Od wczoraj Bachmut pozostaje zamknięty dla dziennikarzy oraz wolontariuszy dostarczających pomoc humanitarną pozostałym w mieście cywilom. Ewentualny wjazd wymaga teraz specjalnej przepustki, co do zasady „humanitarkę” należy zdawać w nieodległej Konstantynówce – dalszą dystrybucją zajmie się wojsko. Warunki bezpieczeństwa w mieście i wokół niego znacznie się pogorszyły, zaczął się bowiem etap walk ulicznych. Na ukraińskie tyły przenikają też grupy dywersyjne rosjan, generując dodatkowe zagrożenia. Decyzja władz nie jest niczym wyjątkowym i wprost wynika z przepisów stanu wojennego, ale i tak dała pretekst do spekulacji. Zdaniem jednych komentatorów, Ukraińcy szykują się do kontruderzenia, inni są przekonani, iż lada moment obrońcy opuszczą miejscowość. W obu przypadkach, patrząc z perspektywy wojska, lepiej zrobić to w warunkach medialnej ciszy, bez zbędnych świadków.
Jak jest w istocie, niebawem się przekonamy, choć nie sądzę, by na tym odcinku frontu Ukraińcy próbowali przejąć inicjatywę. Uczciwie mówiąc, nie mają tam dość pierwszorzutowych jednostek, a atakowanie przy użyciu obrony terytorialnej mija się z celem (nie ta jakość, w związku z czym straty byłyby ogromne, korzyści zaś wątpliwe). Rzut oka na mapę przemawia za scenariuszem wycofania się – Bachmut i okolica stały się wybrzuszeniem z trzech stron otoczonym przez rosjan. Wyjście z miasta pozwoliłoby na uniknięcie okrążenia i skrócenie linii frontu. Zapasowe pozycje w tym rejonie doniecczyzny budowane są już od dawna (niektóre zaczęto wznosić jeszcze w 2014 roku, po wyzwoleniu z rąk „separatystów” Słowiańska i Kramatorska), zatem jest się gdzie „zaczepić” i dalej wykrwawiać rosjan. Jeszcze więcej powie nam mapa fizyczna, przedstawiająca ukształtowanie terenu. Dojrzymy na niej, iż Bachmut znajduje się w zagłębieniu. Otaczające miejscowość wzgórza świetnie sprawdzały się jako pozycje obronne, gorzej, gdy rosjanom – za cenę ogromnych strat – jednak udaje się je zajmować. Błogosławieństwo staje się przekleństwem, bo z góry atakujący po prostu widzą więcej, co przekłada się na wyższą skuteczność ich ognia.
Ponadto po kompromitującej porażce pod Wuhłedarem, rosjanie jeszcze bardziej wzmogli presję na Bachmut – rocznica inwazji tuż za rogiem, a COŚ zdobyć muszą. Ów polityczno-propagandowy imperatyw przełożył się na praktyczny wymiar – od soboty transporty z amunicją artyleryjską kierowane są na bachmucki odcinek frontu kosztem tego wuhłedarskiego. Ktoś w rosyjskim dowództwie najwyraźniej uznał, iż dwóch srok za ogon ciągnąć się nie da.
Inna sprawa, iż pod Wuhłedarem rosjanie potrzebują jeszcze co najmniej kilku dni, by otrząsnąć się po zeszłotygodniowym laniu. Ukraińcy perfekcyjnie wykorzystali tam adekwatności płaskiego jak stół terenu. Zaminowali pola na podejściu do miasta, kanalizując rosyjski ruch do nielicznych dróg. I gdy kolumny wroga ruszyły, dostały się w pułapkę. Ukraińcy bowiem ostrzelali drogi specjalną amunicją RAAMS, czyli pociskami artyleryjskimi zawierającymi miny przeciwpancerne. To jeden z rodzajów „minowania narzutowego” – pojedynczy armatni pocisk przenosi dziewięć ładunków, które „uwalnia” na ostrzelanym obszarze. Remote Anti-Armor Mine System pozwala na tworzenie pól minowych nie „na zapas/na wszelki wypadek”, ale dokładnie tam, gdzie są w danym momencie potrzebne. Nie wymaga saperów, a standardowych haubic (na przykład amerykańskich M-777), strzelających z dużo bezpieczniejszego dystansu (od 4 do 18 km).
Co istotne, miny RAAMS po dobie ulegają samozniszczeniu, mówimy zatem o broni znacznie bezpieczniejszej dla cywilów, umożliwiającej zarazem szybkie wykorzystanie porażonych obszarów – na przykład dróg do przeprowadzenia kontrataku.
No i pod Wuhłedarem rosjanie zetknęli się właśnie z taką amunicją. Z dróg zjechać nie mogli – bo w polu czyhały tradycyjne miny – szosy zaś zaroiły się od niespodzianek. Oglądaliśmy to na filmach z ukraińskich dronów, które rejestrowały ruchy rosyjskich czołgów i wozów bojowych. Na jednym z materiałów widzimy trzynaście wylatujących w powietrze pojazdów. Co więcej, towarzyszy temu kompletne pogubienie i bezradność rosyjskich załóg, które zachowują się niczym ślepcy pozbawieni instynktu samozachowawczego. Mówiąc wprost, ładują się na miny tak głupio, iż aż wydaje się to nieprawdopodobne.
A jednak się zdarzyło. W jednym z poprzednich postów napisałem, iż winny tej masakry jest gen. Aleksiej Kim, jeden z zastępców szefa sztabu generalnego armii rosyjskiej, autor koncepcji „ofensywy zimowej”. Wedle jej założeń, rosjanie mają ponawiać ataki raz zarazem, by determinacją i presją złamać przeciwnika. Na odcinku wuhłedarskim za praktyczną realizację koncepcji wziął się niejaki Rustam Muradow, jeden z najgłupszych i najbrutalniejszych generałów federacji. To on przez kilka dni słał do walki kolejne oddziały, mając za nic fakt, iż te choćby nie były w stanie rozwinąć natarcia. No ale rozkaz to rozkaz, co zresztą pozwala zrozumieć obawy niektórych rosyjskich generałów (tych mądrzejszych…) przed skutkami literalnego traktowania założeń „ofensywy zimowej”. Tego, co ich zastosowanie oznacza dla resztek kadrowej armii rosyjskiej.
Z tej perspektywy ukraiński dylemat „czy warto narażać ludzi dla dalszej obrony Bachmutu”, wydaje się być z innego świata. I w sumie taki jest…
—–
Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeżeli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Nz. Wuhłedar z lotu ptaka. Miejsca najbardziej zniszczone (ta ciemna plama) to przedmieścia, do których udało się dotrzeć rosjanom podczas wcześniejszych szturmów – a skąd zostali wyparci/fot. Sztab Generalny ZSU