Część I. A więc wojna! Rodział I. Początek, Rodział II. Historia Ani z Zahajków / Wypracow

publixo.com 4 godzin temu

CZĘŚĆ I. A więc wojna!

Rozdział I. Początek

Śni ci się, iż dzwoni telefon. Nie, to nie sen. Rzeczywiście dzwoni telefon. Macasz ręką po nocnym stoliku w poszukiwaniu niecierpliwie wibrującego aparatu. Przez zaspane oczy patrzysz na wyświetlacz: jest 5:15 rano. Dzwoni mama. Boże! Co się stało? Czyżby stan zdrowia ojca się pogorszył? Przecież rozmawiałaś z nimi wczoraj i wszystko było ok. Naciskasz zieloną słuchawkę i słyszysz w aparacie roztrzęsiony głos matki:

- Córeczko, wojna!
- Mamo – walczysz z ostatkami snu – co się stało?
- Wojna! Bombardują Warszawę! Desant zajął lotnisko w Modlinie – głos matki przechodzi w łkanie.
- Mamo, uspokój się – jaka wojna? – starasz się mówić spokojnie, ale czujesz, jak po plecach spływają ci strugi zimnego potu, a ręce zaczynają się trząść.

Po przedłużającej się w nieskończoność chwili milczenia, przerywanej pochlipywaniem w słuchawce telefonu, twoja matka zbiera się w garść i mówi:

- Córeczko, włącz telewizor. Wiadomości idą na okrągło. Zaczęła się wojna.

I w tej chwili, niczym podkreślenie dla tych straszliwych słów, przez otwarte okno dobiegają odgłosy dalekich gromów. Coś jakby odległa, wiosenna burza – bum, bum, bum. Ale zbyt krótkie i zbyt powtarzalne. Nigdy nie słyszałaś takiej burzy. Podbiegasz do okna ze słuchawką przy uchu. Na dalekim horyzoncie, gdzieś od strony miejscowego lotniska, z sekundy na sekundę rosną kłęby czarnego dymu, kierując się w czyste niebo. Nagle obok nich pojawiają się kolejne, tym razem małe i białe jeszcze wstążki dymu. Po kilkunastu sekundach do twoich uszu dolatują odgłosy kolejnych eksplozji – bum, bum, bum (1). W tym czasie białe dymki na horyzoncie zmieniają swój kolor na czarny, rosną, kłębią się i podobnie jak te duże obok zaczynają intensywnie bić w niebo.

Telefon wypada ci bezwiednie z rąk, uderza o parapet i cudem się na nim zatrzymuje.

A więc to prawda. WOJNA.

Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu. Nie bój się. Ty jesteś przygotowana. Podjęłaś odpowiednie kroki. Teraz musisz się tylko opanować i działać jak robot. Ja wiem, iż to są n i e z m i e r n i e n i e a d e k w a t n e słowa w tej chwili. Wiem, bo też przez to przechodziłem. Popatrz: dałem radę i żyję. Też dasz radę.

Emocje sięgają sufitu. Mają cię napędzać do realizacji zaplanowanych działań. Nie mogą cię blokować. Weź z barku tę drogą whisky, jaką twój mąż chowa na specjalne okazje. Nie ma whisky? Weź cokolwiek, co się pali (czyli jest mocniejsze niż 40% alkoholu) i nalej sobie 20 gramów. Spokojnie, jak w aptece. 20 gramów. Taki malutki kieliszeczek. Wypij. Nie pijesz ciężkich alkoholi? Nie szkodzi. To nie jest picie. To jest tabletka. Lekarstwo. Wypij. Nie, nie! Nie bierz żadnych zwyczajnych tabletek. choćby tych, jakie bierzesz zwykle na uspokojenie! Dziś zrobisz wiele rzeczy, jakich dotąd nie robiłaś. To dopiero początek.

