Drony, czyli antykapitalistyczna i bezczasowa muzyka minimalistyczna

krytykapolityczna.pl 1 miesiąc temu

Zorientowałem się, iż coś dziwnego mnie spotkało na płaszczyźnie estetycznej. Namacałem to jak opuchnięty węzeł chłonny albo znamię w miejscu, które wcześniej było czyste. Jak długo się czai – miesiąc, rok? Przejrzałem zakładki w książkach – zdarzało mi się porzucać lekturę na 10–20 stron przed końcem. W wypadku wielu seriali nie widziałem tylko finału, a podcasty urywałem w trzech czwartych. Być może dotknęło mnie za dużo strat i chciałem podtrzymać złudzenie kontroli. W jakimś aspekcie życia móc samemu decydować, kiedy koniec.

Dotarło do mnie, iż zaburzenia recepcji wzmaga – o ile ich nie wywołało – notoryczne przedawkowywanie dronów. Ta „bezczasowa muzyka minimalistyczna” – jak wdzięcznie nazywa je litewski teoretyk Mykolas Natalevičius – nie doczekała się jeszcze systematycznego ujęcia. Przemilcza się środki kompozytorskie i metodologię, uciekając w puste formuły mindfulnessu. Po części dlatego, iż drone wciąż ewoluuje jako gatunek, po części z uwagi na „naturalną” niechęć do rozkładania na czynniki pierwsze praktyki polegającej na wydłużaniu, odraczaniu, na kupowaniu czasu.

Ponowoczesny rodzaj dźwięku

Filozof twierdzi, iż „w aktualnym świecie jedynym faktem o uniwersalnym znaczeniu etycznym jest niejasne, rosnące powszechnie rozpoznanie, iż dłużej już tak być nie może”[i]. Rośnie, rośnie i końca nie widać – dokładnie jak drony. jeżeli muzyka dronowa zyskała w ostatnich latach na popularności, to dlatego, iż jest muzyką cywilizacyjną, tak jak cywilizacyjne bywają choroby. Nazywane schorzeniami stylu życia lub społecznymi wiążą się z samym postępem i są podchwytywane z otoczenia, stając się na dłuższą metę aspektem „natury”. Drony są już wśród nas. W nas. Jesteśmy nimi!

W książce The Soundscape of Modernity historyczka dźwięku Emily Thompson wyróżnia specyficznie ponowoczesny rodzaj dźwięku – wolne od pogłosu brzmienie biura i studia nagrań. Tego rodzaju przestrzenie pojawiły się jako odpowiedź na hałaśliwość miejskiej, industrialnej nowoczesności i miały świadczyć o panowaniu człowieka nad akustyczną naturą. Wolny od pogłosu pejzaż nowoczesności jest także odruchem odtrącenia anachronicznych odruchów organizmu. Dźwięk alarmuje, pobudza, wprawia w (nieelegancki) ruch. Drony to w tym kontekście muzyka kompromisu.

Z jednej strony nawiązują do akustycznych symboli dromokracji (rządów prędkości) – przeciągły szum samochodów stał się dźwiękowym symbolem tempa, a mruczenie sprzętów AGD pobudza poczucie sytości i bezpieczeństwa, budując dobrostan. Terkot urządzenia społecznego to słuchokrąg nowej „natury”. Z drugiej – dron przywołuje skojarzenia z wytrwałością ascezy i kontemplacją, ale też ze świdrującym wyciem syren, lecących pocisków, pomrukiem wkurwionego tłumu. Pomiędzy medytacją a uczestnictwem drone me tender.

Drony gwarantują przerwę w continuum postrzegania bez niepotrzebnej dezafektacji. Przypominają ćwiczenie z niepodzielności uwagi, w ramach którego przyglądamy się jednej emocji, jednej informacji, wydzielając ją z reszty, jak w większości szkół kształcenia słuchu: od ćwiczeń akademickich po słuchanie kwantowe Pauline Oliveros. Drony postulują samoprzeobrażenie, są odmianą antycznych ideałów samooglądu (autopsia) i samodziałania (autopragmasia). Promując niepodzielność uwagi, pozwalają wyrwać się z nużącej precesji bodźców. „Gdy powtarzasz kilkadziesiąt razy jedną frazę i wydaje ci się, iż już ją znasz, wystarczy zmiana jednego składnika albo proporcji instrumentów, by znaleźć się w innym miejscu” (Aleksandra Słyż).

Nawet jeżeli na pierwszy rzut oka muzyka dronowa może się wydawać uproszczona, to jej urok leży w subtelnych zmianach i drobiazgowej koncentracji na detalu. Dysponując mniejszą liczbą płaszczyzn, za którymi mogłyby się schować, każdy dźwięk i modulacja stają się głęboko znaczące. Granie muzyki dronowej przypomina z tego względu pracę nad minimalistycznym obrazem, gdzie wrażenie chaosu i improwizacji zdaje się opisywać jakąś większą całość. Na znacząco zatytułowanym albumie Mii Windsor This Is a Place Where I Can Sit with Clarity partia syreny policyjnej trwa kilkanaście sekund. Nie wybrzmiałaby tak dramatycznie, gdyby nie uprzednie kilkanaście minut oczekiwania.

