklińskiego w artykule co prawda nie pada, ale wiele z przytoczonych faktów może wskazywać właśnie na niego.

Tak czy inaczej, materiał dowodowy zgromadzony przeciwko pułkownikowi do najmocniejszych nie należał. Proces nie trwał jednak długo. 23 maja 1984 roku, po zaledwie dwóch rozprawach, Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego wydał wyrok. Kukliński został uznany za winnego zdrady i dezercji i skazany na karę śmierci oraz przepadek mienia. Werdykt miał jednak znaczenie wyłącznie symboliczne. Kuklińskiego w Polsce nie było. Pewnego listopadowego dnia 1981 roku po prostu rozpłynął się w powietrzu.

REKLAMA

„Jestem polskim wikingiem”

„Drogi Panie, przepraszam za mój angielski. Jestem oficerem z komunistycznego państwa. Chciałbym spotkać się (potajemnie) z oficerem amerykańskich sił zbrojnych (w randze podpułkownika, pułkownika). 17 lub 18, 19 sierpnia będę w Amsterdamie, lub 21, 22 w Ostendzie. Mam kilka czasu. Jestem z moimi towarzyszami i oni nie mogą wiedzieć. W Amsterdamie zatelefonuję do amerykańskiej ambasady (attachat wojskowy). P.V.”. 13 sierpnia 1972 roku list tej treści dotarł do ambasady USA w Bonn. Specjaliści z CIA, analizując kulawą angielszczyznę, doszli do wniosku, iż autorem jest Polak. Choć nie mogli wykluczyć, iż list to prowokacja komunistycznych służb, postanowili zaryzykować. Dwaj agenci, Henry Morton i Walter Lang, pojechali do Holandii. Czekali kilka dni. Wreszcie telefon w ambasadzie zadzwonił. Umówili spotkanie. Doszło do niego na dworcu w Amsterdamie, skąd Amerykanie przewieźli oficera do konspiracyjnego mieszkania CIA. Tam przybysz oznajmił: „Nazywam się Ryszard Kukliński i jestem oficerem polskiego Sztabu Generalnego”. Rozmowa prowadzona w języku rosyjskim trwała półtorej godziny. Agenci wspominali później, iż Polak „wydawał się ożywiony i podniecony, ale sprawiał wrażenie człowieka o silnym charakterze”. Przy pożegnaniu Lang zapytał go, co oznaczają inicjały P.V., którymi posłużył się w liście do ambasady. Przybysz uśmiechnął się: „Jestem polskim wikingiem”. niedługo stało się jasne, iż ów „wiking” to jeden z najcenniejszych nabytków w historii amerykańskiego wywiadu.

Do swojej decyzji Kukliński dojrzewał latami. W polskiej armii robił błyskotliwą karierę. W 1963 roku trafił do Sztabu Generalnego, gdzie został włączony w planowanie ćwiczeń – z czasem na coraz większą skalę. Jego przełożeni rozpływali się w zachwytach. Gen. Wojciech Barański, zastępca szefa Sztabu, tak pisał o nim w opinii służbowej: „Punktualny, pilny, pracowity, dbały o należytą kulturę wykonywanych dokumentów, w których opracowywanie wkłada dużo inwencji twórczej (…). Posiada duży zasób wiedzy ogólnej, którą systematycznie pogłębia”. Pracę pułkownika rychło docenili Sowieci. Zaczął bywać w Moskwie. Coraz lepiej rozumiał mechanizmy funkcjonowania Układu Warszawskiego, coraz wyraźniej też dostrzegał jego cele i konsekwencje związane z ich realizacją. A te mogły się okazać szczególnie dotkliwe dla Polski.

„Strategia Sowietów i Układu Warszawskiego była wyłącznie ofensywna. Wszystkie manewry wojskowe rozpoczynały się od założenia, iż są one odpowiedzią na atak państw NATO. Jednak Kukliński, który je przygotowywał, wiedział, iż plany zakładały pierwsze, masowe uderzenie ze strony Rosjan i Układu Warszawskiego” – pisze Benjamin Weiser, biograf pułkownika. Z myślą o przyszłej wojnie polska armia miała utworzyć odrębny front, a potem siłą 600 tysięcy żołnierzy ruszyć na północne RFN, Danię i Holandię. Atak sił konwencjonalnych Sowieci zamierzali jednak poprzedzić zmasowanym uderzeniem jądrowym na zachodnie ośrodki. Należało przy tym założyć, iż NATO odpowie w podobny sposób, celem ich Sojuszu zaś stanie się przede wszystkim Polska. Po pierwsze, ładunki nuklearne zdetonowane między Odrą a Wisłą pozwolą wyhamować marsz drugiego rzutu Armii Czerwonej. Po drugie, żadne z supermocarstw nie będzie chciało atakować przeciwnika bezpośrednio na jego terytorium, aby uniknąć identycznego odwetu. Z przywołanych przez Sławomira Cenckiewicza materiałów gry wojennej „Szaniec ’79” wynika, iż tylko w pierwszej fazie konfliktu NATO planowało przeprowadzenie około 300–400 uderzeń jądrowych na terytorium Polski. W drugiej – kolejne 100–300. Po latach Kukliński wyznał swojej przyjaciółce Marii Nurowskiej: „Latami przyklejałem na wielkich sztabowych mapach symbole grzyba atomowego, niebieskie tam, gdzie uderzenia miały paść z Zachodu, czerwone tu, gdzie miały paść nasze. To było moje wyjątkowe zadanie. Inni dbali o mundury, o buty, o kiełbasę, o naprawę czołgów. A ja nie mogłem myśleć, co te grzybki oznaczają”. Sprawa wydawała się jasna – jeżeli wybuchnie wojna, Polska w mgnieniu oka zmieni się radioaktywną pustynię.

Już po upadku żelaznej kurtyny pułkownik powtarzał, iż jedyny ratunek widział wówczas w Amerykanach. Wierzył, iż jeżeli poznają tajemnicę Układu Warszawskiego, będą trzymać Sowietów w szachu i do konfrontacji nie dojdzie. Jako zaufany oficer Sztabu Generalnego miał pozwolenie na wyprawy żeglarskie do portów zachodniej Europy. Każda taka wyprawa stanowiła jednocześnie misję rozpoznawczą. Kukliński wraz z towarzyszami fotografował porty, badał głębokość wybranych akwenów. Wśród przełożonych eskapady nie budziły najmniejszych podejrzeń. Jak się okazało, niesłusznie. To właśnie podczas jednej z nich pułkownik zasiadł nad kartką papieru i podparłszy się słownikiem polsko-angielskim, zaczął pisać: „Drogi Panie… Jestem oficerem z komunistycznego państwa…”.

„Doszło do przecieku…”

Początkowo Kukliński chciał zawiązać w armii antysowiecki spisek. Amerykanie przekonali go jednak, iż nie ma to większego sensu, bo taka grupa zostanie wykryta szybciej, niż mu się wydaje. Zasugerowali dzielenie się wiedzą z wnętrza Układu Warszawskiego. Pułkownik przystał na takie rozwiązanie. CIA nadała mu pseudonimy „Mewa” i „Jack Strong”. W ciągu dziewięciu kolejnych lat przekazał im fotokopie bezcennych dokumentów, a także sporządzone na ich podstawie szkice i notatki – łącznie 42 tysiące stron. Dotyczyły m.in. systemów łączności, kluczowego dla Sowietów uzbrojenia – czołgu T-72 i rakiet Strieła-2, rozmieszczenia jednostek Armii Czerwonej w Polsce i NRD, ćwiczeń symulujących uderzenia jądrowe na państwa zachodniej Europy. Materiały przekazywał Amerykanom z wykorzystaniem skrytek rozmieszczonych w Warszawie i okolicznych lasach, a potem również dzięki pionierskiego urządzenia elektronicznego o nazwie „Iskra”.

Jednocześnie dla swoich zwierzchników Kukliński był poza wszelkim podejrzeniem. Jeszcze w 1973 roku awansował na stanowisko zastępcy szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego, a jego zaangażowanie i umiejętności sprawiły, iż nader często powierzano mu zadania wykraczające poza zakres jego obowiązków. „Przełożeni wskazywali bezpośrednio na niego jako wykonawcę zadania. Po prostu kazali go przysłać i zlecali mu robotę” – wspominał później gen. Wacław Szklarski, szef Zarządu Operacyjnego.

Gorąco wokół Kuklińskiego zaczęło się robić dopiero jesienią 1981 roku. Pułkownik pracował wówczas nad planem operacji wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Informacje posyłał Amerykanom. Mniej więcej w tym samym czasie wizytę w Watykanie złożył dyrektor CIA. „William Casey wspomniał prawdopodobnie Janowi Pawłowi II o agencie ulokowanym w Sztabie Generalnym WP. (…) miał się przy tym powołać na konkretny dokument pochodzący wprost od Kuklińskiego” – tłumaczy w swojej książce Cenckiewicz. Wiadomość gwałtownie dotarła do Polski. Według historyka mógł za tym stać jeden z ulokowanych przy papieżu księży, który jednocześnie był agentem bezpieki.

