Władze z Kremla przyzwyczaiły nas, iż jedną z żelaznych zasad rosyjskiej polityki zagranicznej jest reagowanie na każdą nieuzgodnioną z Rosjanami inicjatywę, która mogłaby mieć wpływ na sytuację geopolityczną Rosji. Wystarczy przypomnieć: Gruzja 2008, Syria od 2013, Ukraina 2014, Libia 2020, Kazachstan i wreszcie Ukraina 2022. Dlaczego w przypadku podjęcia przez Finlandię i Szwecję próby wejścia do NATO miałoby być inaczej? Zwłaszcza, iż wejście Finów do NATO stanowiłoby olbrzymią zmianę, jeżeli chodzi o granice Paktu Północnoatlantyckiego z Federacją Rosyjską. Tym bardziej zaskakującym jest, iż tematowi ewentualnej rosyjskiej reakcji nie poświecono dotychczas należytej uwagi.
Warto przypomnieć, iż fiński rząd jeszcze przed lutową inwazją na Ukrainę uprzedził władze z Kremla, iż jeżeli Rosja zaatakuje, wówczas Helsinki złożą wniosek o akces do NATO. Najwyraźniej tego rodzaju zapowiedź została przez Moskwę zignorowana. Nic dziwnego, Putin spodziewał się, iż Ukraina zostanie przejęta w ciągu kilku dni, co nie da Finom ani innym państwom czasu w reakcję polityczną. Gdyby plan decydentów z Kremla się powiódł, wówczas Rosjanie mogliby nie tylko rozmieścić dodatkową armię oraz dwa korpusy armijne na granicy z NATO (głównie z Polską), ale również przerzucić odpowiednie siły na kierunek fiński. Takie zagrożenie mogłoby odstraszyć władze z Helsinek do podejmowania kroków wbrew woli Władimira Putina. Jednak „operacja na Ukrainie” trwa już czwarty miesiąc. Wszystkie siły i środki są zaangażowane w prowadzoną wojnę, a Finlandia – zupełnie słusznie – postanowiła skorzystać z tego dogodnego momentu i zadbać o swoje bezpieczeństwo. Śladem Finów poszli również Szwedzi. Tego rodzaju scenariusza należało się spodziewać, a wręcz potrzebę takiego działania wyartykułowałem w tekście z drugiego dnia wojny pt.: „Co należy zrobić by uratować Ukrainę i pobić Putina?”. W tym kontekście Władimir Putin zanotował oczywistą porażkę, bowiem brak militarnego sukcesu na Ukrainie, może doprowadzić do niekorzystnych dla Rosji rozstrzygnięć na północy. W Skandynawii i na Bałtyku.
Od wielu lat – aż po dzień 24 lutego 2022 roku – wielu komentatorów polityki międzynarodowej rozpływało się w zachwytach nad umiejętnościami dyplomatycznymi Władimira Putina i kremlowskich elit jako takich. Często starano się nas przekonać, iż Moskwa w sposób wybitny potrafi manipulować politykami z zachodu i wodzić ich za nos. Geopolityczny realpolitik cechujący sposób postępowania duetu Putin – Ławrow miał doprowadzić Federację Rosyjską do niezwykle korzystnego dla niej układu ze Stanami Zjednoczonymi. Układu, który przez jednych zwany był „drugim resetem” (dr L. Sykulski), przez innych „odwróconym Nixonem” (dr J. Bartosiak), a w skrajnym przypadkach niektórzy nawiązywali wręcz do „drugiej Jałty” (np. środowisko populistów z Konfederacji). Tego rodzaju scenariusz miał być niejako nieuchronną konsekwencją faktu, iż głównym rywalem USA jest w tej chwili Chińska Republika Ludowa. Tą uznaje się za dotychczas najsilniejszego konkurenta spośród tych, którzy rzucali Amerykanom wyzwanie. Wobec powyższego decydenci z Waszyngtonu – wg prezentowanej narracji – nie mieli mieć wyjścia i musieli wreszcie zgodzić się na warunki Moskwy w celu pozyskania Rosjan jako partnera lub sojusznika. Przy okazji zostawiając Polskę na lodzie lub ją wprost zdradzając (co zdaniem niektórych jest cechą Anglosasów zawsze i wszędzie). Dlatego za każdym razem, gdy dochodziło do zmiany prezydenta (zwycięstwo D. Trumpa, czy też wygrana Joe Bidena), porozumienie z Rosją miało być już kwestią czasu. Spodziewano się go w lipcu 2018 roku przed spotkaniem D. Trumpa z W. Putinem w Helsinkach, a następnie przed czerwcowym spotkaniem z 2021 Biden-Putin w Genewie. Jednak do niczego takiego nie doszło. Dlaczego? Przez lata opisywałem to zagadnienie na łamach bloga, jak również zostało ono wyjaśnione w: „Trzeciej Dekadzie”.
Warto natomiast w tym miejscu zaznaczyć, iż mniej więcej od 2012 roku władze z Kremla prowadzą katastrofalną w skutkach dla Rosji politykę zagraniczną. Jednocześnie dostrzegając jej negatywne efekty (najwyraźniej bez refleksji w zakresie przyczyn), Rosyjscy rządzący starają się naprawiać stworzone przez siebie problemy, co często cechowało autorytarne (zwłaszcza moskiewskie) rządy. Przypomina to wszystko ruchy słonia w składzie porcelany. Każda akcja powoduje bowiem następną dewastację osiągniętych wcześniej z trudem rezultatów. Widać to doskonale na przykładzie Szwecji i Finlandii. Te neutralne dotychczas państwa wyraziły chęć przystąpienia do NATO. Innymi słowy, Rosja w celu zabezpieczenia swoich stref buforowych (państw z nią graniczących) zaatakowała Ukrainę, co nie tylko nie pozwoliło uzyskać (póki co) zakładanego celu, ale wręcz stworzyło problemy na nowym odcinku (Skandynawia), a może skutkować kompletnym posypaniem się rosyjskich stref wpływów na Bliskim Wschodzie (Syria i Kurdowie), Zakaukaziu i Azji Centralnej. Warto na wstępie poświęcić temu wątkowi kilka akapitów.
