„Washington Post” (WP) opublikował dziś interesujący artykuł pt.: „Rosja zwerbowała agentów online, aby namierzali broń przejeżdżającą przez Polskę”. Pod tym linkiem znajdziecie źródłowy tekst, a ja – w imieniu nieanglojęzycznych Czytelników – pozwolę sobie na jego omówienie, dodając krótki komentarz.
Wartość pomocy wojskowej dla Ukrainy – wysłanej między 24 lutego 2022 roku a końcem maja br. – to prawie 75 mld dolarów. 43 mld to wydatek poniesiony przez Stany Zjednoczone, 7,5 mld przez Niemcy, a 6,6 mld przez Wielką Brytanię. Reszta donatorów, w tym Polska, przeznaczyła na wsparcie dla Kijowa niespełna 18 mld dolarów. Fizycznie to ponad 150 tys. ton zaopatrzenia – od amunicji i lekkiej broni po czołgi. 80 proc. tej pomocy przeszła przez Polskę – wylicza WP.
Od siebie dodam, iż tonaż i wartość wsparcia są dużo większe, zacytowane wyliczenia obejmują bowiem rządowe wsparcie. Tymczasem gros sprzętu używanego następnie przez siły zbrojne Ukrainy – jak samochody, drony czy elementy wyposażenia osobistego – pochodzi z prywatnych zbiórek i dociera na wschód transportem wolontariackim, nieujętym w oficjalnych zestawieniach.
Wróćmy do danych podawanych przez WP. Broń i amunicja najpierw lądują w Niemczech, skąd do Polski trafiają drogą morską (do Gdańska), lotniczą (najczęściej od razu na wschód kraju, do hubu w Rzeszowie) oraz lądową (z wykorzystaniem autostrady A-4). Po przerzuceniu do Ukrainy, zwykle w mniejszych partiach, dostawy mogą dotrzeć na front choćby po kolejnych 48 godzinach (co dotyczy na przykład bieżących dostaw amunicji).
Jak pisze gazeta: „Niezdolność Rosji do powstrzymania tego ciągłego strumienia śmiercionośnych ładunków, czy to przed wejściem na Ukrainę, czy już w zachodniej części kraju, wprawiła w zakłopotanie zachodnich wojskowych i ekspertów”.
– To dla mnie zdumiewające, iż przez osiemnaście miesięcy wojny, rosjanie nie byli w stanie zniszczyć ani jednego konwoju czy pociągu – mówi WP gen. Ben Hodges, były dowódca sił amerykańskich w Europie.
W ocenie dziennikarzy WP, to niepowodzenie odzwierciedla poważne słabości rosyjskiej armii, w tym zaskakującą niezdolność do śledzenia i trafiania ruchomych celów. Dowodzi również niechęci Moskwy do podejmowania ryzyka uderzeń w zachodnią Ukrainę, przy granicy z Polską – z obawy przed reakcją NATO.
Jest również konsekwencją „wadliwego planu wojennego”.
„Przekonana, iż Kijów upadnie w ciągu kilku dni, rosja nie podjęła skoordynowanej próby zniszczenia obrony przeciwlotniczej Ukrainy. W rezultacie Moskwa nie jest w stanie wysłać myśliwców ani innych samolotów nad rozległe obszary kraju, przez który przechodzą dostawy broni” – czytamy w WP. Gazeta cytuję fragment tajnej notatki, rozesłanej do amerykańskich dowódców wojskowych. Brzmi on następująco: „Od początku konfliktu wiele rosyjskich działań nie zdołało zakłócić dostaw zachodniej pomocy wojskowej. W rezultacie Stany Zjednoczone i ich sojusznicy byli w stanie wykorzystać w większości tolerancyjne środowisko do dalszych dostaw śmiercionośnej pomocy”.
Ale każdy kij ma dwa końce – biorąc pod uwagę te ograniczenia, amerykański wywiad ostrzegał, iż rosja będzie szukać sposobów na „sabotowanie obiektów logistycznych na terytorium NATO”, działając pod obcą flagą. Na przykład zlecając takie zadania obywatelom Ukrainy i Białorusi.
I tak dochodzimy do sedna cytowanego artykułu.
Amerykański dziennik opisuje, iż na początku br. w internecie zaczęły pojawiać się tajemnicze oferty pracy dla Ukraińców przebywających w Polsce. Zadania dotyczyły prostych czynności, takich jak roznoszenie ulotek czy rozwieszanie plakatów w miejscach publicznych, a oferowane wynagrodzenie nie było wysokie, ale dość atrakcyjne dla uchodźców. „Ci, którzy odpowiedzieli na oferty, gwałtownie zdali sobie sprawę, iż jest pewien haczyk: praca polegała na rozpowszechnianiu prorosyjskiej propagandy w imieniu anonimowego pracodawcy. Dla tych, którzy mimo wszystko byli gotowi wykonać zadania, praca gwałtownie przybrała złowieszczy obrót” – czytamy. O co konkretnie chodzi? Jak podaje WP, rekrutom powierzono zadanie wykonywania zwiadu w polskich portach, umieszczenia kamer wzdłuż torów kolejowych oraz ukrywania urządzeń śledzących w transportach wojskowych. „Później, w marcu, nadeszły nowe, zaskakujące rozkazy, by wykolejać pociągi wiozące broń do Ukrainy” – raportują publicyści WP. W tym momencie do akcji weszły polskie służby, w ocenie których tajemniczym pracodawcą był rosyjski wywiad wojskowy. Na początku lata zatrzymano 16 osób, w tym rosjanina, trzech Białorusinów i 12 obywateli Ukrainy.
Na problem wykorzystania ukraińskiej diaspory w Polsce zwracałem uwagę już pięć lat temu. Pisałem wówczas: „(…) rosjanie do perfekcji opanowali umiejętność manipulowania działaniami tak jednostek, jak i całych społeczności. Zwłaszcza tam, gdzie mają ku temu odpowiednie zaplecze kulturowe. Diaspora ukraińska w Polsce jest w dużej mierze rosyjskojęzyczna i w całości wywodzi się z postsowieckiego uniwersum. Ponadto, antyrosyjskość nie jest postawą charakterystyczną dla wszystkich Ukraińców (…), naiwnością byłoby zakładać, iż w milionowym tłumie migrantów nie ma miłośników ‘ruskiego miru’”.
Łatwość, z jaką ludzie ulegają pokusie odpowiedzialności zbiorowej, narzuca konieczność delikatnych działań organów śledczych. To z obawy przed wzrostem nastrojów antyukraińskich, władze RP zdecydowały nie ujawniać od razu narodowości obywateli Ukrainy. Może nas to wkurzać, ale miejmy świadomość, iż na postrzeganiu Ukraińców jako „ruskich koni trojańskich” najbardziej zależy samym rosjanom. I iż byłoby to rażąco niesprawiedliwe uproszczenie.
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite: