Druga umowa wykonawcza na czołgi K2 Black Panther to bardzo dobra wiadomość. W relatywnie szybkim tempie, bo do końca 2027 roku, wojska pancerne wzbogacą się bowiem o dwa bataliony nowoczesnych czołgów podstawowych, czyli 116 egzemplarzy. Trzeci batalion ma być przekazany armii później, do końca 2030 roku, za to mają to być maszyny nie tylko nowocześniejsze, w wersji K2PL, ale także zbudowane w Polsce. Oprócz czołgów w naszych fabrykach ma powstać również 81 wozów towarzyszących. Przyznam, iż o ile o dostawy sprzętu z Korei jestem w miarę spokojny, bo jak dotąd idą one terminowo, tak, niestety, mam wiele wątpliwości wobec uruchomienia produkcji czołgów i wozów logistycznych w naszym kraju…
Dziesięć czy 15 lat temu każdy minister obrony w Europie stał przed podobnym problemem – skąd wziąć pieniądze na niezbędną modernizację techniczną. Oczywiście, ponieważ bliższa ciału koszula, my, Polacy, najlepiej pamiętamy budżetowe boje naszych kolejnych szefów resortu obrony i ministrów finansów o zwiększenie wydatków obronnych. O to, ile pieniędzy będzie można wydać na zakup nowych samolotów, czołgów czy transporterów opancerzonych.
Ale to samo, czyli „mam za mało i potrzebuję więcej”, mógł zasadniczo powiedzieć każdy minister obrony narodowej na Starym Kontynencie. Jeden słyszał, iż nie da się nic zrobić, ponieważ gospodarka narodowa jest w kryzysie, drugi, iż społeczeństwo widzi inne potrzeby, a czołgi nie przemawiają do wyborców, a trzeci, iż oszalał, chcąc się zbroić, gdy wojny w Europie nie ma i w najbliższych dekadach nie będzie.
Obecnie sytuacja jest diametralnie inna, obróciła się o 180 stopni. Na palcach jednej ręki można policzyć kraje w Europie, które nie zwiększyły, mniej lub bardziej, swoich wydatków obronnych. Atak Rosji na Ukrainę sprawił, iż choćby kraje z drugiego końca Europy (wobec Polski), jak Hiszpania i Portugalia, dla których argumenty Europy Środkowo-Wschodniej o zagrożeniach dla wschodniej flanki NATO jeszcze do niedawna brzmiały surrealistycznie (co usłyszałem od rodowitego mieszkańca Barcelony), zmieniły zdanie i chcą więcej wydawać na swoje armie.
REKLAMA
Chcą, ale czy mogą? Tak jak wcześniej rynek zbrojeniowy był rynkiem klienta, gdzie to państwo kupujące broń mogło stawiać twarde warunki producentom uzbrojenia, tak teraz wszystkie „karty” ma po swojej stronie przemysł. Zapotrzebowanie na różnego typu systemy uzbrojenia i amunicję jest tak ogromne, iż to poszczególne rządy muszą zabiegać o kontrakty, bardzo często rywalizując między sobą.
Polska, niestety, także. Dobrym tego przykładem są nasze zamówienia w Korei Południowej. Przedstawiciele tamtejszego przemysłu obronnego pojawili się w naszym kraju po 2016 roku z dość prostym zadaniem. Chcieli, sprzedając nam swoje produkty wojskowe, otworzyć sobie wrota do reszty Europy. Kilka lat wcześniej podobną ścieżkę usiłowali sobie wydeptać przedstawiciele ukraińskiego przemysłu lotniczego, szczególnie śmigłowcowego. Bez powodzenia. Koreańczycy początkowo również, mając przeciwko sobie zarówno koncerny zbrojeniowe z Europy Zachodniej, jak i z USA, nie odnosili sukcesów. Sytuację zmieniła agresja Rosji na Ukrainę. Gdy my wykazaliśmy się sojuszniczą solidarnością, przekazując ogromną liczbę sprzętu, czołgów, BWP-ów etc. ukraińskiej armii, Koreańczycy byli na miejscu z trudną do zlekceważenia propozycją: „dostarczymy Polsce nowy sprzęt szybciej niż ktokolwiek inny. Co więcej, jesteśmy otwarci na polonizację produkcji”.