Jeśli palisz – to zapal. Nie palisz w domu? Nieważne. Dziś zapalisz. Usiądź w fotelu, zamknij oczy. Oddychaj. Wdech, zatrzymaj, wydech. Powtórz tak trzy razy. Czujesz, jak alkohol rozgrzewa cię od środka? Super! Idź do kuchni. Zacznij robić śniadanie dla siebie i bliskich. Musicie przede wszystkim normalnie pojeść. No i w końcu chlapnęłaś 20 gramów. I to tak o piątej rano na pusty żołądek… Oj, niegrzeczna dziewczynka, niegrzeczna… Ale o to chodzi. Grzeczne dziewczynki idą do nieba. Niegrzeczne – tam, gdzie chcą. Rzecz w tym, żebyś mi się tu nie upiła. Dzień przed tobą dłuuugi. Rób śniadanie, a ja opowiem ci w tym czasie dwie historie. Historię Tomka z Wrocławia i Ani z Zahajków (kod pocztowy 22-206). Oni nie czytali tej książeczki. Ba! w ogóle nie mieli jej w rękach. Mają teraz problemy…



Rozdział II. Historia Ani z Zahajków, cz. I.

Anię obudziła wyjąca niczym potępieniec syrena z pobliskiej remizy Ochotniczej Straży Pożarnej. Spojrzała na zegarek w telefonie: 4:49. “Że też te strażaki litości nie mają…” – pomyślała. Syrena – jak zwykle – wyła około minuty i ucichła. Ania przewróciła się na drugi bok i próbowała złapać jeszcze trochę snu, zanim odezwie się jej budzik o 6:00.

Ledwie zapadła w drzemkę, ponownie coś wyrwało ją ze snu. Mogłaby przysiąc, iż nad jej głową właśnie przeleciał śmigłowiec. Nisko i z hukiem. Aż zabrzęczały naczynia w kuchennych szafkach. “Do licha!” – Ania tym razem szeroko otwarła oczy, siadając na łóżku. Kilkanaście sekund później kolejny łoskot wirnika śmigłowca wprawił w drżenie szklanki w kuchni i drobne przedmioty w sypialni. “Do licha!” – powtórzyła w myślach Ania – “co się dzieje, wojna czy co?”. Spojrzała na śpiącego obok męża. Chrapał jak zwykle.

- Stefan, wstawaj! Pali się! – potrząsnęła ramieniem męża. Bez reakcji.
- Stefan, wstawaj! – tym razem mocniej szturchnęła męża. Nic.
- Stefan, znowu mamy lisa w kurniku! – nachyliła się nad mężem, akcentując przesadnie każde z wypowiedzianych słów.

Mężczyzna ocknął się ciężko, ale nad wyraz gwałtownie przyszedł do siebie:

- Suczynsyn jeden! Już ja mu dam! – wymamrotał i zaczął się ubierać.
- Stefan, zaczekaj – podjęła Ania – Nie ma żadnego lisa. Syrena wyła w remizie i przeleciały tylko co dwa helikoptery. Coś się dzieje – w jej głosie było słychać lekkie zaniepokojenie.

Mężczyzna sięgnął po telefon. Poświata bijąca od ekranu rozjaśniła jego oblicze:

- Nie ma zasięgu – skonstatował.

W sumie to nic nowego w miejscu, gdzie mieszkali. Nowe było jednak to, iż nie tylko zasięg komórki był słaby. Nie było również i internetu dostarczanego do domu przez kabel. Ania sięgnęła po swoją komórkę. To samo – ani zasięgu, ani internetu. Przy ikonce symbolizującej siłę sygnału walczyły ze sobą literki H+ i E. Próba otwarcia jakiejkolwiek adresu kończyła się smutnym komunikatem: “Brak internetu, powiadomimy cię, gdy strona będzie gotowa” ozdobionym obrazkiem równie smutnego, pikselowego tyranozaura. W tej chwili kolejny szum wirnika, tym razem nieco bardziej odległy, dał się słyszeć za oknem. Ania ze Stefanem spojrzeli po sobie:

- Leć do remizy, Stefan! – odezwała się Ania – A ja spróbuję dodzwonić się do rodziców.

Ale w drodze do kuchni Anna wpadła na inny pomysł, kiedy jej wzrok padł na radioodbiornik stojący na lodówce. Włączyła radio, ustawione zawsze na częstotliwość pierwszego programu, bo – prócz fali, na jakich nadawał ojciec dyrektor – program pierwszy zawsze najlepiej odbierał. Spiker w radio, głosem starannie, choć nie do końca, skrywającym emocje, właśnie raportował o licznych naruszeniach granicy państwowej przez zbrojne ugrupowania wojsk Federacji Rosyjskiej i Republiki Białorusi. Miarowo wymieniał punkty, w których siły zbrojne agresora przekroczyły polskie granice. Ania zbladła…

- Stefan… Nie musisz nigdzie lecieć. Jest wojna! – jej zachrypły nagle głos ledwo wydobył się z gardła.
- Co? – zapytał Stefan, wchodząc do kuchni i naciągając kraciastą flanelową kurtkę na plecy.
- Wojna jest… Mówią w radio.

