Tak się złożyło, iż mieszkam i pracuję w niewygodnym dla siebie kraju. Piszę „złożyło się”, ponieważ biorąc pod uwagę skomplikowaną historię Śląska Cieszyńskiego, na którym się urodziłam, moi przodkowie mogli przekazać mi zupełnie inną narodowość, język, religię, o mentalności nie wspominając.
Tak się jednak losy potoczyły, iż urodziłam się i dorastałam w Polsce. Najpierw komunistycznej, potem tej dziko kapitalistycznej, tej otwierającej się na standardy europejskie i w końcu wstającej z kolan. Poniższy tekst kończę pisać w pierwszym dniu nadziei na lepsze dzisiaj. Nie jutro, dzisiaj! Bo na „czekanie na jutro”
już nikt z nas nie ma czasu. Dosyć straciliśmy energii na marszach, podpisywaniu petycji i malowaniu protestacyjnych bannerów. W kraju „niewygodnym”, bo niedającym poczucia ani komfortu, ani bezpieczeństwa. W kraju, w którym między innymi – bo wymieniać mogłabym długo – moje podatki
wspierają finansowo działania diametralnie odmienne od mojego światopoglądu, gdzie bliskie mi osoby nazywane są „ideologią”, a największe zasoby naturalne przekształcane w nieistotny produkt eksportowy.
No i oczywiście sztuka – obszar, w którym pracuję – wykorzystywana jako tuba propagandowa konserwatywnej, kołtuńskiej i uwsteczniającej myśli.
Sztuka powinna w swym jądrze poszerzać horyzonty, pobudzać do kreatywnego myślenia, pogłębiać wrażliwość i otwartość na nowe i odmienne, ale i budować kapitał kulturowy – co jak mantrę powtarzam zarówno moim klientom i klientkom, jak i osobom studenckim.
Niestety, przez ostatnie lata w przejętych przez władze instytucjach publicznych została sprowadzona w najlepszym razie do powierzchownego wybryku o wątpliwej estetyce. Nie wspominając o działaniach najbardziej zagorzałych wyznawców propagujących nienawiść i wykluczenie.
Nie jest tak, jak wydaje się wielu osobom, iż zmiany te nie mają znaczenia, iż frekwencja w muzeach zmalała, a to, co jest w nich pokazywane, nie ma znaczenia. Jest wręcz odwrotnie. Nowa ideologia tupta – trawestując jedne z najbardziej poruszających słów ostatnich lat, wypowiedziane przez Mariana Turskiego w czasie obchodów 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau.
Muzea i galerie dawno nie były tak oblegane. jeżeli jest to wystawa Chagalla (Muzeum Narodowe w Warszawie), sprzedawana publiczności jako zakupowy sukces dekady wzbogacający naszą narodową kolekcję, to szkodliwość tego działania jest niewielka. Dla szeroko pojętego widza jest to okazja zobaczenia kilku poprawnych odbitek i kontaktu z twórczością artysty o światowej randze. Zaś to, czy pieniądze mogły zostać wydane na inny, bardziej zasadny obiekt, to sprawa drugorzędna. Jednak, gdy na fasadzie jednej z dotychczas najważniejszych instytucji sztuki współczesnej (CSW Zamek Ujazdowski) wisi wielkoformatowy plakat zrównujący lidera opozycji z przywódcą totalitarnego państwa mordującego właśnie za wschodnią granicą cywilów, zaczyna robić się niebezpiecznie.
Publiczność pozbawiona rzetelnej krytyki nie jest w stanie obiektywnie ocenić wydźwięku prezentowanej im sztuki.
Co może nieco dziwić, polityczny ucisk, a co za tym idzie, kaganiec instytucjonalny nie spotkały się z wyraźnym antyrządowym ruchem artystycznym. Nieliczne akcje, jak kartonowe transparenty Pawła Żukowskiego, ironiczne rysunki Bolesława Chromrego czy zakończona karami pieniężnymi akcja
„List”, która bardziej wywołana była czasem pandemii, a nie polityką rządu jako takiego, trudno uznać za satysfakcjonujące. Przecież narzucana ideologia budzi bunt i niezgodę w środowisku progresywnej sztuki już od ośmiu lat. Najmocniejszym gestem sprzeciwu, a może raczej bezpiecznego odwrotu
była wolta wykonana przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, które w obawie przed odgórnym osadzeniem nowej osoby dyrektorskiej zmieniło garnuszek z ministerialnego na miejski.