2 listopada Kukliński został wezwany do gabinetu swojego szefa. Za długim stołem siedziało tam już kilku innych wysokich rangą wojskowych. Gen. Szklarski powiódł wzrokiem po zebranych, na dłużej zatrzymując się na pułkowniku. „Doszło do katastrofalnego przecieku. Aktu zdrady” – wycedził. Kukliński wspominał potem: „Ja się nie trząsłem, bo mnie kompletnie zamurowało. Miałem poczucie, jakby przestało mi być serce, po raz pierwszy w życiu poczułem, iż jakiś płyn cieknie mi z rąk. To nie był pot, to dosłownie była woda”. W ułamku sekundy postanowił przyznać się do szpiegostwa. Wstał i zaczął coś bezładnie bełkotać. Szklarski brutalnie przerwał mu w pół słowa. „Nie jestem z SB, żeby was prześwietlać! Śledztwo przeprowadzą odpowiednie organa!” – huknął.

Kukliński wiedział, iż zdemaskowanie go to kwestia najbliższych dni, może tygodni. Wieczorem prawdę o swojej działalności wyjawił żonie i dwóm synom, a do Amerykanów dzięki „Iskry” wysłał pilną prośbę o ewakuację. Ostatecznie Kuklińscy opuścili Polskę w niedzielny poranek 8 listopada 1981 roku. W jaki sposób? Tutaj pojawiają się dwie wersje. Według bardziej rozpowszechnionej zostali zapakowani do skrzyń, które samochód amerykańskiej ambasady przewiózł z Warszawy do Berlina Zachodniego. Stamtąd pułkownik wraz z bliskimi odleciał do USA. Sam Kukliński opowiedział jednak Nurowskiej inną historię. Przekonywał, iż z Warszawy odleciał rejsowym samolotem, korzystając z paszportu pewnego Brytyjczyka. Wcześniej został odpowiednio ucharakteryzowany. W ten sposób dotarł do Londynu, a potem do zachodnich Niemiec, gdzie w bazie US Army czekała już na niego rodzina. Żona i synowie mieli wyjechać z kraju na paszportach dyplomatycznych USA.

„W stanie wyższej konieczności”

W Sztabie Generalnym początkowo nikt się nie zorientował, iż Kukliński zniknął. W poniedziałek 9 listopada koledzy i przełożeni byli przekonani, iż jak zwykle przyszedł do pracy, tylko poszedł na zebranie komórki partyjnej. Potem spekulowali, iż mógł jeszcze nie wrócić z Wałbrzycha, gdzie składał wizytę teściowej. Jego nieobecność zaczęła budzić niepokój dopiero po kilku godzinach. Nazajutrz milicja zarządziła jego poszukiwania. niedługo też kontrwywiad otrzymał pierwsze informacje, z których wynikało, iż pułkownik mógł wyjechać z kraju. WSW zainicjowała akcję „Renegat”, podczas której przeszukano mieszkanie Kuklińskich. Niebawem ruszyło śledztwo w sprawie dezercji i szpiegostwa. Trzy lata później w tej sprawie zebrał się sąd. Kukliński został skazany na karę śmierci. Po upadku komunizmu Izba Wojskowa Sądu Najwyższego uchyliła jednak wyrok. Prokuratura raz jeszcze wszczęła śledztwo, które ostatecznie zakończyło się umorzeniem. Śledczy uznali, iż pułkownik „działał w stanie wyższej konieczności”. Jego misja miała przysłużyć się Polsce, a za działalność nie pobierał pieniędzy.

Po 1989 roku dawni przełożeni Kuklińskiego próbowali deprecjonować jego znaczenie jako sztabowca i współpracownika CIA. W jednej z książek gen. Szklarski stwierdził, iż to „postać z papierowego mitu”. Amerykanie nie mieli jednak wątpliwości. „Nikt na świecie w ciągu ostatnich 40 lat nie zaszkodził komunizmowi tak, jak ten Polak. Narażając się na wielkie niebezpieczeństwo, Kukliński konsekwentnie dostarczał niezwykle cenne, wysoce tajne informacje na temat Armii Sowieckiej, planów operacyjnych i zamierzeń Związku Sowieckiego, przez co przyczynił się w bezprecedensowy sposób do utrzymania pokoju” – podkreślał William Casey, w latach osiemdziesiątych XX wieku szef CIA.


Podczas pisania korzystałem z następujących publikacji:

Benjamin Weiser, „Ryszard Kukliński. Życie ściśle tajne”, Warszawa 2004; Sławomir Cenckiewicz, „Atomowy szpieg. Ryszard Kukliński i wojna wywiadów”, Warszawa 2014; Maria Nurowska, „Mój przyjaciel zdrajca”, Warszawa 2004; Krzysztof Dubiński, „Ryszard Kukliński. Bohater czy zdrajca”, Warszawa 2014; James Risen, „Ryszard Kuklinski, 73, Spy in Poland in Cold War, Dies”, „New York Times”, 12.02.2004.

Łukasz Zalesiński
Idź do oryginalnego materiału