Stefan zastygł na chwilę w bezruchu uważny, niczym leśne zwierzę wietrzące dziwny zapach i wsłuchiwał się w podawane przez radio komunikaty.

- O, żesz-ty kurwa… – szepnął i stał dalej bez ruchu. Teraz jednak wyglądał jakby z tymi słowami zeszło z niego powietrze i w mgnieniu oka dodano mu ze trzy lata życia. Życia pełnego ciężkich przejść.
- Stefan – zaczęła powoli ważąc słowa Anna – nie mogę się dodzwonić do rodziców… Nigdzie nie mogę się dodzwonić… Obudź dzieci, trzeba się zbierać. Ja pojadę do rodziców i przywiozę ich tutaj.
- A zwierzęta? – Stefan pomyślał o kilku kurach, kogucie, trzech kaczkach, świni, dwóch kotach i psie jednocześnie.
- Nie wiem, Stefan… Naprawdę nie wiem… Przywiozę rodziców i będziemy się zastanawiać.
- Dobrze. Tylko uważaj.

Po kilku minutach Anna siedziała już w wysłużonym lanosie i kierowała się do Żukowa, gdzie mieszkali jej rodzice. Od jej domu w Zahajkach do domu rodziców w Żukowie było 11 km. Dwanaście minut jazdy czy to latem, czy zimą. Najpierw polną drogą do Kaplonosów, potem asfaltówką do leśniczówki Siedliska, potem już prosto do Żukowa. Dwanaście minut.

Po ośmiu minutach dojechała do skrętu w prawo przy leśniczówce. Na skrzyżowaniu stał radiowóz. Obok niego przechadzał się nerwowym krokiem funkcjonariusz, paląc papierosa. Policjant, zobaczywszy nadjeżdżającego lanosa, dał znak, żeby się zatrzymać. Anna zwróciła uwagę, iż miał na sobie kamizelkę kuloodporną, hełm i długą broń. Jakiś karabin, jak na amerykańskich filmach.

- Dalej nie można jechać – zaczął funkcjonariusz bez ogródek.
- Dlaczego? – zapytała Anna.
- Mosty wysadzone.
- Jakie mosty? – zdziwiła się Anna.
- No ten tu – policjant wskazał ręką przed siebie – i ten dalej przed samym Żukowem – funkcjonariusz z głośnym sykiem niedoświadczonego palacza wypuścił papierosowy dym.

Anna podążając wzrokiem za palcem policjanta zobaczyła, iż niewielki mostek, na który choćby nie zwracała uwagi, obrywa się w połowie, a rozdarte barierki wskazują rozpaczliwie pogiętymi rurami we wszystkie strony. Kilku żołnierzy ładowało coś na terenowy samochód, najwyraźniej zbierając się do odjazdu.

- A po co? – zdziwiła się Anna.
- Nie mnie pytać. Operacja wojskowa – odparł funkcjonariusz – Pewnie, żeby ruskie nie przeszli. Ale jeden chuj – pstryknął niedopałkiem z palców i splunął na asfalt – podobno przebili się drogą 82 na Lublin, a północą idą krajową nr 62 na Radzyń. Ja tam czekam tylko na sygnał, żeby się stąd zwijać. I pani bym to radził. Jak najdalej stąd.
- Ale ja muszę do Żukowa! Tam są moi rodzice! – Anna poczuła, iż ogarnia ją panika.
- No, jak tam są, to nigdzie nie uciekną. Raczej… – ponuro zauważył policjant.
- A jakieś objazdy? – dopytywała się Anna.
- Nie wiem, niech pani popyta tych tam saperów. Może będą coś wiedzieć – policjant wskazał ręką w stronę pakujących sprzęt żołnierzy.

Chwilę potem Anna rozmawiała już z dowódcą drużyny.

