Czy Ołeksandr Syrski sprawdza się jako dowódca ukraińskiej armii? „Hybrydowy” generał

polska-zbrojna.pl 1 miesiąc temu

Właśnie mija pół roku, odkąd gen. Ołeksandr Syrski pełni funkcję naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU). To wystarczająco dużo czasu, by pokusić się o pierwsze podsumowania oraz zastanowić nad przyszłością generała i kondycją dowodzonej przez niego armii. Czy Syrski sprostał postawionym przed nim zadaniom? Jakie one były? A może jedynie dostarczył kolejnych argumentów swoim krytykom, zwłaszcza tym najbardziej zajadłym, a jego los, jako głównodowodzącego, jest już przesądzony?

Syrski zastąpił na stanowisku uwielbianego przez Ukraińców gen. Walerija Załużnego, który wszedł w konflikt z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim i najprawdopodobniej z tego powodu musiał podać się do dymisji. Jej okoliczności oraz osobowość i zasługi Załużnego sprawiły, iż Syrski już na wejściu „miał pod górkę”. Sugerowano, iż nie dorasta do poprzednika, z którym utożsamiano błyskotliwą operację obronną i rekonkwisty z 2022 roku.

Ponadto nowego dowódcę obciążało rosyjskie pochodzenie (rodzice i brat przez cały czas żyją w Rosji), edukacja i służba w sowieckiej armii oraz – nade wszystko – wywiedzione stamtąd nawyki. „Syrski to agresywny dowódca, dla którego liczy się cel, bez względu na koszty – dlatego nie jest lubiany przez żołnierzy”, konkludowało wielu obserwatorów konfliktu. Przykładem tej bezceremonialności miały być uporczywe, i w ocenie większości analityków nieefektywne, obrony Sołedaru i Bachmutu. „Ten człowiek wykrwawi ZSU…”, zapowiadali skrajni pesymiści.

Armia Ukrainy już na początku lutego 2024 roku była w kiepskiej sytuacji: zdziesiątkowana (mniejsza o 25% w porównaniu ze stanem z wiosny 2022 roku), zmęczona (większość żołnierzy służyła rok lub dłużej), borykająca się z bardzo poważnym kryzysem amunicyjnym oraz z piętnem nieudanej kontrofensywy na Zaporożu, która – biorąc pod uwagę społeczne oczekiwania – miała wręcz rozstrzygnąć losy wojny. Poddana nieustannej rosyjskiej presji, głównie w Donbasie, co zimą 2024 roku przybrało postać wielkiej bitwy o maleńką Awdijiwkę. To tam Syrski miał wykazać swoją „sowiecką bezkompromisowość”, żądając od podwładnych obrony do upadłego.

REKLAMA

Tymczasem generał zaskoczył adwersarzy i rozkazał wycofanie ZSU z nieperspektywicznej rubieży. I później wielokrotnie udowodnił, iż jest dowódcą, który nie realizuje stalinowskiej strategii „ani kroku wstecz!”, iż woli obronę manewrową, dopuszcza utratę terytoriów, jeżeli tym sposobem można podjąć bardziej efektywną walkę, w której nie dość, iż zadaje się przeciwnikowi poważne straty, to jeszcze dba o redukowanie własnych ubytków. Te zaś znów – przez niemal pół roku podobne do rosyjskich – stały się znacząco niższe, co należy uznać za zasługę głównodowodzącego (wszak pamiętajmy, iż intensywność działań zbrojnych wzrosła, w związku z czym w liczbach bezwzględnych obie strony ponoszą w tej chwili straty wyższe niż w pierwszym i drugim roku wojny).

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski (z lewej) wręcza nowe listy uwierzytelniające naczelnemu dowódcy sił zbrojnych Ukrainy generałowi pułkownikowi Oleksandrowi Syrskiemu po spotkaniu z jego nowym zespołem dowodzenia wojskowego w Pałacu Maryjskim 10 lutego 2024 r. w Kijowie.

Prezydent Zełenski oczekiwał od gen. Syrskiego stabilizacji frontu – i zadanie to zostało zrealizowane. Korekty przebiegu linii mają rzecz jasna miejsce – są efektem punktowej rosyjskiej presji i wspomnianej obrony manewrowej Ukraińców – ale ogólna sytuacja daleka jest od załamania. Rosjanie nie mają szansy na wykonanie poważnego wyłomu i wyjścia na ukraińskie tyły. Ba, ich siły się wyczerpują i w najbliższych tygodniach można spodziewać się spadku potencjału bojowego poniżej progu niezbędnego dla przeprowadzania choćby ograniczonych działań ofensywnych.

W maju Rosjanie podjęli próbę otwarcia nowego frontu na północ od Charkowa – zamiar ten został przez Ukraińców pokrzyżowany. Co istotne, odbyło się to bez (zapewne oczekiwanej przez agresorów) rotacji jednostek ZSU walczących w Donbasie i na Zaporożu. Syrski poradził sobie z nowym zagrożeniem bez konieczności osłabiania innych odcinków frontu. Stało się tak również za sprawą twardej postawy generała, który – w przeciwieństwie do poprzednika – nie obawiał się „ruszyć świętych krów”, brygad „trwale odwodowych”. Syrski wychodzi z założenia, iż obciążenia związane z walką należy rozkładać w armii na tyle równomiernie, na ile się da. Inna sprawa, iż na niższych szczeblach często rozumieją to opacznie, wysyłając do okopów operatorów dronów, logistyków, wszelkiej maści specjalistów – ale owo marnowanie potencjału to temat na odrębny tekst.

Wspomniana stabilizacja jest też efektem wielu innych czynników. Syrskiemu pomógł powrót do gry Stanów Zjednoczonych i „przebudzenie” Europy, co przełożyło się na potężne wsparcie materiałowe dla ZSU. Nie bez znaczenia jest w tym kontekście przyjęta w maju ustawa mobilizacyjna, dzięki której do koszar znów napływa przyzwoity strumień rekrutów. Z drugiej strony, wyczerpują się zapasy sprzętowe Rosjan, a ich przemysł zbrojeniowy okazuje się kolosem na glinianych nogach, niezdolnym do wsparcia armii w prowadzeniu wojny o wysokiej intensywności.

Złośliwiec mógłby rzec, iż w takich okolicznościach wystarczy nie przeszkadzać, ale nie należy redukować roli Syrskiego do nieprzeszkadzania. Słuszna jest jednak opinia, iż generał nie przeszedł jeszcze najważniejszego testu. Potwierdził, iż dobrze „czyta” Rosjan, stojąc na czele operacji obronnej – nie tylko przez ostatnie pół roku, w skali kraju, ale także wcześniej, podczas walk o Kijów w 2022 roku. Udowodnił, iż coś, co go rzekomo obciąża – czyli sowiecki sposób myślenia – może być przydatny, zwłaszcza przy jednoczesnym zastosowaniu zachodnich wzorców działania i techniki. Teraz należy zaczekać na moment, w którym owa hybrydowość objawi się w operacji zaczepnej, prowadzonej z pozycji głównodowodzącego.

Tylko czy generał doczeka? I nie chodzi mi o możliwości ZSU (nadal zbyt ograniczone), ale raczej o zagrożenia natury politycznej. W Ukrainie coraz częściej mówi się o braku chemii między Syrskim a Zełenskim…

Marcin Ogdowski , korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Idź do oryginalnego materiału