Posypały się więc zamówienia na czołgi K2 Black Panther, wyrzutnie K239 Chunmoo, samoloty FA-50 i armatohaubice K9 Thunder. Zakontraktowaliśmy w ciągu dwóch lat w Korei Południowej taką liczbę sprzętu wojskowego, iż ten kraj stał się drugim po USA naszym wojskowym partnerem geostrategicznym. Kilka dni temu podpisaliśmy kolejną wielomiliardową umowę z Koreańczykami. Tym razem na następne 180 czołgów K2 Black Panther oraz 81 gąsienicowych pojazdów logistycznych.
Umowa to zdecydowanie dobra wiadomość dla Wojska Polskiego. W relatywnie szybkim tempie, bo do końca 2027 roku, nasze wojska pancerne wzbogacą się bowiem o dwa bataliony nowoczesnych czołgów podstawowych, czyli 116 egzemplarzy. Trzeci batalion ma być przekazany armii później, do końca 2030 roku, za to mają to być maszyny nie tylko nowocześniejsze, w wersji K2PL, ale także zbudowane w Polsce. Oprócz czołgów w naszych fabrykach ma powstać również 81 wozów towarzyszących.
Czołg K2 na poligonie
Przyznam, iż o ile o dostawy sprzętu z Korei jestem w miarę spokojny, bo realizacja do tej pory podpisanych umów idzie terminowo, tak, niestety, mam wiele wątpliwości wobec uruchomienia produkcji czołgów i wozów logistycznych w naszym kraju. Aby dotrzymać przyjętych terminów dostaw (pierwsze już za trzy lata!), trzeba dopiąć wiele spraw pomiędzy polską a koreańską zbrojeniówką, a do tej pory ta kooperacja idzie bardziej niż opornie.
Ktoś powie: OK, ale umowy są podpisane, więc przyjęte w nich zobowiązania trzeba zrealizować. To prawda, ale szczerze obawiam się scenariusza, w którym okaże się, iż diabeł tkwił w szczegółach i z kontraktów, które miały dać polskiemu przemysłowi nowe zdolności, wiedzę, know how etc., wyjdzie niczym z dużej chmury mały deszcz. Co bowiem oznacza „produkcja” K2PL w Polsce? Czy będzie to wytwarzanie ich w Bumarze-Łabędach na bazie polskich rozwiązań i polskich komponentów, czy może składanie K2PL z gotowych systemów i podzespołów sprowadzonych w 95% z Korei Południowej? Różnica jest kolosalna, a o ile mnie pamięć nie myli, to przy umowie ramowej z 2022 roku na tysiąc czołgów K2 padały jasne deklaracje o produkcji, a nie montażu tych maszyn w naszym kraju.
Duże moje obawy budzą również wozy logistyczne. To świetnie, iż mają być produkowane w Polsce, jeszcze lepiej, iż na podstawie wspólnych polsko-koreańskich projektów wozów wsparcia technicznego, mostów towarzyszących oraz wozów inżynieryjnych. Tylko jak one mają powstać w terminie, skoro nie ma jeszcze umów biznesowych pomiędzy Polską Grupą Zbrojeniową a koreańskim koncernem? Jak w trzy lata mają zostać zaprojektowane nowe pojazdy, wyprodukowane prototypy, przetestowane i wyprodukowane pierwsze seryjne egzemplarze? Oczywista odpowiedź nie jest zbyt optymistyczna – gotowe podwozia przyjadą do nas z Azji, a u nas tylko otrzymają wyposażenie specjalistyczne. To będzie fatalne rozwiązanie dla polskiej zbrojeniówki, która z pozycji partnera zejdzie do roli podwykonawcy.
To są moje obawy na dziś, na koniec sierpnia 2025 roku, i nie ukrywam, iż bardzo liczę, iż przynajmniej część z nich rozwieją umowy biznesowe pomiędzy polskim a koreańskim przemysłem, które według zapowiedzi prezesa PGZ-etu Adama Leszkiewicza mają być podpisywane w najbliższych tygodniach.
Krzysztof Wilewski
, publicysta portalu polska-zbrojna.pl