- Szanowna pani – uprzejmy 50-latek z terytorialsów wydawał się naprawdę przejęty jej problemem – mamy wojnę. Reszta to tajemnica wojskowa.
- Ale ja muszę rodziców zabrać! – nalegała Anna.
- No, co ja pani poradzę? Ja wiem tylko, iż mosty tu już wysadzone. Na Siedliska i Krasówkę też. Zresztą tam las i błota, bez tych kładek nic już nie przejedzie. Może Pani wracać na Lubień i do Adampola. Ale zdaje sobie Pani sprawę, iż to rzut beretem od Włodawy, a tam przeszła kolumna ruskich. Ja bym się tam nie zapuszczał.
- Pan tam nie ma rodziców – odrzekła Anna stanowczo i wróciła do samochodu.

Przez moment siedziała w lanosie, myśląc co robić. Wyjęła telefon. Brak zasięgu. Mimo to jeszcze raz spróbowała wybrać numer matki, potem ojca. Bez skutku. Anna uderzyła pięścią w kierownicę. Nikt nie będzie jej mówił, co ma robić. Musi dostać się do rodziców. Musi. Wrzuciła bieg i zawróciła na skrzyżowaniu w kierunku na Lubień. Gwałtownie przyspieszyła. Na desce rozdzielczej zapaliła się lampka oznaczająca rezerwę paliwa.

W drodze do Lubienia Anna spotkała kilka samochodów przy skrzyżowaniu. Wszystkie skręciły w kierunku na Lipówkę-Kodeniec-Parczew. Tylko Anna pojechała w lewo, na wschód, na Adampol. Nie zwróciła zupełnie uwagi na to, iż jadąc do Adampola – a to ponad 8 kilometrów – nie spotkała żadnego samochodu z naprzeciwka. Rzecz jasna, nikt też nie jechał w tę stronę, co ona.

Wyjeżdżając w Adampolu z lasu, Anna z ulgą zobaczyła w oddali wojskową ciężarówkę blokującą połowę drogi. Mimowolnie dodała gazu. Kilka postaci w mundurach pojawiło się na wolnej połowie drogi. Anna kątem oka zauważyła stojący na bocznej, leśnej drodze opancerzony pojazd z lufą groźnie wycelowaną w jej stronę. “Dlaczego oni celują we mnie?” – pomyślała Anna. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym fenomenem, jeden z żołnierzy przy ciężarówce podniósł karabin w górę i posłał serię w niebo. choćby przez zamknięte okna lanosa dźwięk wystrzałów wydał się Annie rozdzierająco głośny. Kobieta machinalnie zatrzymała samochód kilkadziesiąt metrów przed blokadą. Żołnierz, który strzelał w powietrze, szerokim gestem zaprosił ją, by podjechała bliżej. Anna pomału wrzuciła jedynkę i trzęsąc się z emocji, zaczęła toczyć się w stronę żołnierzy. Z każdą sekundą coraz bardziej docierała do jej świadomości jedna, przerażająca myśl: TO ONI!

Anna zatrzymała lanosa kilka metrów od żołnierzy. Strzelec pomału podszedł do pojazdu, opierając dwie ręce na przewieszonym na powrót przez szyję automacie. Spod szerokiego hełmu, na który były jeszcze naciągnięte gogle przykryte ciemnozielonym futerałem, spoglądały na nią lekko skośne oczy. Twarz żołnierza rozjaśniła się szerokim uśmiechem, kiedy Anna opuściła boczną szybę. Wojak gwałtownie zlustrował wnętrze starego lanosa.

- Nu, szto tam? – Zagaił wesoło – Utrjennaja proguljanoczka, grażdanko? (2)

Anna lata temu uczyła się rosyjskiego w liceum. Nie wiedzieć czemu, wybrała ten język. Może dlatego, iż wszyscy jej mówili, iż jest łatwiejszy niż angielski. No i bliskość granicy też pewnie miała znaczenie. W tej chwili słowa żołnierza zmroziły ją na wskroś, ale i uruchomiły jakieś nieznane pokłady energii i wspomnień.

- Niczewo, kapitan! – zagaiła Anna, odzyskując panowanie nad mową i własnym trzęsącym się ciałem – Ja sobirajus nawiestit’ swaich roditielej.
- Pacany! – krzyknął do swoich żołnierz – Ne pawieritie, djewuszka pa russkij govorit’! – i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Stojący dalej żołnierze pokiwali z uznaniem głowami – vychadit’ iz maszyny. Inspekcija – z twarzy żołnierza momentalnie znikł uśmiech – orużje, wzrywczatka jest’?
- Kapitan, ja grażdańska, kakoje orużje? – Anna ponownie zaczęła się trząść.
- Sczas uwidim. Vychadi’t iz maszyny. Bystrjeje! – rzucił krótko żołnierz.

Anna, dygocąc na całym ciele, wyszła z samochodu i stanęła przed żołnierzem. Ten powoli ją obszedł, zlustrował wzrokiem, napawając się swoją władzą i zajrzał do wnętrza pojazdu. Nie widząc niczego godnego uwagi, ponownie stanął przed kobietą i krótko rzucił:

- Otkryt’ bagażnik!

Anna posłusznie otwarła bagażnik. Żołnierz zlustrował jego zawartość wzrokiem i wydał następną komendę:

- Dokumjenty!

Anna gorączkowo zaczęła przetrząsać torebkę i dostała na koniec plastikowy dowód osobisty.

- A szto eta za hujnia? – zdziwił się żołnierz – Pasporta u was njet?
- Eto jest’ pasport – wyjaśniła Anna.
- Ni huja sjebie – żołnierz nie mógł wyjść z podziwu – Pacany – znów zwrócił się do kolegów – W etoj gejewjropie daże pasporty iz plastika majut’... – odpowiedział mu rechot kamratów, przypalających papierosy – No i szto zdjes’ napisano? – zmarszczył się żołnierz, próbując przeczytać łacińskie litery na plastikowym dokumencie - A…, A…, czort! Kak was zowut’? - zapytał Annę wprost.
- Anna Krajewska.
- A! – skośne oczy żołnierza znów rozjaśnił uśmiech – Pani Ganna! Oczeń horoszo. Pani Ganna mobilku imiejet’?
- Da… - niepewnie odpowiedziała Anna
- Pakażytje.

Anna wyjęła telefona.

- Budjem rekwizyrovat’ – wesoło oznajmił żołnierz, wyciągając rękę po telefon.

Anna cofnęła rękę ze telefonem.

- Szto? Djełajem soprotiwljennije? – twarz żołnierza na powrót stała się surowa.
- Nurżan, nie jebi żeńszczynie mozgiv – odezwał się jeden ze stojących dalej żołnierzy – Ana i bjez etoho v usmjert’ naljakana. Propuskaj ili rozvertaj.

Żołnierz przesłuchujący Annę machnął ręką w kierunku kompanów i zwrócił się do niej:

- Fotogalereju otkryjtje!

Anna otwarła na telefonie galerię zdjęć, nie wypuszczając telefonu z ręki. Na ekranie pojawiła się siateczka z miniaturowymi zdjęciami. Żołnierz uważnie się im przyjrzał.

- Eto kto? Wasze kindery?
- Da, eto moi pacany, kapitan. – Anna dotknęła fotografii, powiększając ją na cały ekran.
- Skol’ko im ljet?
- Starszemu 13, mołodszyj 9.
- Eh, grażdaneczko… - w głosie żołnierza dała się wyczuć nuta jakiejś dalekiej nostalgii – U mjenia toże dwa pacana. Dawajtie uże, rozwertajtes’ i jedit’ domoj!
- Ale ja do roditjelej… - Anna próbowała jeszcze się sprzeciwić.
- Grażdaneczko, jesli ja was propuszczu, dorogi nazad nje budjet’. Ponimajetie? Tut tjepier’ kordon rosyjskoj fjederacji – roześmiał się żołnierz – zajehat’ można, nazad nikak. Ja wam sovietuju: jedit’ damoj i ostavajtje s djetmi. I poskorjeje sdjełajtje sjebie rosyjskie pasporta. Nam ludje nużni… I nie bespokojties pro swoich roditjelej - myż nie varvary, svoich nie żrjom! Da, pacany? – zwrócił się do kolegów. Odpowiedziały mu śmiechy.