Autosabotaż rosyjskiej polityki zagranicznej
Genezą problemów polityki władz z Kremla jest fakt, iż Rosjanie – nastawiając się na odnoszenie efektów w krótkiej perspektywie czasowej – prowadzą politykę zagraniczną sprzeczną z długofalowym interesem narodowym Federacji Rosyjskiej. Aktywna i agresywna polityka zagraniczna względem sąsiadów, ale i dalszych partnerów miała zmusić Unię Europejską, NATO orasz szerzej Zachód jako taki do akceptacji rosyjskich warunków. Te były dość jasno sprecyzowane i dotyczyły różnych płaszczyzn:
- na płaszczyźnie politycznej władze z Kremla dążyły do:
- odzyskania kontroli nad Ukrainą,
- aneksji Białorusi,
- uzyskania akceptacji Amerykanów względem osi współpracy na linii Berlin-Moskwa, a szerzej zgody na budowę niezależnego od Waszyngtonu ośrodka siły w międzynarodowym układzie sił w postaci EuRosji od Lizbony po Władywostok,
- utrzymania własnej strefy wpływów na Bliskim Wschodzie, która obejmowała Syrię a także współpracę z Iranem (budowa kontroli na linii północ-południe, dzięki czemu Moskwa i Teheran wspólnie mogłyby dyktować warunki na Nowym Jedwabnym Szalku – czyli lądowych nitkach komunikacyjnych pomiędzy Chinami a Bliskim Wschodem i dalej Europą),
- utrzymania kontroli nad Zakaukaziem i Azją Centralną,
- zabezpieczeniem interesów w rejonie Arktyki;
- na płaszczyźnie gospodarczej liczono na:
- zwiększanie uzależnienia Unii Europejskiej od rosyjskich: gazu ziemnego i ropy naftowej,
- pozyskiwanie kapitału ze sprzedaży surowców,
- utrzymanie kontroli energetycznej nad Europą Środkową,
- zwiększenie zależności Chin od rosyjskich surowców energetycznych,
- zwiększenie udziału na rynku LNG,
- na płaszczyźnie technologicznej chciano uzyskać:
- dostęp do zachodnich technologii umożliwiających prowadzenie wydobycia surowców w rejonie okołoarktycznym,
- współpracę technologiczną w sektorze zbrojeniowym,
- współpracę w sektorze kosmicznym.
Warto pamiętać, iż niemal wszystkie ww. punkty Władimir Putin wynegocjował przy stole z prezydentem Barackiem Obamą, który dodatkowo – w ramach słynnego resetu z 2009 roku – zgodził się na likwidację II Floty US Navy (odpowiedzialnej za Atlantyk Północny i kontrolę rosyjskiej Floty Północnej) jak również rezygnację z tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Amerykanie już wtedy dokonywali zwrotu w polityce z Rosją w kontekście piwotu na Pacyfik, który został oficjalnie przedstawiony w 2012 roku przez ówczesną sekretarz stanu Hilary Clinton. W zamian za liczne ustępstwa, Waszyngton oczekiwał głównie dwóch rzeczy. Wsparcia ze strony Brukseli i Moskwy w kontekście zagrożenia chińskiego (cel długoterminowy) oraz akceptacji na przemeblowanie Afryki Północnej oraz Bliskiego Wschodu, które miało uwzględniać obalenie Baszara Assada, a może choćby reżimu Ajatollahów w Teheranie.
Przez pierwsze trzy lata od resetu amerykańsko-rosyjskiego, wydawało się, iż porozumienie się sprawdza. Jednakże w 2013 roku Rosjanie uznali, iż ich partnerstwo z Niemcami jest dostatecznie silne, by całkowicie wyprzeć Amerykanów z Europy oraz stworzyć dla Waszyngtonu nie wsparcie – a konkurencję. To przeszacowanie niezależności Berlina od Waszyngtonu, a także niedocenienie siły amerykańskiego oddziaływania na Europę Środkową (w tym Polskę), skłoniło Putina do zagrania va bank. Postanowił ratować wpływy w Syrii, działając przeciwko Amerykanom. Warunki resetu przestały obowiązywać. W odpowiedzi, Waszyngton wsparł ukraińskie dążenia do wyrwania się z rosyjskiej strefy wpływów, a także rozpoczął odzyskiwanie swojej pozycji w Europie Środkowej (z Polską na czele). Ukraińcy, którzy otrzymali wiatr w żagle na kierunku pro-zachodnim, wywołali protesty na majdanie w Kijowie. Rosjanie zamiast spasować i powrócić do rozmów z USA, podwyższyli stawkę. Na początku 2014 roku Federacja Rosyjska zaatakowała Ukrainę, odbierając jej Krym i sporą część Donbasu. niedługo rozpoczęto naciski na Łukaszenkę i po kilku zwrotach akcji, ostatecznie podporządkowano sobie władze z Mińska. Wreszcie w 2022 roku zdecydowano się na pełnoskalowe, militarne uderzenie na Kijów.
Tak prowadzona polityka zagraniczna uczyniła z Moskwy architekta amerykańskich sukcesów, a jednocześnie kompletnie zniweczyła wszystkie dyplomatyczno-polityczne osiągnięcia Kremla:
- projekt EuRosji zawalił się i choćby Niemcy muszą się teraz dystansować od Moskwy,
- utracono „miękkie” wpływy na Ukrainie, a dotychczas przychylne Rosji ukraińskie społeczeństwo stało się wrogiem wszystkiego co rosyjskie,
- utracono polityczną kontrolę nad Kijowem,
- na skutek „powrotu” Amerykanów, utracono wpływy w Europie Środkowej w tym w Polsce, które były współdzielone wraz z Niemcami,
- kraje Europy Środkowej rozpoczęły inwestycje mające na celu uniezależnienie od rosyjskiego gazu (vide Baltic Pipe, rozbudowa gazoportu LNG w Świnoujściu, gazoport w Kłajpedzie, projekt gazoportu w Chorwacji),
- Rosja stała się państwem izolowanym na płaszczyźnie politycznej oraz częściowo gospodarczej, a także technologicznej na Zachodzie,
- z uwagi na trudną sytuację Moskwy oraz fakt, iż to Rosja stała się głównym przeciwnikiem USA, to Chiny zyskały przewagę negocjacyjną, co Pekin bezlitośnie wykorzystał przy zawieraniu umów na inwestycje (gazociąg Siła Syberii) oraz dostawy gazu,
- projekt budowy Nord Stream II został storpedowany przez USA, co zwiększyło koszty jego budowy przez stronę rosyjską a także znacznie opóźniło realizację projektu, wreszcie gdy powstał, okazało się, iż będzie problem z jego realnym wykorzystaniem,
- po inwazji z 2022 roku Unia Europejska nasiliła starania o uzyskanie niezależności energetycznej od Rosji oraz zaczęła ograniczać import rosyjskich surowców energetycznych,
- Rosja popadła w konflikt z Turcją, z uwagi na przejęcie po Amerykanach protekcji nad Kurdami, co osłabiło pozycję Moskwy na Bliskim Wschodzie,
- sytuacja na Zakaukaziu stała się niepewna, bowiem Azerowie przy wparciu Turcji a choćby Izraela postanowili wznowić działania militarne przeciwko Armenii, w której Rosjanie posiadają silne wpływy. Ormianie wprawdzie zaczęli wcześniej dryfować w stronę Zachodu, a atak Azerów uświadomił im jak bardzo zależą od Moskwy, jednakże jednocześnie Ankara wzmocniła własną pozycję na Zakaukaziu otwierając sobie lądowe połączenie z Baku, co w gruncie rzeczy osłabiło pozycję Rosjan.
- Chińska Republika Ludowa zyskała większą swobodę działania w Azji Centralnej, kosztem wpływów Rosji, która zaangażowała całą swoją uwagę na Ukrainie.
- Wreszcie, Finlandia i Szwecja – dotychczas neutralne – postanowiły dołączyć do NATO, komplikując sytuację Rosji na Morzu Bałtyckim, a także tworząc kolejny front, na którym Rosja musi zadbać o własne bezpieczeństwo (potencjalne wydłużenie granicy NATO-Rosja).
Niniejszy artykuł ma przybliżyć ewentualne konsekwencje tego ostatniego wydarzenia w zakresie bezpieczeństwa na Morzu Bałtyckim.
Sytuacja na Bałtyku
Na wieść o tym, iż cała Skandynawia mogłaby stać się częścią NATO, w Polsce pojawiła narracja, iż wówczas Polskie interesy na Bałtyku oraz nasze wybrzeże zostałyby całkowicie zabezpieczone. Co za tym idzie, wg tej teorii inwestycje w budowę floty morskiej stały się rzekomo jeszcze bardziej zbędne (jeszcze bardziej – bowiem sceptycy już wcześniej podważali sensowność wzmocnienia Marynarki Wojennej).
Tego rodzaju narracja jest oczywiście błędna, a wręcz sprzeczna z realiami oraz interesami oraz bezpieczeństwem III RP. Dziś – gdy stajemy się niemal w 100% uzależnieni w kwestii dostaw surowców energetycznych od szlaków morskich – Polska potrzebuje floty jak nigdy dotąd. O czym pisałem choćby w artykule pt.: „Po co nam Marynarka Wojenna?”. I wejście do NATO przez Szwecję oraz Finlandię tego nie zmienia, a wręcz przeciwnie, nowoczesna i odpowiednio silna Marynarka Wojenna może być doskonałym narzędziem politycznym w relacjach ze Szwedami. Natomiast gdyby wybuchła wojna, to możliwość koordynacji działań ze Szwedami potęgowałaby siłę naszej floty. Gdybyśmy oczywiście taką mieli, bowiem mnożenie zera, zawsze daje wynik zerowy. Pływający skansen, który w chwili obecnej służy w MW nie daje szans na zwielokrotnienie potencjału.
Jednak by zrozumieć, iż dołączenie przez Szwecję i Finlandię do NATO kilka zmienia w zakresie polskich potrzeb, jeżeli chodzi o Marynarkę Wojenną, należy dokonać analizy potencjałów flot Szwecji oraz Finlandii oraz określenie ich możliwości oddziaływania na Morzu Bałtyckim.
Szwedzki król Bałtyku?
W zakresie potencjału militarnego Szwedów na Morzu Bałtyckim – zwłaszcza w kontekście wojny z Federacją Rosyjską – należy zsumować potencjał lotnictwa oraz marynarki wojennej. Szwedzi nie posiadają lądowej granicy z Rosją, tak więc ich siły lotnicze mogłyby skupić się nad zabezpieczeniem strefy powietrznej nad Bałtykiem, a choćby wspierać obronę Państw Bałtyckich.
Szwedzkie Siły Powietrzne dysponują między innymi blisko setką myśliwców wielozadaniowych SAAB JAS 39 Gripen (z możliwością odpalania pocisków przeciw-okrętowych typu RBS 15) a także czterema samolotami wczesnego ostrzegania, które są niezwykle istotne w walce powietrzno-morskiej. Szwedzka flota powietrzna jest więc dość spora i z powodzeniem może wyprzeć Rosjan znad Bałtyku, zwłaszcza, iż dla lotnictwa rosyjskiego Bałtyk to jeden z bardzo wielu potencjalnych frontów, który niekoniecznie musi stanowić priorytet. Przeszkodą dla Szwedów – w zakresie uzyskania dominacji nad północną częścią Bałtyku oraz wsparcia lotniczego dla Państw Bałtyckich – mogłyby być rosyjskie okręty Floty Bałtyckiej wyposażone w systemy przeciwlotnicze i wspierane przez rosyjskie lotnictwo. Rosjanie posiadają przewagę liczebną w ilości jednostek morskich, jednakże należy pamiętać, iż w razie wojny Flota Bałtycka musiałaby realizować szereg działań w różnych miejscach akwenu. I to w sytuacji niekorzystnych dla siebie uwarunkowań geopolitycznych i geograficznych. Port w Kronsztadzie znajduje się w łatwej do zamknięcia Zatoce Fińskiej, natomiast Bałtyjsk położony jest na terenie rosyjskiej enklawy w postaci okrążonego przez NATO Obwodu Kaliningradzkiego (co stwarza problem z zaopatrzeniem).
Z kolei problemem szwedzkiej Marinen jest fakt, iż dysponuje zaledwie pięcioma nowoczesnymi korwetami typu Visby o wyporności 640 ton, oraz dwiema starszymi korwetami typu Goteborg o wyporności ok. 400 ton. Oba typy jednostek to małe i szybkie okręty dedykowane do określonych zadań. Aż cztery Visby zostały stworzone do walki z okrętami podwodnymi, a tylko jedna znajdująca się na wyposażeniu floty została uzbrojona (podobnie jak starsze Goteborgi) w 8 wyrzutni pocisków przeciwokrętowych. Innymi słowy, szwedzka flota dysponuje zaledwie trzema (w tym dwoma starymi) okrętami przeznaczonymi do walki z wrogimi jednostkami nawodnymi… Wadą tych małych korwet jest w zasadzie brak obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej (osłonę zapewnia tylko armata), który to mankament został ostatnio dostrzeżony przez Szwedów. W konsekwencji ich flota nie może działać daleko od własnego wybrzeża w oderwaniu od wsparcia lotniczego. Dodatkowo gabaryty okrętów oraz ich potencjał pozwala na dokonanie w zasadzie jednego ograniczonego uderzenia rakietowego na flotę przeciwnika, po którym musi zostać wykonany szybki odwrót w celu przeładowania wyrzutni. Brak wielowarstwowej obrony powietrznej czyni okręty wrażliwymi na atak. By zminimalizować ryzyko zatopienia, Szwedzi postawili na szybkość, manewrowość oraz technologię stealth. Co nie zmienia faktu, iż szwedzkie korwety mają duże ograniczenia jeżeli chodzi o operowanie w czasie złej pogody (duże fale), a także nie nadają się do długiej obrony strefowej. Są to raczej siły szybkiego reagowania, o małej autonomii działania, które mają uderzyć na wcześniej wykrytego przeciwnika i się wycofać. Co z kolei sprawia, iż nie powinny – zwłaszcza operując samodzielnie – oddalać się od własnych portów.
Szwedzi posiadają ponadto cztery okręty podwodne, trzy nowsze typu Gotland (A19) oraz jeden starszy Sodermanland (A17). Ten ostatni ma zostać zastąpiony przez budowane okręty typu A26. Co ciekawe, szwedzkie A19 są uznawane za jedne z najnowocześniejszych jednostek na świecie w klasie okrętów o klasycznym napędzie. Okręty są trudne do wykrycia, zostały zaprojektowane z myślą o operowaniu na Morzu Bałtyckim, a ich napęd niezależny od powietrza zapewnia wyciszenie. Dość napisać, iż okręt tego typu na manewrach z US Navy zdołał niepostrzeżenie podpłynąć pod osłaniany przez cały zespół uderzeniowy lotniskowiec oraz dokonać ćwiczebnego ataku torpedowego.
