Tylko iż wczesnym niedzielnym rankiem 17 września Sowieci „wbili nam nóż w plecy” – jak się wyraził ambasador RP w Moskwie Wacław Grzybowski, kiedy sowiecki zastępca komisarza „innostrannych dieł”, Władimir Potiomkin, obudził go o godz. 3.00 rano, by mu zakomunikować, iż Polski już nie ma, bo „się rozpadła”. Ambasador nie przyjął sowieckiej „noty dyplomatycznej”, czego omal nie przypłacił życiem, choć chroniło go prawo międzynarodowe. Sowieckie „dipłomaty” uznały, iż skoro państwa polskiego „uże niet”, to Grzybowski nie ma immunitetu dyplomatycznego i jest polskim „bieżeńcem”! Ostatecznie interwencja ambasadora Włoch Augusta Rossa pozwoliła mu opuścić nieludzką sowiecką ziemię i ewakuować się wraz z personelem ambasady do Francji. Doszło do absurdalnej sytuacji, bo polskiego ambasadora musiał też bronić „z urzędu” przed sowiecką dziczą dziekan korpusu dyplomatycznego w Moskwie, a był nim… ambasador Niemiec Friedrich Schulenburg!