Anna schowała telefon, wsiadła do samochodu, zapaliła silnik i zaczęła zawracać. Pomału ruszyła w powrotną drogę. Na desce rozdzielczej coraz bardziej jaskrawym kolorem świeciła się kontrolka rezerwy, choć Anna dobrze wiedziała, iż przecież jej kolor nie może się zmieniać. Cyferki elektronicznego zegarka pokazywały godzinę 6:33. Niemal półtorej godziny od chwili, kiedy wyjechała z Zahajków. Nagle jej telefon zabrzęczał. Przyszedł SMS – 5 nieodebranych połączeń od Stefana. Zasięgu, jak nie było, tak nie ma. Jadąc przez las w stronę Lubienia, Anna trzęsła się jak osika. Z oddali, z trudnego do ustalenia kierunku zaczęły dolatywać pomruki podobne do krótkich gromów: bum, bum, bum…



Przypisy:

(1) Dźwięk rozchodzi się w powietrzu z prędkością 340 m/s w temp. +15 st. C. Temperatura wpływa na tę prędkość nieznacznie - im wyższa, tym szybciej przemieszcza się dźwięk. Przy -10 st. C to będzie 325 m/s. Przy +30 to 349 m/s. Tobie wystarczy, iż zapamiętasz prędkość 300 m/s. W ten sposób, kiedy między zauważeniem eksplozji a usłyszeniem jej odgłosu minie 3 sekundy, wybuch miał miejsce +/- kilometr od ciebie. Sekundy liczysz starą, harcerską metodą: zaczynasz liczyć mówiąc w myślach: 121, 122, 123, 124, 125. W tym przypadku to 5 sekund. Każda liczba to kolejna sekunda. 5 sekund między momentem zauważenia eksplozji a jej odgłosem to 1,5 km. Przyzwyczaj się do tego, żeby to liczyć. Odległość eksplozji od ciebie to b. ważna informacja. jeżeli niczego nie widzisz, a jednak słychać odległe eksplozje, można przyjąć iż są dalej niż 8 km (tyle zwykle jest oddalona od ciebie linia horyzontu widoczna z poziomu ziemi, jeżeli nic jej nie zasłania).

(2) Tu cała rozmowa z Rosjanami po polsku:
- No, co tam? Poranna przejażdżka, obywatelko?
- Nic, panie kapitanie! Jadę odwiedzić swoich rodziców.
- Chłopcy! Nie uwierzycie, dziewczyna mówi po rosyjsku!
- Wychodzić z samochodu. Przeszukanie. Broń, materiały wybuchowe są?
- Panie kapitanie, ja cywil, jaka broń?
- Zaraz się przekonamy. Wychodzić z samochodu, szybciej!
- Otworzyć bagażnik!
- Dokumenty!
- A co to za chujnia? Nie macie paszportu? (w Rosji do tej pory używane są dowody-paszporty w formie książeczki, przyp. aut.)
- To jest paszport.
- Ni huja sobie, chłopcy, w tej gejeuropie choćby paszporty z plastiku mają.
- No i co tu napisano? A… A… czort, jak się nazywacie?
- A! Pani (H)anna. Bardzo dobrze. Pani (H)anna telefon ma?
- Tak.
- Pokażcie.
- Będziemy rekwirować.
- Co? Stawiamy opór?
- Nurżan, nie rób kobiecie wody z mózgu. Ona i bez tego śmiertelnie przestraszona. Przepuszczaj albo zawracaj.
- Pokażcie galerię fotografii.
- Kto to? Wasze dzieci?
- Tak, to moi chłopcy, panie kapitanie.
- Ile im lat?
- Starszemu 13, młodszy 9.
- Ech, obywatelko, ja też mam dwóch synów. No, zawracajcie i jedźcie do domu.
- Ale ja do rodziców…
- Obywatelko, jeżeli was przepuszczę, drogi z powrotem nie będzie. Rozumiecie? Tu jest teraz granica Rosyjskiej Federacji. Wjechać można, a wyjechać nijak. Ja wam radzę: jedźcie do domu i zostawajcie z dziećmi. I jak najszybciej zróbcie sobie rosyjskie paszporty. Nam ludzie potrzebni. I nie martwcie się o rodziców - my nie barbarzyńcy, swoich nie pożeramy, nieprawdaż, chłopcy?



Idź do oryginalnego materiału