Utwór Accord of Voice I to skutek naglącej potrzeby ułożenia myśli po tym, jak ukończywszy sześciotygodniową rezydencję w Europie, Sarah Davachi zyskała dostęp do zabytkowych organów piszczałkowych w kanadyjskim Pacific Spirit United Church. Próbować instrument i nagrywać muzykę mogła tylko przed siódmą rano, zanim budynek zostanie otwarty dla wiernych. „Wciąż wykonuję go czasami sama dla siebie, kiedy zaczynam pracę z jakimś szczególnym instrumentem jako sposób na uporządkowanie myśli” – wspomina artystka na swoim Bandcampie. To intymne doświadczenie potrafi wzbudzić zazdrość: zdarza się, iż kosztuje wiele godzin terapii.

Zadomowienie w tonach

Snując refleksję o aurze i jej zaniku w rezultacie rozpowszechniania się technik reprodukcji, Walter Benjamin zauważa, iż ustrój kapitalistyczny kształci wspólnotę aktywnych, która jest przeciwieństwem kultywującej „dar nasłuchiwania” „wspólnoty słuchających”[ii]. Ów „dar” opiera się właśnie na zdolności kontemplacyjnej uwagi, do której nadpobudliwe ego nie ma dostępu. Muzyka dronowa pomaga osiągnąć stan głębokiej uważności dzięki swojej powtarzalnej naturze i naciskowi na podtrzymywanie tonów, które pozwala zanurzyć się w nich i zadomowić, tak jak rytmiczne bodźce wokalne lub perkusyjne służące w rozmaitych kulturach do wprawiania w trans.

„To, co płynne, niepozorne czy ulotne, ukazuje się wyłącznie głębokiej kontemplacyjnej uwadze. Jedynie zatrzymując się, możemy ujrzeć to, co długotrwałe i powolne. Formy i stany długiego trwania wymykają się nadpobudliwości”[iii] – pisze Byung-Chul Han i nie bez powodu pobrzmiewają w jego twierdzeniu echa aforyzmu Marksa. Tak, drony są antykapitalistyczne, pozostają też poza tradycją zachodniej harmonii funkcjonalnej, idąc w sukurs ruchom emancypacyjnym z postkolonializmem na czele. Trwały jako niezastąpiony element muzyki wszystkich kręgów kulturowych – poza Zachodem.

Drony dostarczają historycznej legitymacji praktykom filozoficznym i duchowym, które prowokują do wytężonego słuchania i odnajdywania przedmiotu zainteresowań akustycznych wszędzie dookoła z wyłączeniem jakiejkolwiek hierarchii – czy to samych zmysłów, czy bodźców, jakie odbierają. Przy okazji omawiania muzyki Stars of the Lid na łamach Pitchforka Mark Richardson użył wobec dronów wdzięcznego określenia „vanishing-point music”. „Cisza znika zupełnie, a treścią muzyki staje się interakcja pomiędzy małymi skupiskami »czystych« tonów. Ten rodzaj pracy bierze tradycyjne rozróżnienia na »muzykę« i »dźwięk«, odrzuca je niemal zupełnie i proponuje zacząć od nowa”.

Tunele dworca, tłum, brud i hałas dworca zostają w dole, gdy wjeżdżam ruchomymi schodami albo windą na dach Metropolii. Galeria handlowa, zwana Nekropolią z uwagi na marazm, jaki panuje w niej przez większość czasu, zwieńczona jest kolekcją urządzeń wentylacyjnych. Sztuczny, suchy podmuch przez całą dobę napędza dziesiątki wiatraków zamykających wyloty szybów. Równomierny szum żadnej z maszyn nie wybrzmiewa samotnie – pasma dronu spontanicznie się zazębiają, tkając akustyczny kokon, otulinę przepuszczalną dla dźwięków miasta.

Duszny wiatr z wnętrza budynku miesza się po drodze z wonią aluminium i w końcu zderza z powietrzem, które znosi tutaj, do umownego centrum Wrzeszcza, zapachy i dźwięki dworca: kebab, busy, komunikaty. Spacerując po dachu galerii, przemierza się sieć atmosfer i zmiennych ciśnień, przy czym najlepszy kącik jest od południa. Oznacza go napis markerem: „Robiłam minetę smerfetce” i ostrzeżenie o braku przejścia, które warto zignorować, przekroczyć niską barierkę i usiąść na betonowej platformie, opierając plecy o jeden z niewysokich słupów. Na wprost panorama miasta, z lewej i prawej – dron. Ile jeszcze pobrzmi? Miesiąc, rok?

**

Filip Szałasek – literaturoznawca, krytyk muzyczny i dźwiękowy. Autor książek Jak pisać o muzyce (2015) i Nagrania terenowe (2018).

*

[i] P. Sloterdijk, Musisz życie swe odmienić. O antropotechnice, przeł. J. Janiszewski, słowo wstępne A. Żychliński, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2014, s. 516.

[ii] W. Benjamin, Narrator. Rozważania o twórczości Mikołaja Leskowa, w: tegoż, Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty, przeł. K. Krzemieniowa i in., Poznań 1999.

[iii] B.-Ch. Han, Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje, przeł. M. Pokrywka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022, s. 35.

Idź do oryginalnego materiału