Nie bez znaczenia jest posiadanie przez Szwecję małych, bardzo szybkich jednostek typu Stridsbat 90, które pełnią rolę okrętów patrolowych, mogących również stawiać miny morskie, zwalczać okręty podwodne lub służyć do błyskawicznego transportu piechoty. Jednostki są małe, mają długość zaledwie 15 metrów przy zanurzeniu mniejszym niż 1 metr. Jednak Szwedzi posiadają blisko 150 Strb 90 w różnych wariantach, co ułatwia kontrolę długiego szwedzkiego wybrzeża.
Niezatapialne lotniskowce – geografia
W razie ewentualnego konfliktu z Federacją Rosyjską, przy jednoczesnym należeniu do struktur NATO, Szwedzi mogliby odpuścić zupełnie niektóre kierunki. Np. Cieśniny Duńskie, do których dostępu broniliby Duńczycy, a może i Niemcy. Wysyłanie okrętów na Zatokę Botnicką również nie miałoby wiele sensu. Tak z perspektywy Szwecji jak i Rosji. Wybrzeże akwenu jest słabo zaludnione, nie ma tam wielkich portów, strategicznie ważnych celów, a jednocześnie dostęp do zatoki może być łatwo zablokowany przez Szwedów i Finów. W efekcie, najważniejszą strefą dla Szwedów w kontekście obrony jest północno-wschodnia część Morza Bałtyckiego, który to rejon stanowi wyjście dla szlaków ze wspomnianej wcześniej Zatoki Botnickiej, ale i zatok: Fińskiej oraz Ryskiej. Panując na tą częścią Bałtyku, Szwedzi mogą zabezpieczyć stolicę: Sztokholm, a także położoną w kluczowym miejscu na Morzu Bałtyckim Gotlandię (przynajmniej od strony północno-wschodniej).
Dopiero drugim najważniejszym rejonem jest zachodnia część Bałtyku, gdzie południowe wybrzeża należą do Polski oraz Rosji (Obwód Kaliningradzki). Szwedzi nie muszą tam jednak osiągać panowania, wystarczy, iż operowaliby blisko własnych wybrzeży. Nadto kooperacja z Duńczykami może okazać się tutaj kluczowa i pozwolić na ograniczone zaangażowanie Szwedów, głównie w kontekście osłony Karlskrony, Kalmaru i Gotlandii.
Uwzględniając warunki geograficzne, założenia wojenne potencjalnego przeciwnika, a także własny potencjał militarny można postawić tezę, iż liczebność szwedzkiej floty odpowiada wymaganiom minimum, jeżeli chodzi o wypełnianie zadań stricte defensywnych. Dwie flotylle okrętów nawodnych, które dysponują jednostkami o ograniczonych zdolnościach oraz autonomii nie są w stanie podjąć samodzielnie działań ofensywnych lub choćby defensywnych w większej odległości od baz morskich (np. w celu samodzielnego zablokowania Zatoki Fińskiej lub Zatoki Gdańskiej).
Operując z portów w Karlskronie oraz Muskö (k. Sztokholmu), szwedzka flota nawodna jest stworzona do wyprowadzania relatywnie krótkich uderzeń na cele wykryte przez radary, sonary lub lotnictwo. Za stałą i stacjonarną obronę bardzo długiego szwedzkiego wybrzeża są odpowiedzialne bałtyckie lotniskowce w postaci wysp: Alandzkich, Olandii, Gotlandii oraz duńskiego Bornholmu. Dzięki temu Szwedzi mogli oszczędzić na budowie większych okrętów, bowiem część instalacji tj. radary, systemy przeciwlotnicze, lotniska, bazy (porty) zaopatrzeniowe, mogły zostać zbudowane na wyspach. Te stanowią naturalne bazy wydłużające niejako zasięg operacyjny małych korwet i jeszcze mniejszych Strb 90. Dają schronienie, zabezpieczają zaopatrzenie, a także chronią w pewnym stopniu wybrane obszary Bałtyku przed napadem powietrznym (zwłaszcza Gotlandia).
Szwedzi naprawili ponadto swój błąd polegający na zlikwidowaniu przybrzeżnej artylerii rakietowej, przywracając uzbrojenie tego typu do służby. Co ma niebagatelny wpływ na ich bezpieczeństwo. Bowiem rozmieszczenie na niezatapialnych lotniskowcach systemów wykrywania i namierzania celów, obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, a także wyrzutni przeciwokrętowych tworzy pewnego rodzaju wysunięte w głąb morza bastiony broniące szwedzkich wybrzeży. Stanowiące jednocześnie groźną przeszkodę do swobodnego operowania dla wrogich jednostek morskich i lotniczych.
W kontekście ewentualnych działań ofensywnych Szwedzi mogą natomiast wykorzystać swoją flotyllę okrętów podwodnych, która ma potencjał (w odpowiednich okolicznościach) do choćby samodzielnego zablokowania rosyjskiego portu w Bałtyjsku (Zatoka Gdańska jest dość głęboka i nadaje się do działań OP). Niemniej, może się okazać, iż szwedzkie okręty podwodne będą musiały pełnić innego rodzaju zadania (na północno-wschodniej części Bałtyku lub w okolicy własnych wybrzeży).
ZAMÓW KSIĄŻKĘ LUB EBOOKA I DOWIEDZ SIĘ CO JESZCZE MOŻE NASZ CZEKAĆ W NAJBLIŻSZEJ DEKADZIE. 630 stron analiz w tym blisko 200 stron prognoz. Czy oprócz wojny na Ukrainie sprawdzi się coś jeszcze? Zapraszam do sklepu:
TRZECIA DEKADA. Świat dziś i za 10 lat
Potencjał Finlandii
W kontekście rozważań o bezpieczeństwie na Bałtyku należy wskazać, iż Finowie posiadają bardzo długą (1340 km) granicę lądową z Federacją Rosyjską. Uwarunkowania terenowe, słabe zaludnienie i warunki klimatyczne ograniczają wprawdzie możliwość operowania dużych armii na tym obszarze, jednakże strefa powietrzna to co innego. Chcąc zneutralizować przewagę powietrzną Rosjan nad tak dużą przestrzenią, Finowie muszą wystawić odpowiednie siły. I rzeczywiście rząd z Helsinek o to zadbał kontraktując na początku 2022 roku zakup 64 wielozadaniowych myśliwców 5 generacji w postaci F-35. Maszyny te mają zastąpić wysłużone już F/A-18 Hornet i to w relacji niemalże jeden do jednego (obecnie Finowie posiadają 61 sztuk Hornetów). Priorytetem dla Fińskich Sił Powietrznych jest obrona strefy powietrznej nad Finlandią, a także kontrolowanie Zatoki Fińskiej. Co w konsekwencji sprawia, iż nie można kalkulować Finów, jeżeli chodzi o walki na Morzu Bałtyckim. Tak w kontekście starć w powietrzu jak i na morzu.