Radykalne zmiany na stanowiskach dyrektorskich w najważniejszych instytucjach publicznych spotykały się raczej z wymownym milczeniem, bojkotowaniem ich programu wystawienniczego czy budzącymi
uśmiech na twarzy akcjami typu jedzenie bananów pod Muzeum Narodowym w Warszawie (akcja przeciwko zdjęciu z wystawy sztuki nowoczesnej prac Natalii LL).
Bojkot tych instytucji powodował brak dyskusji na ich temat, a tym samym przechodzenie do porządku dziennego nad szkodliwym programem wystawienniczym. Tego typu działania uderzały przede wszystkim w sztukę jako taką lub pracowników i pracowniczki tych instytucji, którzy postanawiali pozostać na polu walki, trwać mimo wszystko i „robić swoje” w imię dobra samej placówki, pełni nadziei, iż kiedyś karta się odwróci.
Praca w instytucjach przejętych przez władzę spotykała się z poczuciem wstydu, zakłopotaniem i potrzebą tłumaczenia swojej decyzji, a czasem wręcz oskarżeniami o zdradę ideałów lewicowych. Wraz ze zmniejszającą się liczbą „wolnych” instytucji ciężar odpowiedzialności za prezentację sztuki progresywnej przeniósł się na instytucje prywatne, czyli przede wszystkim na galerie komercyjne. Przeniósł się, a może raczej oczekiwania przeniosły się w mniemaniu krytyki artystycznej, wciąż dość niechętnie i podejrzliwie nastawionej do rynku jako takiego. Pech chciał, iż trudna sytuacja instytucji publicznych zbiegła się w czasie z hossą na rynku komercyjnym, ale niekoniecznie na sztukę zaangażowaną.
Zainteresowanie osób kupujących sztukę skupiło się bowiem na łatwym w konsumpcji malarstwie figuratywnym młodego pokolenia. Tendencja ta obecna również na rynku międzynarodowym dała szansę wielu galeriom na wyjście ze strefy ciągłego borykania się z problemami finansowymi. Nie dziwi więc, iż możliwość godnego zarobku w dobie nadchodzącego kryzysu spotkała się z szybką odpowiedzią
w postaci oferty coraz to nowszych i młodszych nazwisk malarzy i malarek.
Próba zmapowania tego zjawiska podjęta przez Piotra Polichta w tekście dla magazynu „Szum” pod znamiennym tytułem „Strefa komfortu. Rozkwit i upadek nowego malarstwa 2013–2023”, zakończona jedną debatą, nie doczekała się kontynuacji w szerszej dyskusji. Pojawiające się w tytule określenie strefy komfortu wydaje się tu kluczowe. Stan ten bowiem określa zarówno osoby sztukę kupujące, jak i tę sztukę dostarczające.
W czasie czerwcowych targów Art Basel znajoma art advisorka rozwiała moje nadzieje, iż chętnie kupowana będzie teraz sztuka komentująca wydarzenia w Ukrainie. Otóż nie. Najchętniej wciąż kupowana jest sztuka środka – ta zaangażowana, ale w tematykę mniej drastyczną, milszą i łatwiej strawną w codziennym kontakcie: ciało, seksualność, kobiecość. Dlatego też eskapistyczne działania młodego pokolenia, komentujące bieżące wydarzenia przefiltrowane przez ich własne doświadczenia
poczucia wyobcowania, zagubienia i potrzeby odcięcia od przytłaczającej rzeczywistości, spotkały się z tak dużym zainteresowaniem wśród osób podzielających te emocje, niemających potrzeby dodatkowego obciążania się kryzysem klimatycznym, uchodźczym czy wojną.
Sztuka ma przynosić ulgę, przyjemność i miłe doznania. Nie ma się temu co dziwić. Tę bardziej niewygodną artystyczną prawdę do tej pory prezentowały instytucje publiczne. W przypadku ich braku nie mamy miejsca do podejmowania przez sztukę tematów trudnych i wymagających krytycznego komentarza. Kończąc ten tekst w atmosferze pełnej nadziei, życzę wszystkim, nie tylko świadomym odbiorcom i odbiorczyniom sztuki, aby nowa władza potrafiła dostrzec w kulturze ten sam potencjał, który zauważyła w niej, miejmy nadzieję, oddalająca się w strefę cienia władza spod znaku zgorzknienia.
By sztuka stała się jednym z narzędzi do budowania świadomego obywatelskiego społeczeństwa, otwartego na Innego, kimkolwiek on, ona lub ono jest. Życzę nam silnych instytucji realizujących odważny program artystyczny, mądrej krytyki obecnej w powszechnych mediach, wielopokoleniowego środowiska artystycznego, mówiącego wielogłosem twórczym i świadomych osób konsumujących ten cały ambaras.