
Przez dziesięciolecia europejska polityka bezpieczeństwa opierała się na idei wszechobecnej potęgi Stanów Zjednoczonych. Europa mogła swobodnie przycinać i podlewać swój ogród w wygodnym cieniu nuklearnego parasola Waszyngtonu. Jednak europejscy decydenci zapomnieli (lub nie chcieli przyznać się przed sobą), iż Stany Zjednoczone broniły ich nie z powodu jakiegoś ideologicznego przekonania o ochronie demokracji. Były motywowane geopolitycznymi ambicjami i użytecznością tak jak każda inna globalna potęga.
„Powiedz: dziękuję”
Nigdzie nie było to bardziej oczywiste niż w Europie Środkowo-Wschodniej. Niektóre państwa, wolne od swojego dawnego moskiewskiego zwierzchnika, szukały łagodnego patrona w Stanach Zjednoczonych. System wydawał się w większości korzystny, choćby jeżeli Waszyngton od czasu do czasu oczekiwał hołdu.
Tak jak w 2003 r., gdy wschodnio— i środkowoeuropejscy członkowie NATO zgodnie z oczekiwaniami poparli inwazję prezydenta George’a W. Busha na Irak. Stolice tego, co Donald Rumsfeld nazwał kiedyś ujmująco „nową Europą”, wiedziały, jak zaspokajać ambicje Waszyngtonu. Czasami mogły być trochę zbyt dosadne, jak wtedy, gdy polski rząd zaproponował budowę bazy wojskowej Fort Trump.
Wyjątkowość drugiej administracji Trumpa polega nie tyle na jej imperialistycznej postawie — porzucenie Europy było sugerowane choćby za czasów Obamy — ale na jej zuchwałości. Interes geopolityczny nie jest już ubrany w liberalne dogmaty. Kluczową cechą charakterystyczną stylu Trumpa, dobrze rozpoznaną przez jego wyborców, jest to, iż „mówi, jak jest”.
Otoczenie Trumpa podąża jego śladem, jak pokazuje spór o „małego człowieka” między Elonem Muskiem a polskim ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Sikorski, awangardzista polskiej i atlantyckiej polityki, prawdopodobnie uważa się za wielkiego człowieka. Jeszcze w 2012 r. warszawiacy żartowali, iż Sikorski uważa się za Boga. Wykształcony w Oksfordzie mąż Anne Applebaum i były członek Bullingdon Club był kiedyś uprzejmie nazywany „polskim mudżahedinem” ze względu na jego wyczyny jako reportera relacjonującego sowiecką inwazję na Afganistan.
Ale Musk najwyraźniej nie dba o hałaśliwy wizerunek tego Europejczyka. „Bądź cicho, mały człowieku”, powiedział Sikorskiemu, a Marco Rubio wtórował mu nowym mottem polityki zagranicznej Trumpa: „Powiedz: dziękuję”. Starcie na platformie X zerwało szaty atlantyckich uprzejmości, pozostawiając nagą rozmowę między supermocarstwem a tym, co uważa za wasala.
Administracja Trumpa zdaje sobie z tego sprawę — a jej wulgarne traktowanie Ukrainy jest tego dowodem. W tym nowym świecie, w którym nie ma „przyjaznych demokracji”, a zamiast tego są wasale i wrogowie, Ukraina jest pierwszą ofiarą.

Minister spraw zagranicznych Polski Radosław Sikorski podczas wypowiedzi dla mediów w trakcie posiedzenia Rady do Spraw Zagranicznych w Brukseli, Belgia, 17 marca 2025 r.
„My kontra oni”
Ukraina, niegdyś przedstawiana przez amerykańskich ekspertów jako bastion wolności, została zniszczona w ciągu kilku dni. Komentarze na temat „dyktatorskiego” charakteru rządów Zełenskiego ze strony prezydenta USA, przerzucanie winy za wybuch inwazji na pełną skalę na Ukrainę, przedstawianie anglojęzycznym infosferom bolączek przymusowego poboru do wojska — lista jest długa. Komentarze Marca Rubio i Borisa Johnsona na temat „wojny zastępczej” wyglądają jak coś z alternatywnej rzeczywistości w porównaniu z ich poprzednimi wypowiedziami.
Ta zmiana tonu nie jest jednak całkowicie zaskakująca. Od samego początku relacje zachodnich mediów z inwazji Putina na Ukrainę na pełną skalę były przesiąknięte orientalistycznymi nastrojami, podsycanymi mentalnością „my kontra oni”. Konflikt ten był przedstawiany jako wojna, jak to ujęła szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, „autokracji z demokracją”.
Ukraina od samego początku była przedstawiana jako „względnie cywilizowany, względnie europejski” kraj, podczas gdy Rosja była „azjatycką hordą”, a Putin przywdział zbroję w stylu mongolskim na okładce „The Wall Street Journal”. Narracja ta została stworzona i spopularyzowana przez zachodnie media, które zredukowały Ukrainę i Rosję do orientalistycznych tropów i pozbawiły je podmiotowości.
Wizerunek Ukrainy — odważnej, wyzywającej, europejskiej i białej — który zachodni odbiorcy konsumowali przez lata, został skonstruowany przez Zachód i dla Zachodu. Teraz jest on rozbierany na części, ponieważ Ukraina, prawdziwy kraj, ma niewielkie znaczenie dla polityki wewnętrznej USA. To, czym zajmują się amerykańscy politycy, to symulakrum Ukrainy, formowane w dowolny kształt, który jest najwygodniejszy dla ich codziennych potrzeb informacyjnych.
Kiedy rozpoczęła się „zmiana klimatu” i Ukraina powoli została pozbawiona statusu ostatniego bastionu zachodniej demokracji, ukraińscy sceptycy nie musieli wymyślać radykalnie nowych perspektyw: wykorzystali te same orientalistyczne tropy cywilizacyjnego podziału.
Ale teraz Ukraina znalazła się po drugiej stronie płotu. Powodem, dla którego klika Trumpa tak łatwo ją delegitymizuje, jest właśnie to, iż obraz Ukrainy w globalnej świadomości został w dużej mierze zbudowany przez amerykański kompleks zgody. Kanały powiązane z państwem amerykańskim, które mogłyby pomóc Ukrainie, są teraz albo niszczone przez terapię szokową Muska, albo ponownie przygotowywane do promowania oczywistej amerykańskiej realpolitik.
Zmiana nastroju
Ukraina najwyraźniej nie miała czasu ani zasobów, aby opracować rodzime narracje medialne, które mogłyby skutecznie przyciągnąć zachodnią opinię publiczną. Tak więc teraz nieliczne ukraińskie zasoby, które zaspokajały potrzeby zachodniej anglojęzycznej publiczności, przez cały czas działają w tych zewnętrznych ramach narracyjnych — podczas gdy ramy te gwałtownie obracają się przeciwko nim.
Nastrój się zmienił, a głosy ukraińskich sceptyków z dnia na dzień stają się coraz głośniejsze. Ukraińskie media wydają się pozostawać w tyle, próbując promować zużyty stary trop „Donald Trump jest rosyjskim agentem” — ponieważ podstawowa narracja o „demokratycznym bastionie” stworzona przez zachodnią hegemonię się rozpada.
Weźmy na przykład niedawną konfrontację wiceprezydenta J.D. Vance’a z ukraińskimi zwolennikami, która ukazała proukraińskich protestujących, niegdyś uznawanych za zwolenników demokracji i innych „zachodnich” wartości, w tym samym demonizowanym świetle, co aktywistów propalestyńskich lub BLM . W pewnym sensie Ukraińcy i ich sojusznicy są zamieniani z powrotem w ubranych w dresy „eurobiedaków”.
Filozofka Audre Lorde napisała, iż „ mogą pozwolić nam tymczasowo pokonać go w jego własnej grze, ale nigdy nie pozwolą nam wprowadzić prawdziwych zmian”, ostrzegając wszystkich badaczy mniejszości szukających światła reflektorów, iż system ostatecznie ich zdewaluuje. Kijów próbował znaleźć się w tym samym świetle, a ukraińscy i proukraińscy decydenci, wpływowi ludzie i naukowcy rzucili się, by go wspierać.
Zaakceptowali oni ideę, iż Ukraina jest bastionem zachodniej cywilizacji — ignorując (lub będąc zmuszonym do ignorowania), iż w ramach tego samego porządku międzynarodowego, zdefiniowanego przez władzę i interesy USA, Ukraińcy zostali ostatecznie skazani na bycie na dnie hierarchii.