Fińska flota nawodna opiera się o 8 małych – nie najnowszych zresztą – okrętów rakietowych o wyporności zaledwie 250 ton. Kluczową rolę pełni – zwłaszcza w kontekście ewentualnej blokady Zatoki Fińskiej – pięć jednostek przeznaczonych do stawiania min a także trzy nowoczesne trałowce. Co istotne, Finowie rozpoczęli własny program „Miecznik”, który ma doprowadzić do wybudowania i wprowadzenia do floty czterech okrętów wielozadaniowych o wyporności blisko 4 tys. ton i długości ok. 105 metrów. Choć formalnie okręty te nazwano korwetami, są to de facto jednostki o cechach fregaty. Zarówno wielkość jak również wielozadaniowość nie pozostawiają złudzeń co do rzeczywistej klasyfikacji jednostek. Co więcej, władze z Helsinek zdecydowały się na zakup tak dużych jednostek pomimo faktu, iż głównym obszarem działania fińskiej floty jest wąski akwen Zatoki Fińskiej, która jest wielokrotnie mniejsza niż Morze Bałtyckie. Mało tego, Finowie będą musieli zainwestować spore środki w infrastrukturę, bowiem dotąd nie posiadali tak dużych okrętów i nie mają odpowiednich nabrzeży portowych do ich obsługi.
Finowie zdecydowali się na budowę solidnej floty z kilku względów. Po pierwsze, w przypadku wojny, niemal całe wsparcie mogłoby docierać do Finlandii drogą morską. Transporty lądem ze Szwecji byłyby oczywiście możliwe, a choćby niezwykle istotne, jednak równocześnie dość problematyczne, mniej wydajne oraz bardziej czasochłonne. Najkrótsze szlaki wiodą przez Bałtyk, natomiast w kwestii dostaw ropy, jest to jedyna opcja. Jednocześnie, Finowie muszą obawiać się ewentualnych operacji desantowych na wybrzeżu Zatoki Fińskiej. Jednak choćby gdyby do nich nie doszło, rosyjska Flota Bałtycka mogłaby spróbować założyć całkowitą blokadę morską Helsinek, a choćby utrudnić dostęp do fińskiego portu w Turku. W kontekście ograniczonych możliwości co do szwedzkiej pomocy (tak z uwagi na kwestie polityczne jak i realne zdolności) Finowie muszą być gotowi do tego by w pojedynkę zamknąć Zatokę Fińską dla Rosjan operujących z portu w Kronsztadzie (k. Petersburga). By tego dokonać powinni posiadać nie tylko jednostki zdolne do położenia zapory minowej, ale i okręty które będą osłaniać minowanie przed atakiem z morza lub powietrza. Okręty, które przy współpracy z lotnictwem zwiększałyby szanse na zdobycie przewagi powietrznej nad Zatoką Fińską, a jednocześnie odstraszałyby wrogie jednostki nawodne jak również podwodne.
Posiadanie większych okrętów da ponadto Finom więcej swobody oraz możliwości oddziaływania na dalszych odległościach od własnych wód terytorialnych. By utrzymać bezpieczeństwo szlaków morskich przez Bałtyk do baz w Turku lub Helsinkach, Finowie muszą mieć pod kontrolą co najmniej Zatokę Ryską oraz estońskie wyspy: Hiumę i Saremę. Zwłaszcza na wypadek zajęcia Łotwy i Estonii przez Federację Rosyjską. W takiej sytuacji większe okręty mogłyby kontrolować wyjścia z Zatoki Ryskiej na Bałtyk, a jednocześnie dawałyby potencjał ochrony ewentualnej operacji desantowej. Własnej lub wspólnej ze Szwedami, której celem byłoby zajęcie wysp estońskich zanim dokonaliby tego Rosjanie.
Z powyższych względów nie ulega więc wątpliwości, iż na płaszczyźnie domeny powietrzno-morskiej, priorytetem Finów będzie zabezpieczenie Zatoki Fińskiej. Natomiast budowane dopiero fregaty dadzą Finlandii potencjał do oddziaływania na północno-wschodniej części Bałtyku u wybrzeży Estonii. Wydłuży to ręce nie tylko fińskiej Merivoimat, ale również wypełni lukę bezpieczeństwa w miejscu, do którego trudno byłoby sięgnąć Królewskiej Szwedzkiej Marynarce Wojennej.
Wnioski dla Polski
Wejście Szwecji i Finlandii do NATO należy traktować jako wzmocnienie NATO, ale nie zmienia znacznie bezpieczeństwa z perspektywy Polski i jej wybrzeża. Będąc w Pakcie Północnoatlantyckim, Finowie byliby odpowiedzialni za podejmowanie działań w zupełnie innym rejonie. Tymczasem szwedzka flota jest zbyt skromna, a do tego posiada za małą autonomię by wyręczać polską Marynarkę Wojenną w zachodniej części Bałtyku oraz na Zatoce Gdańskiej. Szwedzi muszą pilnować strategicznego portu w Karlskrona, Gotlandii oraz okolic Sztokholmu. Zwłaszcza w kontekście zagrożenia ze strony okrętów podwodnych. Powinni również mieć na uwadze możliwość dokonania przez Rosjan operacji desantowych na Gotlandię, tak z morza jak i z powietrza. W efekcie, naiwnym byłoby oczekiwać, iż Szwedzi oddelegowaliby jakiekolwiek siły do zabezpieczania polskich interesów na Bałtyku, gdyby polska Marynarka Wojenna nie dysponowała stosownym potencjałem i gdyby wspólna operacja nie miała przynieść korzyści w zakresie bezpieczeństwa dla obu partnerów (taką operacją mogłaby być np. próba zamknięcia Floty Bałtyckiej w porcie w Bałtyjsku). Prawdopodobnie choćby wtedy, pomoc ze strony Svenska Marinen ograniczyłaby się do jednego czy dwóch okrętów podwodnych.
Ponadto należy się spodziewać, iż w sytuacji wojennej lub mocnego napięcia na linii NATO-Rosja, szwedzkie lotnictwo będzie mocno zaangażowane na północnym-wschodzie Bałtyku. Być może piloci Gripenów dostaliby zadanie wsparcia Łotyszy i Estończyków, a może również Finów.
Także w tym przypadku pomoc Szwedów miałaby swoje granice, bowiem Sztokholm nie byłby skłonny posyłać pilotów nad terytorium, które nie posiadałoby ochrony ze strony sojuszniczej obrony powietrznej. I tu inicjatywa leży po stronie państw nadbałtyckich.
Litwa inwestuje w obronę powietrzną np. w systemy krótkiego zasięgu NASAMS. Jednak Estonia jeszcze w grudniu 2021 roku była niechętna dla zaciągnięcia kredytów w celu zakupu systemów krótkiego lub średniego zasięgu. Łotwa również takich nie posiada. Co mocno komplikuje sytuację, zwłaszcza, iż Bałtowie nie posiadają własnych myśliwców. Niezbędnym więc będzie poczynienie stosownych inwestycji w celu stworzenia odpowiedniego środowiska i warunków, umożliwiających i wspierających obecność sojuszniczą w regionie.
Tego rodzaju konkluzja dotyczy również Polski. Polski, która mogłaby liczyć na współpracę z Duńczykami. Bowiem ci ostatni w obliczu zagrożenia powinni przesunąć sporą część własnej floty na zachodnią część Bałtyku w celu obrony Bornholmu oraz okolicznych szlaków handlowych. Trzy nowoczesne duńskie fregaty oraz dwa okręty wsparcia (czyli pięć jednostek o wyporności ponad 6 tys. ton) stanowiłyby istotną, a w zasadzie największą morską siłę na Bałtyku wystawioną przez Skandynawów.
