Kilkanaście rosyjskich dronów wlatujących w przestrzeń powietrzną Polski to nie może być przypadek. choćby jeżeli założyć, iż ich celem nie były konkretne obiekty na naszym terytorium, Dowództwo Operacyjne zaś faktycznie zostało ostrzeżone o zagrożeniu przez zależną od Kremla Białoruś, fakt pozostaje faktem. Zaaranżowana przez Rosję prowokacja to akt agresji. Ale z tej konfrontacji NATO, przynajmniej na razie, wychodzi zwycięsko.
Rosyjskie prowokacje, do jakich dochodzi w ostatnich miesiącach, układają się w długi łańcuch wydarzeń. Mieliśmy już uszkodzenia podmorskich kabli energetycznych, pojedyncze drony i pociski wlatujące w polską przestrzeń powietrzną, a dezinformacyjne wrzutki w mediach społecznościowych to już niemal codzienność. Dzisiejszej nocy jednak historia gwałtownie przyspieszyła. Rosjanie postanowili wystawić nas na poważną próbę, wypuszczając nad nasze terytorium kilkanaście bezzałogowców i przynajmniej jeden pocisk.
Dlaczego do incydentu doszło właśnie teraz? prawdopodobnie to swego rodzaju didaskalia do rozpoczynających się niebawem manewrów „Zapad”. Od piątku połączone siły rosyjsko-białoruskie będą ćwiczyć „wyrąbywanie” korytarza, który miałyby je zaprowadzić przez terytorium NATO wprost do obwodu królewieckiego. Być może też Putin zdecydował się podbić stawkę, ponieważ poczuł się wyjątkowo pewnie po ostatnim szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy, kiedy to ściskał dłonie przywódców Indii i Chin, rojąc o początku zwartego antyzachodniego bloku. Nie możemy też niestety wykluczyć, iż ośmieliły go nieco ostatnie negocjacje z prezydentem Trumpem i czerwony dywan, po którym stąpał na Alasce.
REKLAMA
Wypuszczając nad Polskę swoje drony, Rosjanie chcieli prawdopodobnie przetestować systemy obrony powietrznej NATO i determinację sojuszników. I ten sprawdzian raczej nie wypadł dla nich zadowalająco. Polska zdecydowała się bowiem na ruch bez precedensu. Po raz pierwszy, odkąd przyszło nam mierzyć się z tego typu zagrożeniami, wojsko otworzyło ogień i zlikwidowało część bezzałogowców. Mało tego, polskim żołnierzom w tej operacji sekundowali rozmieszczeni na naszym terytorium sojusznicy. Procedury zadziałały prawidłowo. Sojusz pokazał jedność. Oczywiście, to nie czas, by poklepywać się po plecach. Rosyjskie drony spowodowały zniszczenia. Media obiegły zdjęcia częściowo zburzonego domu i ludzi w rozpaczy. Tego niestety nie sposób uniknąć. Żadna obrona przeciwlotnicza na świecie nie jest na tyle szczelna, by stanowić zaporę absolutnie nie do przebycia. Nie sposób też rozbić wszystkich rakiet i dronów w taki sposób, by ich szczątki przestały stanowić zagrożenie dla tego, co poniżej. Ale to nie wszystko. Polski system obrony powietrznej ciągle daleki jest od ideału. Dopiero powstaje. Ale powstaje i to jest dobra wiadomość.
Tyle iż dzisiejsza operacja wojska sprawy nie kończy. Uderzając w Polskę, Putin gra bowiem także na wywołanie efektu psychologicznego. Chce zasiać strach i zwątpienie, pogłębić kłótnie i podziały polityczne. I tu również pierwsze starcie przegrał. Rząd i prezydent, choć dzieli ich niemal wszystko, w tej sprawie stanęli w jednym szeregu. Ale już w mediach społecznościowych boty serwujące rosyjską narrację hulają na dobre. Tu i ówdzie pojawiają się wrzutki, iż adekwatnie Putin może robić w Polsce, co mu się żywnie podoba. Pojawia się też przekaz, iż bezzałogowce i rakiety najpewniej wypuszcza Ukraina, która za wszelką cenę chce nas wciągnąć w wojnę – „a to przecież nie nasza wojna”. Wzmożenie tego typu narracji zwykle idzie w parze z różnego typu akcjami dywersyjnymi. W najbliższych dniach i na tym polu można się więc spodziewać eskalacji. Istnieje realne ryzyko, iż nastroje społeczne zostaną rozchwiane. Pytanie też, na ile trwała okaże się polityczne zawieszenie broni.
Zestrzelenie rosyjskich dronów nie kończy sprawy. Można powiedzieć, iż gra dopiero się zaczyna.