"Desperacji w oczach tej matki nigdy nie zapomnę". Kulisy akcji Polaków na granicy

upday.com 1 rok temu
Zdjęcie: fot.: Beniamin Kobos


"Tam naprawdę nie dało się pojechać raz i zapomnieć o sprawie" - mówi nasz redakcyjny kolega, który jako wolontariusz, wywiózł z Ukrainy ponad 300 osób. Opowiada o koszmarze i katastrofie humanitarnej na granicy oraz m.in. jak wykorzystywał karty do gry w remika, by "nie pogubić swoich uchodźców" w nieprzebranym tłumie.


Ile osób przewiozłeś przez ukraińsko-polską granicę?

Beniamin Kobos: Ponad 300. Łącznie, już po wybuchu wojny, byłem w Ukrainie 13 razy.

Kiedy pojechałeś pierwszy raz?

Pierwszy raz z pomocą humanitarną wyjechaliśmy 27 lutego. Na początku to było przede wszystkim śledzenie telewizji i praca przerywana najnowszymi informacjami z frontu. Mój przyjaciel Paweł Jagodziński już 25 lutego dał mi znać, iż w naszym rodzinnym mieście na Śląsku rusza zbiórka. Koce, jedzenie, środki medyczne, generatory prądotwórcze, ubrania - wszystko, co jest potrzebne w kraju ogarniętym wojną. Paweł i jego znajoma – Aurelia Golda – w błyskawiczny sposób zebrali rzeczy, które zapakowaliśmy do 9-osobowego vana i 26 lutego pojechaliśmy pod granicę. Na drugi dzień rano wjechaliśmy do ogarniętej wojną Ukrainy.

Pomoc dla Ukraińców

Jak to wyglądało?

Mróz, tysiące ludzi w autach i jeszcze więcej pieszych z walizkami zbliżający się do polskiej granicy. Powiem wprost. To, co działo się na granicy na początku, to była katastrofa humanitarna. Na początku ludzie koczowali na granicy po parę dni, by dostać się do Polski. A w miastach tłum ludzi błagający cię, byś wziął ich ze sobą, kobiety z dziećmi, staruszkowie, śpiący w mrozie przy dworcu kolejowym – śledzący, jak ich miasta, domy są bombardowane – tam naprawdę nie dało się pojechać raz i zapomnieć o sprawie.

Gdzie pojechaliście?

Do Drohobycza. To dzięki fundacji Aurelii mieliśmy plan i wiedzieliśmy, iż jest tam znajdujący się na uboczu ośrodek Caritasu. To idealne miejsce, by stworzyć tam schronienie dla uchodźców i miejsce, z którego pomoc można przerzucać dalej na wschód. To tam powstała nasza „baza”, przyczółek, do które dowoziliśmy kolejne transporty pomocy humanitarnej.

A kiedy zacząłeś przewozić ludzi przez granicę?

Od razu. Wieczorem 27 lutego wróciliśmy do Polski, a w 9-osobowym busie jechało nas 14 osób: Pięcioro dzieci i ich mama z Charkowa oraz czworo dzieciaków i opiekun spod Lwowa. Ładunek emocjonalny, jaki przywieźliśmy ze sobą, był tak duży, iż już w drodze powrotnej wiedzieliśmy, iż musimy tam wrócić. Nie z jednym autem, a z dwoma, później z trzema, pięcioma, raz choćby znaleźliśmy człowieka z autobusem, który zgodził się podjechać pod granicę. Dowoziliśmy mu ludzi z dworca we Lwowie vanami. Po każdym kursie zawracaliśmy po kolejnych. Okolice dworca były przepełnione ludźmi z Charkowa, Mariupola, Dnipra, Kijowa. Wszyscy próbowali uciekać.

Pomoc Ukraińcom

Braliście ludzi zwyczajnie prosto z ulicy?

Tak, ale żeby ich potem „nie pogubić” na granicy, wkładaliśmy im do rąk wielkoformatowe karty do gry w remika. Chętnych było o wiele więcej niż miejsc. Mówiłem ludziom: „Będziemy tu pojutrze”, bo tyle zajmowała droga na Śląsk, zapakowanie zebranej pomocy humanitarnej i powrót przez granice. Czasem zostawialiśmy nasz numer telefonu, ludzie we Lwowie zaczęli się nim wymieniać, w pewnym momencie podjeżdżając pod dworzec, mieliśmy już grupę ludzi czekających właśnie na nas.

Masz kontakt z uchodźcami, których przewiozłeś?

Z wieloma, szczególnie z tymi, których gościłem w domu u rodziców. Wiesz, to było tak, iż za każdym razem, gdy wracałem z Ukrainy, moi rodzice już czekali na telefon: „Dzisiaj gościmy cztery osoby”. Czasem ci ludzie zostawali u nas parę dni, czasem ruszali dalej już następnego dnia.

Pomoc dla Ukraińców

Wiesz, jak potoczyły się ich losy?

Mam kontakt z rodziną z Kijowa, która dziś mieszka w Bremen. Śledzę losy znajomych z Charkowa, którzy wyjechali do Kanady. Wraz ze znajomymi wynajmujemy mieszkanie matce i jej dwóm córkom, które uciekły z Melitopola. Moja mama jest bardzo blisko innej rodziny z Ukrainy, która zamieszkała w moim rodzinnym mieście. Mam zamrażarkę pełną pierogów ich wyrobu. Z wieloma młodymi ludźmi wymieniłem się socialami. Nie ma adekwatnie tygodnia, bym z kimś z nich nie zamienił kilku zdań.

Gdybyś miał wybrać jedną scenę z tamtego czasu, którą najmocniej zapamiętałeś, co by to było?

Trudno wybrać jedną rzecz. Takich scen w głowie mam wiele. Zapamiętałem z pierwszych dni wojny nastolatka, który z plecakiem i motorynką czekał w kolejce na granicy. Widziałem go wyjeżdżając z Ukrainy. Tego samego chłopaka zobaczyłem dwa dni później. przez cały czas czekał w kolejce…

Co się myśli w takich chwilach?

A co można myśleć? Widzisz ludzi, którzy wyglądają jak ty, mówią językiem podobnym do twojego, a w jednym momencie ich życie wywraca się do góry nogami i stoją w mrozie na granicy. Myślisz wtedy, jak ty byś się zachował, gdyby wojna wybuchła w twoim kraju? Co byś zrobił, by ewakuować dziadka z Torunia? Czy wytrzymałbyś trzy dni w kolejce na granicy? Czy Twoje dzieci by to zniosły?

Pomoc dla Ukrainy

Wywoziliście też mężczyzn?

Dwa razy zdarzyła mi się sytuacja, gdy żona oraz matka prosiły mnie, bym przeszmuglował ich syna i męża za granicę. Prosiły, by ukryć ich w bagażniku. Nie mogliśmy robić takich rzeczy. Ukraińscy pogranicznicy dokładnie sprawdzali, czy w wyjeżdżających autach nie ma pełnoletnich mężczyzn, którzy już wtedy byli objęci mobilizacją. Gdyby nas przyłapano, pewnie zakończyłoby to nasze transporty pomocy humanitarnej. Ale to koszmarna sytuacja tłumaczyć płaczącej matce, iż jej 19-letni syn nie może z tobą jechać, a potem oglądać, jak się żegnają.

Wiele było takich momentów?

Więcej, niż chciałbym kiedykolwiek widzieć. Nigdy nie zapomnę, jak podczas jednego z naszych pierwszych wyjazdów, gdy mililiśmy ciągnącą się kilometrami rzekę uchodźców, zatrzymała nas zdesperowana kobieta. Błagała, byśmy zabrali jej córeczkę ze sobą. Mówiła, iż drugą córkę już zabrał inny samochód z pomocą humanitarną. Miałem busa wypchany ludźmi po brzegi. Ukraińcy z tyłu sami stwierdzili, iż jeszcze jedną, tak małą osobę, jakoś zmieszczą. Na zabranie matki nie było jednak szans. Ta kobieta zwyczajnie chciała, by jej córka już nie marzła w tej niekończącej się kolejce. Desperacji w oczach tej mamy nie zapomnę do końca życia.

Jak zapamiętałeś to, co działo się po polskiej stronie granicy?

Niesamowitym było dla mnie to, jak dużo Polaków przyjeżdżało pod granicę swoimi samochodami. Każdy coś przywoził i każdy był gotowy odebrać uchodźców i zawieźć do siebie lub, gdziekolwiek chcą. Pomoc, jakiej udzielały nasze służby i wolontariusze tuż przy samej granicy – to coś, z czego można być dumnym. Dużo było takich prostych, ale ważnych gestów. Na przykład wolontariuszki, które w kolejkach rozdawały dzieciom smakołyki, paluszki, cukierki. Dla tych ludzi, którzy często uciekli z domu z jednym plecakiem i przedzierali się do Polski kilkanaście dni, doświadczając po drodze koszmaru wojny, to było coś, co naprawdę dodawało otuchy.

Pomoc Ukrainie

Były też mniej budujące obrazy?

Tak, choćby to, jak na granicy były przez ukraińskich pograniczników traktowane osoby o innym kolorze skóry. W Drohobyczu znalazłem dwóch studentów z Maroka. Okazało się, iż próbowali już dwukrotnie przekroczyć granicę, ale Ukraincy ich nie przepuścili. Pokazali mi nagrania z przejścia, gdzie hindusi byli bici przez strażników, bo Indie są strategicznym sojusznikiem Rosji i nie potępiły Moskwy za inwazję na Ukrainę. Wspieram Ukrainę jak mogę, ale coś takiego jest karygodne. Ci dwaj studenci medycyny z Maroka dopiero ze mną byli w stanie przekroczyć granicę i wjechać do Polski. Dziś są w Hamburgu. Kontynuują tam studia.

Były chwile, w których czułeś się zagrożony?

Zdarzyło się nam parę razy być w Ukrainie w czasie alarmu rakietowego. Pamiętam pierwszy raz, gdy usłyszałem go w Drohobyczu. Człowiek adekwatnie nie wie, co ma zrobić. Nogi mu nieruchomieją. Schowaliśmy się w jednej z piwnic. Kolejne alarmy, szczególnie we Lwowie z jednej strony były przerażające, bo Lwów rakiety już dosięgnęły regularnie, co widzieliśmy na tamtejszym lotnisku, ale z drugiej widzieliśmy też, jak ludzie przyzwyczajają się z tym żyć. Już nie było paniki i biegnięcia w stronę schronienia, tylko jakby życie toczyło się dalej. Koszmar pomyśleć, iż można się do tego dźwięku przyzwyczaić.

Pomoc Ukrainie

Zapytam najogólniej: dlaczego?

To był chyba nasz sposób, na walkę z bezsilnością. Nie potrafiłem wtedy myśleć o niczym innym tylko o tym, co dzieje się u naszych sąsiadów. Oszalałbym, gdybym nic nie zrobił. I wiele osób zareagowało, jak ja. To, co zorganizowaliśmy spontanicznie i co funkcjonuje do dziś – bo moi znajomi przez cały czas jeżdżą z transportami pomocy do Drohobycza czy Lwowa – to była lokalna akcja ludzi ze Śląska. Zwykłych zjadaczy chleba. Gdy my kolejny raz jechaliśmy na miejsce, w naszym mieście ludzie prowadzili zbiórki. Nasze matki, ojcowie, żony, mężowie czy sąsiedzi przygotowywali kanapki, robili zakupy. To był niesamowity czas – zobaczyć, jak zgrani jesteśmy jako naród. Po zakończeniu mojego wolontariatu i powrocie do pracy w Berlinie, to, co udało nam się zbudować – dalej funkcjonuje, moi znajomi dalej jeżdżą do Drohobycza, Lwowa, w dalszym ciągu wiozą niezbędną pomoc.

A teraz, rok później, jak oceniasz to, co zrobiłeś?

Parafrazując klasyka, mogę powiedzieć, iż w moim - jak i w milionach innych przypadków- zadziałał impuls, może wyobraźnia miłosierdzia. Wstałem z kanapy. Tak zwyczajnie. Pojawił się jakiś wewnętrzny imperatyw.Nie znałem wcześniej takiej potrzeby działania. Z jednej strony wywołała ją wściekłość. Nie do pomyślenia jest fakt, iż ktoś wchodzi z bronią na teren twojego kraju. Ale z drugiej, była to rzeczywistość bez kalkulowania, bez buchalterii i pytań: warto- nie warto? Obudziło się ludzkie „trzeba!“. I to zadziałało. Wiesz, nie wydaje mi się, iż zrobiliśmy coś wielkiego. Zawsze można zaplanować coś lepiej z logistycznego punktu widzenia, zabrać więcej leków niż śpiworów, więcej jedzenia niż pampersów. Ale to co zrobiłem starałem się zrobić najlepiej, jak mogłem. Czy zrobiłbym to drugi raz? Zdecydowanie, choć mam nadzieję, iż nie będzie ku temu okazji.

President Zelensky
Alina holding a baby
Kitchen in refugee camp
Szafka z żywnością
Uchodźcy - Dworzec Wschodni
Refugee transit centre — children's zone
A bombed building
Food for Ukraine
People waiting for transport
Transit centre for Ukrainians at the Eastern Railway Station

Więcej od upday:

  • Miedwiediew chce przesunąć polską granicę

  • Tak wyglądały ostatnie godziny przed wybuchem wojny w Ukrainie

  • 20 najbardziej wstrząsających zdjęć z Ukrainy [FOTO]

Idź do oryginalnego materiału