Niemniej, by Dania zechciała przesunąć choćby część sił w rejon Zatoki Gdańskiej (w celu blokady Kaliningradu), to musiałaby mieć pewność, iż to Polska weźmie na siebie odpowiedzialność za koordynację działań na tym akwenie (choćby z uwagi na lepszą jego znajomość). Jednocześnie to Marynarka Wojenna III RP musiałaby być zdolna do wzięcia na swoje barki ciężaru realizacji wyznaczonych operacji. Duńczycy pełniliby tu raczej rolę wsparcia i wymagaliby od Polaków stworzenia odpowiednich warunków dla jednostek sojuszniczych.
Z tych powodów rozpoczęcie programu „Miecznik” jest niezwykle istotne. Bez okrętów posiadających odpowiednie zdolności (zapewnienie ochrony przeciwlotniczej, przeciwrakietowej, przeciw-okrętowej) niemożliwym będzie skłonienie lokalnych sojuszników do oddelegowania choćby kilku okrętów w nasz rejon Bałtyku. O bezpieczeństwo w rejonie polskich wybrzeży muszą zadbać jednostki morskie, bowiem priorytetem dla lotnictwa będzie wspieranie wojsk lądowych oraz zabezpieczanie polskiego terytorium. Tym samym muszą to być jednostki na tyle spore by posiadać odpowiednie systemy radarowe (wykrywanie + namierzanie) a także systemy przeciwlotnicze oraz przeciwrakietowe. Ponadto kluczową charakterystyką dla polskich jednostek jest autonomia okrętów. Ponieważ nie posiadamy wysp, które mogłyby służyć za niezatapialne wysunięte bastiony (i bazy portowe), to polskie okręty muszą mieć zdolność do prowadzenia długich misji (kilka dni, może tygodni) choćby w skrajnie niekorzystnych warunkach pogodowych. Zdolność postawienia własnego bąbla anty-dostępowego na Bałtyku ułatwiłoby przekonanie sojuszników do udzielenia wsparcia i zwiększenia zespołu uderzeniowego, który mógłby operować w rejonie zachodniej części Morza Bałtyckiego, a choćby domykać Zatokę Gdańską – stawiając blokadę morską na Obwód Kaliningradzki.
Wyobraźmy sobie flotę połączonych sił polsko-szwedzko-duńskich złożoną np. z:
- trzech polskich fregat,
- dwóch duńskich fregat,
- jednego duńskiego okrętu wsparcia,
- dwóch polskich okrętów podwodnych,
- dwóch szwedzkich okrętów podwodnych,
wspieraną przez:
- nawet niewielkie zespoły lotnicze z Polski (F-35), Danii (F-35) oraz Szwecji (Gripeny + samoloty rozpoznania),
- lądowe wyrzutnie pocisków przeciw-okrętowych (Polska i Szwecja).
Tego rodzaju grupa nowoczesnych okrętów wspierana z lądu i powietrza, dysponująca potencjałem o szerokim zastosowaniu w różnych płaszczyznach stanowiłaby z pewnością istotną siłę na zachodniej części Bałtyku. A przecież mogliby dołączyć jeszcze Niemcy… (Marine dysponuje m.in.: 10 fregatami, 5 korwetami oraz 4 okrętami podwodnymi – co wszystko łącznie czyni z niej największego gracza NATO na Bałtyku).
Wszystko to mogłoby zostać zorganizowane niemal ad hoc przy współpracy państw regionu. Ponadto można by jeszcze liczyć na szybkie przybycie okrętów z jednej z dwóch grup Stałych Sił Morskich NATO. W ramach takiej grupy operują zwykle cztery fregaty. Jednak należy pamiętać, iż SNMG mogą zostać wykorzystane do innych zadań (np. na Morzu Śródziemnym, M. Czarnym lub na M. Norweskim), tak więc myśląc o bezpieczeństwa Bałtyku winniśmy sami zadbać o własny interes.
Oczywiście należy pamiętać, iż rosyjska Flota Bałtycka liczy sobie ok. 30 okrętów + jednostki pomocnicze (ok. 60). Właśnie dlatego m.in. Szwedzi i Duńczycy namawiają Anglosasów do większej obecności ich flot na Bałtyku (zwłaszcza, iż póki co na trudno jest liczyć na polską Marynarkę Wojenną jako istotną siłę). I właśnie w kontekście zagrożenia ze strony Rosji oraz wojny na Ukrainie, Amerykanie wysłali na manewry BALTOPS 2022 okręt desantowy USS Kearsage o wyporności ponad 40 tys. ton (tyle co francuski lotniskowiec o napędzie atomowym: Charles de Gaulle). Amerykański okręt typu WASP (war-class amphibious assault ship) zabiera na pokład ok. 20 samolotów pionowego startu oraz ok. 40 śmigłowców. Jak gdyby tego było mało, na powyższe manewry Brytyjczycy wysłali jeden ze swoich dwóch nowych, pełnoprawnych lotniskowców HMS Prince of Wales o wyporności ok. 65 tysięcy ton (choć jeszcze bez myśliwców F-35, na które Anglicy wciąż czekają).
Jest to dowód na to, iż Anglosasi nie boją się pływać po Bałtyku. Wręcz wysyłają na ten akwen swoje największe i najbardziej cenne okręty. Najwyraźniej nikt w US Navy i Royal Navy nie słyszał opowiastek wg których okręty większe od korwety szorują kilem po dnie zbyt płytkiego Morza Bałtyckiego.
Czy anglosaskie lotniskowce operowałyby na Bałtyku w czasie wojny? Jest to oczywiście wysoce wątpliwe (choć sam zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno? Ćwiczenia i manewry mają swój cel, nie tylko polityczny ale i również dotyczący poznawania akwenu czy zgrywania współpracy z lokalnymi sojusznikami). Ponadto gdyby Szwedzi dołączyli do NATO, to nie byłoby choćby takiej potrzeby (można operować myśliwcami ze szwedzkich lotnisk). Natomiast liczne manewry morskie NATO odbywające się od kilkunastu lat na Bałtyku świadczą o tym, iż również Anglosasi są gotowi do podejmowania misji bojowych na Morzu Bałtyckim (np. mniejszymi jednostkami tj. niszczyciele i fregaty).
