Eugenia Kuzniecowa, Drabina, przeł. Iwona Boruszewska, Znak 2024
– Gdyby tu chociaż dwie kurki – westchnęła Hrihoriwna, wyglądając przez kuchenne okno na dwór. Na zewnątrz rosło grube drzewo oliwne i stał wyłożony kafelkami stół.
Hrihoriwna, krzepka, wyrazista kobieta w średnim wieku, z dużymi ambicjami, przez cała życie pracowała jako artystka estradowa w sanatoriach, na statkach i na imprezach towarzyskich, ale kiedy została wyparta przez młodszą konkurencję, zapłonęła uczuciem do ogrodnictwa, kur i królików. Nie porzuciwszy miłości do lureksu, koronek i blond loków, zabijała króliki gołymi rękami i dogłębnie badała kwestię kurzej produktywności.
To trochę dłuższy fragment niż zazwyczaj, ale za to może wystarczający, żeby zorientować się, z jaką literaturą mamy do czynienia – popularną, z trochę przerysowanymi postaciami i elementami humorystycznymi. Pewno będzie w niej też romans. Sympatyczna, obyczajowo-rozrywkowa lektura. Tylko temat do tej konwencji nie do końca pasuje.
Tolik jest chudym, delikatnym matematykiem koło czterdziestki. Już lata temu wyjechał z Ukrainy do Hiszpanii, gdzie pracuje w jakiejś amerykańskiej firmie. I wreszcie zarobił tyle, iż może kupić sobie wymarzony dom. A tu wybucha pełnoskalowa wojna w Ukrainie i w jego nowym domu zjawia się rodzina, uciekinierzy. Hrihoriwna ze swoim wiecznie szczekającym yorkiem, mama z dwiema kotkami, wujek z wąsem, ale bez nogi, siostra z przyjaciółką, przyjaciółka z ciężką depresją.
Hrihoriwna chce sadzić pomidory w fontannie, wujek Dobra Rada uzależnił się od gry na flipperze, matka traktuje Tolika jak małego chłopca – nie siedź po nocy, zjedz ciasteczko, nie pij tyle kawy, zmień koszulę… To jest ta rodzinna komedia i wszystko, przed czym Tolik uciekł z ojczyzny. Ale razem z rodziną wkracza też wojna, ten dużo smutniejszy temat. Sprawdzanie co rano wiadomości, aplikacja pokazująca, gdzie były naloty, telefony i wiadomości od bliskich, śmierć kogoś na froncie. Strach. Życie w zawieszeniu. A europejskie otoczenie, choć chce jak najlepiej, nie do końca rozumie, o co w tym wszystkim chodzi.
Amerykański szef Tolika, kolejna nieco komiczna figura, myślał dotąd, iż jego babcia była Rosjanką, ale odkrywa, iż urodziła się w Odesie, więc i on czuje się Ukraińcem. Organizuje charytatywną imprezę ze zbiórką funduszy na pomoc wojenną. Zaprasza na nią, jego zdaniem, naturalnych sojuszników Ukraińców, antyputinowskich Rosjan. Nie jest to dobry pomysł, konkurują o uwagę i fundusze, a usta mają pełne sloganów o prawach człowieka. I nikt nie rozumie, czemu jest to dla uchodźców irytujące. Tolik tłumaczy to prosto: oni chcą porażki Putina, my chcemy porażki Rosjan.
Czy Tolik powinien wrócić do Ukrainy i walczyć? Czy każdy nadaje się na żołnierza?
Uciekając przed rodzinną inwazją w swoim domu Tolik zaczyna wchodzić do własnego pokoju po drabinie, żeby ominąć kłopoty. Czy dom wśród oliwnych gajów jest dla uchodźców taką drabiną, która pozwala ominąć to, co się dzieje w kraju? Przed rodziną nie da się uciec, przed wiadomościami z frontu też nie. Humor też jest taką drabiną, potrzebną w trudnych czasach.
Powieść Kuzniecowej stała się ukraińskim bestsellerem i została uhonorowana nagrodą Ukraine Book of the Year 2023, jedną z ważniejszych nagród literackich, której patronuje ukraińska sekcja BBC.
Jacqueline Harpman, Ja, która nie poznałam mężczyzn, przeł. Katarzyna Marczewska, ArtRage 2024
Odkąd prawie przestałam wychodzić z domu, siedzę godzinami w fotelu i czytam od nowa książki.
To pierwsze zdanie będzie promykiem nadziei prowadzącym nas przez tę historię. Jest fotel, książki, bezimienna bohaterka, która opowiada nam swoją historię. Zatem żyje i jest w pełni władz umysłowych, chociaż jej sposób funkcjonowania, przeżywania i rozumienia świata jest dość specyficzny. Albo może wcale nie, bo są to też bardzo uniwersalne, egzystencjalne doświadczenia. Czemu te książki i fotel nas dziwią? Zacznijmy od początku.
W jakimś tajemniczym podziemnym bunkrze na środku stoi klatka, wokół której stale krążą nigdy nieodzywający się strażnicy. W klatce widzimy pozbawione adekwatnie wszystkiego kobiety, którym nie wolno się do siebie zbliżać, wyrażać zbyt głośno emocji. Czasem świeci światło, czasem jest ciemno, ale chyba nie odpowiada to rytmowi dobowemu.
Trzydzieści dziewięć kobiet, które przedtem się nie znały, ale każda z nich miała jakieś własne życie – najczęściej takie zwyczajne, z mężem, dziećmi, niezbyt wyrafinowaną pracą. Żadna z nich nie wie, nie pamięta, w jaki sposób znalazła się w klatce. I czterdziesta, nasza bezimienna bohaterka, która trafiła do klatki jako mała dziewczynka, więc nie zna niczego poza nią. Dorasta, jej ciało ma jakieś pragnienia, które czasem zaspokaja, ale nie potrafi ich nazwać, a żadna ze starszych kobiet nie chce odpowiedzieć jej na pytanie, czym jest miłość.
Niespodziewanie rozlega się sygnał alarmu, strażnicy w popłochu uciekają, kobiety cudem wydostają się z klatki. Wychodzą na powierzchnię, nigdzie nie widać strażników ani nikogo. Ubogi, prawie pustynny krajobraz, obce niebo. Ciepło. Czy są na Ziemi, a może gdzieś w kosmosie? Jedno więzienie zamieniły na drugie, nieskończenie większe i bez strażników. Podstawowe potrzeby – żywność, ubranie – będą mogły zaspokoić bez konieczności polowania czy jakichś upraw, zresztą nie ma tam zwierząt i prawie nie ma roślin. Jest woda. I nie wiadomo skąd prąd.
Skoro minimum potrzeb jest zaspokojonych, to co pozostaje? Relacje, budowanie wspólnoty i ciekawość. Ten świat jednak pozostaje zagadką. (A nasz nie jest?) Nie ma mężczyzn, nie ma dzieci, bezimienna bohaterka jest najmłodsza w tej grupie, a biologia nieubłagana – żyjemy tylko do śmierci, a każdy umiera w samotności.
Styl tej opowieści jest prawie beznamiętny. Boicie się, iż was to znudzi? Ja też się bałam, ale jest coś hipnotycznego w tej książce, ja miałam ochotę czytać i czytać, naprawdę żałowałam, kiedy się skończyła. I choćby nie bardzo mi się chciało kombinować, co to wszystko znaczy. Same pokombinujcie.
Autorką jest nieżyjąca już (1929–2012, książka ukazała się w 1995) pisarka belgijska tworząca po francusku.
Słuchaj podcastu „O książkach”: