Donbas to przedmurze Ukrainy. Kreml nie ma co liczyć, iż dostanie ów region bez walki

polska-zbrojna.pl 2 dni temu

Władimir Putin oczekuje, iż ukraińska armia opuści Donbas. To jedno z żądań, od spełnienia których rosyjski przywódca uzależnia wstrzymanie działań wojennych i rozmowy o pokoju. Kremlowski dyktator sili się na stanowczość, wydaje się, iż przemawia z pozycji siły, mając za sobą potężne imperium i jego armię. Tymczasem ów postulat to dowód słabości najeźdźców, rosyjskie wojsko męczy się bowiem ze zdobywaniem Donbasu już od wielu lat…

W styczniu 2015 roku odwiedziłem szpital w miasteczku Sełydowe znajdującym się w obwodzie donieckim. Placówkę wyznaczono do zabezpieczenia medycznego oddziałów na froncie; stąd moja wizyta. Walki toczyły się 20 km za rogatkami, o czym przypominało drżenie szpitalnych szyb. W oddali biła artyleria, jej pomruk stanowił kolejny złowieszczy dowód nadchodzącego zagrożenia. „Są tak blisko…”, myślałem, tymczasem pokonanie owego dystansu zajęło prorosyjskim separatystom, a później już samym Rosjanom, ponad dziewięć lat – Sełydowe upadło w październiku ubiegłego roku, w trzecim roku pełnoskalowej wojny.

Podczas tego samego wyjazdu po raz pierwszy odwiedziłem Słowiańsk i Kramatorsk, ćwierćmilionową aglomerację położoną na północ od Doniecka. Podróż w te miejsca polecił mi dziennikarz jednej z kijowskich redakcji, podkreślając, iż to dwa największe ośrodki miejskie wyzwolone przez armię ukraińską w 2014 roku, co wówczas stanowiło gorzką pigułę dla Moskwy. Na tyle gorzką, iż gdy wiosną 2022 roku, już w realiach pełnoskalowej inwazji, zaczęła się bitwa o Donbas, Rosjanie rzucili na słowiańsko-kramatorski odcinek znaczne siły. „Słyszymy kanonadę, ale wciąż liczymy, iż nasi chłopcy zatrzymają orków”, pisała mi w czerwcu 2022 roku koleżanka ze Słowiańska. Do dziś Rosjanie wydreptali sobie dwadzieścia parę kilometrów na drodze ku aglomeracji, wciąż nie mając szans na jej rychłe zajęcie.

Kosztowny front do zamknięcia

REKLAMA

Do lutego 2022 roku agresorzy kontrolowali po jednej trzeciej obwodów donieckiego i ługańskiego. w tej chwili mają całą Ługańszczyznę oraz trzy czwarte Doniecczyzny (20 z 26,5 tys. km2 obwodu). W ich rękach jest zatem większość Donbasu, co stwarza pozory solidnego sukcesu, póki nie uświadomimy sobie, iż jego wypracowanie zajęło kilkanaście lat.

Tak zresztą jest z całością rosyjskich zdobyczy w Ukrainie. W 2014 i 2015 roku Moskwa przejęła siłą 44 tys. km2 ukraińskiego terytorium (nieco ponad siedem procent całości), w 2022 roku dołożyła do tego kolejne 65 tys., ten ostatni „urobek” zawdzięczając ofensywie prowadzonej w warunkach gigantycznej przewagi technicznej i materiałowej. W drugim, trzecim i czwartym roku pełnoskalowej wojny – mimo iż rosyjski kontyngent wzrósł 3,5-krotnie (ze 180 do 700 tys. żołnierzy) – łączne rosyjskie zyski terytorialne nie przekroczyły 6 tys. km2 Od zakończenia serii ukraińskich kontrataków w listopadzie 2022 roku, gdy wojna przybrała formę pozycyjną, do teraz, Rosjanie podbili ledwie 0,97% ukraińskiego terytorium. Więc owszem, po 11 latach zabiegów ukradli Ukrainie prawie jedną piątą ziemi, ale z wyjątkiem dwóch efektywnych zrywów – z 2014 i 2022 roku – stoją lub pełzają, ponosząc przy tym gigantyczne koszty. Dość przypomnieć, iż do tej pory zginęło lub zostało rannych ponad milion rosyjskich żołnierzy, a Moskwa utraciła dziesiątki tysięcy jednostek sprzętu.

Istotna część tych strat przypada na Donbas, front chersoński zamarł bowiem zimą 2022 roku, a zaporoski jesienią 2023. Walki toczą się jeszcze na obrzeżach obwodu charkowskiego, a od niedawna także sumskiego (no i po drodze mieliśmy ukraińską eskapadę w regionie kurskim w Rosji), ale nie będzie przekłamaniem stwierdzenie, iż Ukraina i Federacja ścierają się przede wszystkim w Donbasie. W tym kontekście staje się jasne, dlaczego Putin chciałby ten front jak najszybciej zamknąć.

Donbas jako strefa zgniotu

A dlaczego Ukraińcy tak zaciekle walczą w tej części kraju? Wyjaśnień jest co najmniej kilka – od lokalnego patriotyzmu miejscowych obrońców po kwestie ekonomiczne, związane z wartością donbaskich złóż mineralnych. Jednak istotą rzeczy wydaje się specyficzny wojenny pragmatyzm. „Musimy z nimi walczyć tu, bo inaczej znów przyjdą pod nasz dom”, to słowa mojego znajomego z Kijowa, nieżyjącego już żołnierza ZSU, który walczył – i poległ – w nielubianym przez siebie Donbasie. Donbasie, który dla wielu Ukraińców z zachodniej i środkowej części kraju jest „końcem świata”. „Czarną d…”, co odwołuje się zarówno do kopalin, jak i perspektyw życiowych w regionie na długo przed wojną zdemolowanym ekonomicznie, ekologicznie i społecznie. A mimo to pozostającym przedmiotem zażartej obrony. Stojące za tym motywacje mają i takie oblicze, jak w zacytowanym powyżej zdaniu. „Wybraliśmy najbardziej zapuszczoną chałupę na skraju osiedla i tam bijemy się z łobuzami z drugiej dzielnicy”, tak można by to przełożyć na realia „podwórkowe”. Pozostając na gruncie tej analogii – nie ma większego znaczenia, iż tamci zajęli kolejny pokój jednego z mieszkań. Ważne, by z objętego zmaganiami bloku nie wyszli silni, zwarci i gotowi przeskoczyć do następnego budynku.

Idea Donbasu jako strefy zgniotu poskutkowała rozbudowanymi projektami inżynieryjnymi. Kordon, który początkowo miał zatrzymać separatystów i stosunkowo nielicznie wspierających ich Rosjan, przybrał postać głęboko urzutowanego systemu umocnień. W jego skład weszły okopy, bunkry, punkty obserwacyjne, pola minowe i zapory przeciwpancerne. Pas umocnień rozciąga się na długości około 50 kilometrów, obejmując najważniejsze miasta, takie jak Słowiańsk, Kramatorsk, Drużkiwka i Kostiantyniwka. Zarazem te miejscowości są ważnymi węzłami logistycznymi dla ukraińskich sił zbrojnych operujących na wschodzie kraju. Co istotne, system fortyfikacji, jakkolwiek zawiera sztuczne elementy obronne, nade wszystko wykorzystuje przeszkody naturalne. Wzgórza, rzeki, kanały, tereny podmokłe, leśne; wszystko, co ogranicza wojskom wroga swobodę przemieszczania. Rzecz oczywista, niemniej w ukraińskim kontekście warta podkreślenia, bo nie chodzi tylko o to, iż przez ostatnie 11 lat Ukraina zainwestowała ogromne środki w zbudowanie tego systemu – a teraz pieniędzy i czasu nie ma. Rzecz w tym, iż kolejnego pasa umocnień nie byłoby gdzie zbudować.

Opinia Trumpa, zasługa Putina

Gdyby armia ukraińska dobrowolnie opuściła Doniecczyznę, kolejną linię obrony można by stworzyć 80 km głębiej, licząc od aktualnie zajmowanych pozycji. A i tak nie byłaby ona tak dogodna, jak „forteca Donbas”. Uproszczając sprawy – za Donbasem, patrząc na zachód, zaczynają się ukraińskie stepy. Otwarty teren, w którym trudniej lokować punkty oporu. Tak iż czysto motorycznie jego pokonanie nie nastręczyłoby Rosjanom tak wielu trudności. I nie, nie da się „machnąć ręką na puste pola”, bowiem najeźdźcy zyskaliby przestrzeń do uderzeń na północ, w stronę Charkowa, i na południe, w kierunku Zaporoża. Tym właśnie – poza zagrożeniem dla miasta Dniepr – groziłoby wylanie się Rosjan w ukraińską przestrzeń operacyjną na wschodzie.

Ale przecież armia rosyjska, choćby gdyby nie musiała przebijać się przez donbaski pas umocnień, i tak nie byłaby w stanie przeprowadzić tak dużych operacji zaczepnych, jak marsz na Charków lub Zaporoże – mógłby zauważyć ktoś. Dziś nie, ale w grze o Donbas nie chodzi tylko o „tu i teraz”. Ukraińcy – władze i zwykli mieszkańcy kraju – za grosz nie ufają zapewnieniom Moskwy, iż ta poprzestałaby na Donbasie. Że nie sięgnęłaby po sąsiadujący z Doniecczyzną obwód dniepropietrowski, ba, iż oparłaby się pokusie zajęcia całego Zadnieprza. W Kijowie dobrze wiedzą, iż choćby jeżeli dojdzie do zamrożenia wojny, o trwałym zamrożeniu rosyjskich ambicji imperialnych nie będzie mowy. Że może nie dziś czy jutro, ale pojutrze Rosja znów zagra o pełną lub pełniejszą stawkę. Więc nie należy jej w żaden sposób ułatwiać. Nie wolno oddawać niczego za darmo.

Rosjanie i tak wezmą Donbas – przekonuje nie tylko rosyjska propaganda; ostatnio tego typu głosy popularne są na przykład w USA, w środowiskach wspierających Donalda Trumpa. Sam amerykański prezydent jest tego zdania. To bez wątpienia zasługa Putina, który przekonał przywódcę Stanów Zjednoczonych do tej opinii, licząc, iż Waszyngton nakłoni do ustępstw Kijów. No więc nie da się wykluczyć scenariusza, w którym i Doniecczyzna wpadnie w łapy najeźdźców. Tyle iż osiągnięcie takiego sukcesu może zająć Rosjanom kolejny rok zmagań, co przełoży się na setki tysięcy następnych ofiar. Być może po drodze wreszcie się opamiętają, a jeżeli nie, po wszystkim będą musieli jeszcze więcej czasu poświęcić na lizanie ran. Tak kalkulują w Kijowie, który i propozycje Putina, i sugestie Amerykanów otwarcie wyśmiewa. Donbas pozostanie ukraiński, póki będzie go czym bronić…

Marcin Ogdowski , dziennikarz „Polski Zbrojnej”, korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Idź do oryginalnego materiału