Jednocześnie poświęcając fragment wspomnianej wcześniej Flocie Bałtyckiej, to mimo jej sporej liczebności, nie należy Rosjan przeceniać. Ich jednostki są bowiem niezwykle podatne na ataki powietrzno-rakietowe. Za obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową odpowiedzialne są stare, mocno wysłużone (ok. 30 lat w służbie, a technologicznie pochodzące z lat 80-tych): niszczyciel typu Sowriemiennyj oraz dwie fregaty typu Nieustraszymyj. Przy zaledwie trzech okrętach dysponujących przestarzałą obroną powietrzną i przeciwrakietową, cała reszta floty nawodnej (ok. 26 korwet) jest zwyczajnie podatna na atak i zatopienie. W efekcie, choćby przy uzyskaniu przewagi liczebnej w trakcie bitwy morskiej może się okazać, iż Rosjanie nie przebiją wrogich systemów obronnych, natomiast sami będą zatapiani przy użyciu relatywnie niewielkiej ilości pocisków (brak odpowiedniej obrony). Innymi słowy, wsparty lotnictwem mniejszy zespół nowoczesnych zachodnich okrętów wielozadaniowych z dobrą obroną przeciwrakietową oraz wyrzutniami przeciw-okrętowymi może stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo dla znacznie liczniejszej floty rosyjskiej. Problem w tym, iż na razie ani Finowie, ani Szwedzi ani również Polacy nie dysponują takimi jednostkami… Stąd tak duże wołanie o pomoc regionalnych stolic ukierunkowane w stronę Londynu i Waszyngtonu. Uzależnienie ww. nacji na płaszczyźnie bezpieczeństwa od anglosaskich flot jest tutaj niestety niezwykle wyraźne.
Co nie zmienia faktu, iż opowieści o zamykaniu przez Flotę Bałtycką cieśnin duńskich należy włożyć między bajki. Brak odpowiedniej obrony powietrznej prowadzi do wniosku, iż rosyjskie okręty mogłyby być łatwo zatopione, gdyby znalazły się daleko od swoich baz w Kaliningradzie w momencie wybuchu wojny. choćby gdyby Rosjanom jakimś cudem udało się zająć Bornholm (a przecież przygotowania i zgrupowanie floty – w tym desantowej – byłoby widoczne dla NATO i spotkałoby się z odpowiednią reakcją i wzmocnieniem obrony wyspy), nie byliby w stanie go utrzymać. Flota Bałtycka zostałaby zmuszona do odwrotu (z uwagi na: lotnictwo + lądowe sys. rakietowe + flota NATO) a samotne rosyjskie siły lądowe odcięte od zaopatrzenia nie miałyby zwyczajnie szans na obronę.
Innymi słowy, choćby w momencie wybuchu wojny, Bałtyk prawdopodobnie stałby się dla Polski kluczowy, jeżeli chodzi o utrzymanie dostaw gazu, ropy i zaopatrzenia drogą morską. Zwłaszcza do portów w Świnoujściu oraz Szczecinie (przydałaby się tam jeszcze infrastruktura do odbioru zbiornikowców z ropą).
Rosyjska odpowiedź na fiński flirt z NATO
Choć Rosjanie w planach wojennych uwzględniali mniejsze lub większe ryzyko zaangażowania Szwecji lub choćby Finlandii po stronie NATO, to gdyby te państwa rzeczywiście znalazły się w Pakcie, wówczas strefa komfortu Rosjan znacznie by się skurczyła. Tak samo jak poczucie bezpieczeństwa. Bowiem stałe bazy NATO na terytorium ww. państw, a choćby tylko rotacyjna obecność stanowiłyby z perspektywy Federacji Rosyjskiej spore zagrożenie. Co innego kalkulować, iż pozbawiona potencjału ofensywnego Finlandia wspierałaby nieco NATO po wybuchu wojny, a co innego, gdyby na fińskie terytorium – jeszcze przed wojną – trafiły liczne eskadry lotnictwa NATO, siły lądowe a także morskie (podchodzące choćby pod Kronsztad). Wówczas teatr działań 1 dnia wojny z dość odległego Bałtyku mógłby przenieść się bezpośrednio na terytorium Rosji. Finlandia w NATO, to naprawdę duży problem dla Rosji.
Wobec powyższego, pozostawienie bez odpowiedzi tak istotnej sprawy jak ewentualna akcesja Finów do NATO byłoby ogromnym zaniechaniem z perspektywy rosyjskich elit politycznych. I choć wydaje się to oczywiste, to – co dziwne – wśród ekspertów od spraw międzynarodowych nie zaistniała debata na temat kolejnego ruchu Rosjan. A ten przecież z pewnością nastąpi, zwłaszcza, iż sama strona rosyjska 13 maja zagroziła powzięciem odpowiednich kroków, w tym „techniczno-militarnych” cokolwiek miałoby to znaczyć. Padła również dość wymowna sugestia, iż próba wstąpienia Finlandii do NATO nie tylko złamie bilateralne relacje na linii Helsinki-Moskwa, ale wręcz zagrozi bezpieczeństwu i stabilności regionu na północy Europy.
I choć jeszcze tego samego dnia Władimir Putin stwierdził, iż przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO nie stanowi dla Federacji Rosyjskiej problemu – póki nie ma tam instalacji i baz NATO – to jednak można przypuszczać, iż słowa te były kierowane bardziej na użytek wewnętrzny. Nie może się bowiem przecież okazać, iż polityka władz z Kremla doprowadziła do niekorzystnych rozstrzygnięć politycznych, a takim byłoby przystąpienie Finlandii i Szwecji do Paktu Północnoatlantyckiego. Jednocześnie wskazać należy na pewną logikę. Otóż jeżeli przystąpienie omawianych państw do NATO nie jest problemem, ale rozstawienie dodatkowych baz i infrastruktury wojskowej na ich terytoriach już tak, to kiedy Rosjanie powinni ewentualnie przeciwdziałać temu drugiemu scenariuszowi? Wówczas gdy będzie za późno, a Helsinki i Sztokholm będą chronione przez art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego, czy też zanim Finowie i Szwedzi staną się członkami Paktu Północnoatlantyckiego?
Finowie pod rosyjską kroplówką
Tak więc z powyższego można wyciągnąć wniosek, iż decydenci z Moskwy rzeczywiście zareagują. Tylko jak, kiedy i gdzie? Najprościej jest odpowiedzieć na to ostatnie pytanie, bowiem Rosja niespecjalnie może zagrażać Szwecji. Oczywiście, iż można sobie wyobrazić np. desant na Gotlandię, ale skala i skomplikowany charakter takiej operacji mogłyby wykraczać poza zdolności Rosjan na Bałtyku. Ponadto Szwedzi są niezależni od Federacji Rosyjskiej w zakresie surowców energetycznych. Nie posiadają z Rosją granicy lądowej.
Co innego Finlandia. Ta do niedawna była uzależniona w 100% od dostaw rosyjskiego gazu i w 90% od rosyjskiej ropy naftowej. Jednak dzięki nowym inwestycjom stworzono połączenie gazociągowe Finlandia – państwa bałtyckie – Polska, za pomocą którego Finowie uzyskali połączenie z unijną siecią. 1 maja 2022 roku uruchomiono interkonektor gazowy Polska-Litwa, który był ostatnim ogniwem. Cały gazociąg do Finlandii ma uzyskać pełną zakładaną przepustowość już październiku 2022r. Innymi słowy, wygląda na to, iż Finowie zdążą, a operacja amputacji rosyjskiej nitki przebiegnie niemal bezboleśnie. Zwłaszcza, iż planowane jest również pozyskanie przez Finlandię pływającego terminalu LNG, który miałby zostać umieszczony na południowym wybrzeżu Finlandii. Do czasu rozbudowy niezbędnej infrastruktury, która umożliwiłaby korzystanie z takiej jednostki, Finlandia zamierza korzystać ze współpracy z Estonią, która mogłaby przyjmować gazowce w porcie w Paldiski (blisko wyjścia z Zatoki Fińskiej).
W zakresie uzależnienia od rosyjskiej ropy, Finowie robili znaczne postępy od paru lat. Związane jest to ze strategią rozwoju fińskiej energetyki w zakresie źródeł odnawialnych. Dzięki temu w 2021 roku udało się zmniejszyć import rosyjskiej ropy o ok. ¼ w stos. do roku 2020. Jednocześnie rosyjską ropę można zastąpić dostawami drogą morską.
Nadto do 2023 roku Finowie zamierzają ukończyć budowę elektrowni jądrowej Olkiluoto, która zapewni im całkowitą samowystarczalność w zakresie dostaw energii elektrycznej.
Podsumowując, niebawem Finlandia może stać się zupełnie nieczuła na rosyjskie szantaże energetyczne. Wobec tego należy się zastanowić, czy przypadkiem Rosjanie nie zdecydują się na jakiś – choćby mocno ograniczony – wariant siłowy?
Rosja użyje siły?
Na nieszczęście dla Finlandii, Rosjanie mają bardzo szerokie pole do popisu, jeżeli chodzi o ewentualną wojnę hybrydową czy np. wtargnięcie i zajęcie skrawka fińskiego terytorium. Fińsko-rosyjska granica liczy sobie ponad 1300 km i ciągnie się przez trudnodostępne połacie lasów poprzecinane licznymi ciekami wodnymi oraz jeziorami. W zasadzie płytkie wkroczenie na wybranym odcinku granicy na terytorium Fińskie i jego opanowanie nie stanowiłoby dla Rosjan żadnego problemu. Technicznie jest to wykonalne, natomiast po stronie NATO pojawiłby się dość poważny dylemat. Czy przyjmować do sojuszu państwo, którego skrawek terytorium – choćby niewielki – jest okupowany? Oczywiście, gdyby to był kawałek lasu, to być może nikt by się tym nie przejął. Gorzej, gdyby Rosjanie zajęli przygraniczną miejscowość lub choćby kilka.
Możliwym byłoby też przeprowadzenie desantu na fińskie wyspy położone na Zatoce Fińskiej. To akurat dawałoby również pewne taktyczne korzyści Rosjanom. Np. objęcie kontroli nad w. Haapasaari byłoby korzystne z punktu widzenia zabezpieczenia szlaku przez Zatokę Fińską do Petersburga i Kronsztadu, a jednocześnie ułatwiałoby blokadę fińskiego portu w miejscowości Kotka. Mając przewagę nad fińską flotą, Rosjanie mogliby pójść choćby dalej i spróbować opanować jedną z wysepek położonych blisko Helsinek (choć to byłoby już ryzykowne). Tak by ułatwić sobie możliwość blokady morskiej w stosunku do fińskiej stolicy. Uderzenie na wyspy wymagałoby wprawdzie utrzymywania dostaw zaopatrzenia drogą morską w celu utrzymania zajętych pozycji, jednak z drugiej strony, obrona tych wysp w dłuższej perspektywie czasowej mogłaby być znacznie łatwiejsza. Pozbawiona sojuszników i mimo wszystko dość słaba Finlandia mogłaby mieć duży problem, by poradzić sobie z odbiciem zajętych w taki sposób terytoriów. A to, komplikowałoby znacznie kwestie dołączenia do NATO.
Przeszkodę dla rosyjskiego desantu lub dla dostaw zaopatrzenia na zdobyte wysepki stanowią m.in. fińskie wyrzutnie pocisków przeciw-okrętowych RBS 15 (te same, które użytkują Polacy w Morskiej Jednostce Rakietowej) posadowione na ciężarówkach. Ich zadaniem jest obrona fińskiego wybrzeża. Jednakże należy pamiętać o dwóch sprawach:
- Rosjanie mieliby szansę ukryć się przed pociskami wykorzystując zasłonę w postaci archipelagu.
- Fińskie wysepki na Zatoce Fińskiej są bardzo małe, a co za tym idzie możliwe do przejęcia przez relatywnie niewielkie siły. Takie, do transportu których wystarczą małe łodzie, zamiast większych okrętów desantowych. Zwłaszcza, iż charakterystyka Zatoki Fińskiej, a także bliskość do rosyjskich wysp tj. Gogłand pozwalałyby na przeprowadzenie zaskakującej i błyskawicznej akcji powietrzno-desantowej przy użyciu elitarnych sił specjalnych. Tak z powietrzna (śmigłowce lecące na niskim pułapie) jak i z wody (łodzie motorowe, będące zbyt małymi celami dla wyrzutni pocisków RBS 15).
Oczywiście, iż Rosjanie posiadając otwarty front na Ukrainie, raczej nie będą skłonni wszczynać kolejnej wojny. Natomiast gdyby możliwym było bezkosztowe uderzenie w Finów pozwalające na szachowanie ich sytuacji na arenie międzynarodowej być może przez całe lata, to Moskwa mogłaby się pokusić o takie rozwiązanie.
Tak więc nie należy automatycznie zakładać, iż skoro Rosjanie wciąż nie mogą sobie poradzić z Ukrainą, to nie są też zdolni do wykonania akcji hybrydowych na innych kierunkach. Jednym z najważniejszych czynników przy tego rodzaju akcjach jest efekt zaskoczenia. Gdyby Finowie zaspali, to mogliby się obudzić z dość poważnym problemem, który mógłby zniweczyć ich starania o wejście do NATO.
Rosja mimo wielkich problemów, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, a wciąż nie dotarliśmy jeszcze do punktu przesilenia w relacjach Waszyngton-Moskwa. Wobec tego zupełnie możliwym a choćby prawdopodobnym jest, iż decydenci z Kremla wciąż będą podwyższać stawkę. Mają przecież skuteczny zawór bezpieczeństwa w przypadku broni jądrowej, tak więc czując się bezpiecznie, mogą i będą atakować oraz destabilizować wszystkich wokół. Wiedząc, iż rosyjskie terytorium jest nienaruszalne. To sprawia, iż Rosjanie wciąż będą skłonni do podejmowania ryzyka, co powinno być oczywiste po 24 lutego 2022 roku.
Oczywiście powyższych rozważań nie należy traktować jako pewnika co do podejmowanych przez Rosjan kroków w przyszłości. Niemniej tekst jest próbą odpowiedzenia na pytanie, czym Rosja może jeszcze nas zaskoczyć? choćby gdyby działania przeciw Finlandii i Szwecji były z punktu widzenia naszej logiki pozbawione sensu, to należy pamiętać, iż Rosjanie myślą inaczej. Właśnie dlatego uderzyli na Ukrainę w lutym 2022 roku, kiedy z punktu widzenia zachodnich analityków tego rodzaju krok byłby błędny.
Zapraszam do sklepu:
https://www.krzysztofwojczal.pl/kategoria-produktu/ksiazki/
Krzysztof Wojczal
geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog