Czy wojsko powinno mieć wpływ na proces kształcenia i wychowania w ramach polskiego systemu edukacji? Czy też miałoby dopiero po wcieleniu absolwentów szkół rozpoczynać formowanie ich jako żołnierzy? Służbę wojskową podejmują ludzie przychodzący nie znikąd, ale z konkretnych środowisk, które już ich ukształtowały. Stąd też w mojej ocenie nie da się wychować żołnierza w wojsku, jeżeli nie otrzymał podstaw tego wychowania wcześniej.
Generał Franciszek Skibiński w jednym ze swoich opracowań porównał czas potrzebny do wytworzenia dwóch zasadniczych części składowych potencjału bojowego. W dużym uproszczeniu uznał, iż potencjał bojowy to sprzęt wojskowy oraz żołnierze potrzebni do jego obsługi. Stwierdził, iż czas potrzebny na wyprodukowanie broni w rodzaju haubicy lub czołgu mieści się w przedziale od kilku tygodni do kilku miesięcy. W kontrze do tej pozytywnej informacji zaznaczył, iż czas przygotowania żołnierza to minimum 19–20 lat, licząc od jego urodzenia. Ta (z konieczności dość skrótowa) konstatacja wskazuje, iż wbrew powierzchownym osądom kształtowanie żołnierza to proces i skomplikowany, i długotrwały, a sam okres szkolenia wojskowego, za realizację którego odpowiedzialność spoczywa na wojsku, to taka wisienka na torcie. Wynika z niej również, iż w szeregi armii zaciągają się ludzie przychodzący nie z kosmosu czy znikąd, ale z systemu edukacji. Nie jest to jakieś epokowe odkrycie. Tak się dzieje we wszystkich państwach.
W Polsce od 2010 roku nie funkcjonuje zasadnicza służba wojskowa (ZSW). Samo jej zawieszenie nie było błędem. Był nim brak wskazania bypassu, za pomocą którego przez cały czas mógłby funkcjonować system przygotowania i odtwarzania rezerw osobowych. Pewnym sygnałem były ówczesne zapowiedzi, iż ZSW zostanie odwieszona w chwili potrzeby przygotowania tych rezerw. Ta zapowiedź kłóciła się trochę z obowiązującą przez dziesięciolecia zasadą, iż rezerwy szkoli się podczas pokoju, czyli w okresie między wojnami, między innymi z tego powodu, iż szkolenie to powinno trwać minimum kilka miesięcy. Podobna reguła obowiązuje przy kopaniu studni – to przedsięwzięcie z zasady powinno zostać zrealizowane przed wybuchem pożaru, a nie w momencie zaprószenia ognia.
Od czasu zawieszenia ZSW Ministerstwo Obrony Narodowej stawia na ludzi chętnych do pełnienia zawodowej służby wojskowej lub terytorialnej służby wojskowej (TSW). Głównym, choć niejedynym, celem wprowadzonej dwa lata temu dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej (DZSW) jest przeszkolenie specjalistyczne żołnierzy przed przyjęciem ich do zawodowej służby wojskowej. W przypadku gdy żołnierz po ukończeniu DZSW nie złoży wniosku o przyjęcie do zawodowej służby wojskowej, do TSW lub do rezerwy aktywnej (RA) – jako szeregowy rezerwy zasila szeregi wyszkolonej rezerwy pasywnej. Kolejnym źródłem zasilania tych zasobów jest Legia Akademicka w sytuacji, gdy jej absolwent po ukończeniu modułu podoficerskiego lub oficerskiego nie podejmie służby zawodowej, TSW lub służby w ramach RA.
REKLAMA
Dwa tygodnie temu minister obrony narodowej ogłosił projekt miesięcznego (27 dni) szkolenia wojskowego w ramach DZSW dla absolwentów szkół ponadpodstawowych i średnich, prowadzonego w czasie „najdłuższych wakacji” – po zakończeniu edukacji i przed podjęciem studiów lub pracy. Szkolenie specjalistyczne ma być kontynuowane w ramach ćwiczeń RA. Propozycja ta jest skierowana oczywiście do ochotników. W mojej ocenie w tej chwili jest to jedno z lepszych rozwiązań w systemie przygotowania i odtwarzania rezerw osobowych.
Wszystkie wymienione rodzaje szkolenia wojskowego mają jeden wspólny mianownik – są skierowane do ochotników. Inaczej rzecz ujmując, decyzja o zdobyciu kwalifikacji w nowym, dodatkowym zawodzie, a za taki można uznać również służbę żołnierza rezerwy, jest decyzją indywidualną, podjętą samodzielnie i świadomie przez każdego ochotnika. Należy sądzić, iż decyzja ta zależy między innymi od wyznawanego systemu wartości, czyli jest jednym z efektów wychowania otrzymanego w procesie edukacji. Innymi słowy, liczba ochotników do DZSW jest pewną pochodną skuteczności i efektywności systemu edukacji w Polsce.
Postawienie na ochotników jest korzystne z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze łatwiej szkoli się żołnierzy, którzy chcą zostać przeszkoleni, i łatwiej dowodzi się żołnierzami, którzy widzą sens służby i ewentualnej walki. Czyli stawia się na jakość, a nie na ilość. Ochotnik jest bardziej wydajny niż żołnierz z mobilizacji. Położenie nacisku na ochotników do udziału w szkoleniu wojskowym ma jednak swoją konsekwencję w wymaganiach wojska stawianych systemowi edukacji w tym zakresie. Skoro podstawą systemu odtwarzania rezerw mają być ochotnicy, a system ten wymaga rocznie kilkudziesięciu ich tysięcy, to w ramach edukacji należy wcześniej ich przygotować, czyli ukształtować i wychować te kilkadziesiąt tysięcy corocznych absolwentów do podjęcia decyzji o ochotniczym zgłoszeniu się do odbycia szkolenia wojskowego.
Jeśli system edukacji ma za zadanie przygotować absolwentów do podjęcia pracy w konkretnych zawodach, czyli ma spełnić wymagania rynku, to należy pamiętać, iż to właśnie wojsko jest największym w państwie „odbiorcą” absolwentów szkół ponadpodstawowych. Co roku do kwalifikacji wojskowej staje ponad połowa „urobku” systemu edukacji – wszyscy mężczyźni oraz kobiety z wykształceniem potrzebnym w siłach zbrojnych. Już sam ten fakt jest wystarczającym powodem do zgłoszenia przez wojsko wymagań odnoszących się do rozwijania motywacji i systemu wartości, pogłębiania wiedzy oraz doskonalenia umiejętności i sprawności fizycznej potencjalnych przyszłych żołnierzy. Używam określenia „potencjalnych”, ponieważ ZSW jest przez cały czas zawieszona.
Ostatecznie do wojska nie przychodzą służyć ludzie znikąd, ale z konkretnych środowisk, które już ich ukształtowały. Nie da się wychować żołnierza w wojsku, jeżeli wcześniej nie otrzymał podstaw tego wychowania. Innymi słowy, wysiłek mający na celu ukształtowanie przyszłego obywatela-żołnierza celowo jest wdrożyć czy wzmocnić podczas procesu edukacji.
Interesujące uwagi w dziedzinie wychowania oraz implementacji wartości obywatela-żołnierza przekazał ułan, kapelan, logik i filozof, ojciec profesor Józef Maria Bocheński w swojej pracy „De Virtute Militari”, dedykowanej żołnierzom III Rzeczypospolitej. Wyraził w niej życzenie: „by dowództwu wojska dano głos w sprawie wyboru dla szkół średnich literatury i […] widowisk. W ogóle jest rzeczą zdumiewającą, iż o tym dotąd nie pomyślano, jakby wojsko nie miało nic do powiedzenia w tej sprawie”.
Nie ma dla wojska lepszej okazji do przedstawienia swoich wymagań niż moment, w którym Ministerstwo Edukacji Narodowej dokonuje reformy podstaw programowych w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Dyskusja nad podstawą programową trwa od kilku miesięcy i w rezultacie do MEN-u obywatele przesłali około 50 tysięcy uwag i poprawek dotyczących obydwu projektów. Po ich krótkiej analizie można zaznaczyć, iż obywatelom udało się uratować jako lekturę uzupełniającą między innymi reportaż „Bitwa o Monte Cassino” (fragmenty) Melchiora Wańkowicza. Nie udało się jednak obronić wierszy Władysława Bełzy czy Mariana Hemara. Nie rozumiem, dlaczego wierszyk Bełzy „Katechizm polskiego dziecka” przestał być użyteczny w procesie wychowania. Podobnie negatywnie oceniam schowanie do lamusa wyrazistej twórczości emigracyjnej Mariana Hemara. Trudno sobie wyobrazić, iż jego ostre pióro może dzisiaj urazić uczucia urzędników ministerstwa edukacji w niepodległej Polsce. Również w podstawie programowej z historii nastąpiły zauważalne zmiany. Zniknął z niej na przykład kanon bitew polskiego oręża z XX wieku. Obydwa rozporządzenia zostały właśnie przesłane do uzgodnień międzyministerialnych i każdy resort może zgłosić swoje uwagi do uwzględnienia.
W celu zapewnienia synergii wysiłków obydwu systemów – szkolenia wojskowego i edukacji – nad przygotowaniem zasobów państwa do realizacji zapisów artykułu 85 „Konstytucji RP” pożądany jest aktywny udział wojska w uzgodnieniach dotyczących podstawy programowej, według której będą wychowywani i kształceni przyszli żołnierze rezerwy Wojska Polskiego. Istnieją narzędzia do przeprowadzenia tych uzgodnień i podania wymagań, np.: Departament Edukacji, Kultury i Dziedzictwa MON czy Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej. Wojsko może i powinno monitorować efekty oraz skuteczność wysiłków wychowawczych systemu edukacji na przykład przez badania społeczne postaw przyszłych absolwentów. Obydwa systemy powinny tworzyć spójną całość. Ich wektory działania powinny mieć takie same zwroty, a nie przeciwne.
Czy jest jakaś możliwość reakcji wojska w sytuacji braku zrozumienia tej sprawy przez system edukacji? Doświadczenie mówi, iż tak. W roku 1918 rozpoczęto w Polsce szkolenie rezerw w ramach zasadniczej służby wojskowej, ale żołnierze zostali wcześniej wychowani przez systemy edukacji państw zaborczych (Imperium Rosyjskiego, Austro-Węgier i Cesarstwa Niemieckiego), które były raczej „średnio” zainteresowane wychowaniem swoich absolwentów narodowości polskiej na przyszłych żołnierzy WP. Poradzono sobie w ten sposób, iż wykorzystano bypass, czyli uzupełniono podręczniki wojskowe, np. „Przewodnik żołnierza piechoty” poszerzono o rozdział dotyczący prawie tysiącletniej historii Polski i dziejów polskiego oręża. Autorami rozdziału byli dwaj pułkownicy Wojska Polskiego: Marian Kukiel i Wacław Tokarz. Napisany przez nich rozdział liczył około 100 stron, a cała merytoryczna część podręcznika zawierająca wiedzę niezbędną dla szeregowca piechoty to było 200 stron. Czyli jedna trzecia wiedzy żołnierskiej to była wiedza ogólna – historia jako podbudowa morale. Oczywiście, gdy do wojska wcielano w następnych latach absolwentów polskich szkół, tę część pracy wychowawczej realizowano w ramach systemu edukacji, a nie w wojsku. Czyli mamy w tym zakresie doświadczenia.
Ppłk rez.
Andrzej Łydka
, weteran działań poza granicami państwa