Społeczeństwo
Kopalnia Ferdynand, Katowice, rok. 1937. Zdjęcie ilustracyjne. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Kopalnia Ferdynand, Katowice, rok. 1937. Zdjęcie ilustracyjne. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Udo Gustav Wilhelm Egon von Woyrsch, Ślązak z arystokratycznymi korzeniami, od 1930 roku stał na czele tutejszej SS. Himmler nakazał mu stłumienie "radykalnymi, będącymi w jego dyspozycji środkami polskiego powstania", którego we wrześniu na zajętych terenach bardzo obawiali się hitlerowcy.

Wehrmacht w ten sposób nie musiał brudzić sobie rąk, przekazując po prostu siłom bezpieczeństwa "zwalczanie i rozbrajanie polskich band, egzekucje i aresztowania". Funkcjonariusze mieli ułatwione zadanie, gdyż dysponowali specjalną "księgą gończą" (Sonderfahndungsbuch Polen), obejmującą ponad sześćdziesiąt jeden tysięcy nazwisk polskich obywateli "szczególnie niebezpiecznych dla Rzeszy".*

Znaleźli się na niej także, co warto podkreślić, niemieccy socjaliści z polskiego Śląska, tacy jak Johann Kowoll. Tę listę proskrypcyjną gestapo przygotowało jeszcze przed wojną, korzystając też z informacji swoich agentów w Polsce. Tylko jesienią tego roku w egzekucjach zginęło przeszło 1500 ludzi. Więzienia, w tym te największe w Katowicach i Mysłowicach, były przepełnione.

Już 3 września w Orzeszu aresztowano dwudziestu dziewięciu Polaków wskazanych przez członków lokalnego freikorpsu. Następnego dnia zostali rozstrzelani. Dzień wcześniej, 2 września w Łaziskach Dolnych, rozstrzelano siedemnaście osób. W ciągu dwóch dni w pobliskich Łaziskach Górnych zamordowano jeszcze dwadzieścia sześć osób. Łaziska Średnie – tutaj dziewiętnaście ofiar. Tychy – co najmniej trzynaście ofiar. Tę makabryczną wyliczankę można byłoby jeszcze długo kontynuować. Terror był faktem.

Gmach teatru w Katowicach, rok. 1939. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

W wyniku scalenia "niemieckich ziem" Katowice w 1940 roku zostały stolicą nowej prowincji górnośląskiej, do której włączono także Zagłębie Dąbrowskie. Zwarta strefa wielkoprzemysłowa o kształcie zbliżonym do czworoboku rozciągała się od Gliwic i Trzyńca po Będzin i Jaworzno. Naziści zakładali, że niepożądana część ludności polskiej zostanie stąd wysiedlona, a Ślązacy mieli "wrócić" na łono niemieckiej wspólnoty. Los żydowskiej ludności, szczególnie licznej zwłaszcza w Zagłębiu Dąbrowskim, został przesądzony. Żydów zamknięto w gettach, a następnie skazano na zagładę. W maju 1940 roku powstał obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, który wkrótce oplótł cały region siecią swoich podobozów.

W marcu 1941 roku rozpoczęto akcję wpisywania ludności na Niemiecką Listę Narodowościową (Deutsche Volksliste). Ślązacy zapisywali się masowo – w ciągu dwóch lat na volksliście znalazła się połowa mieszkańców rejencji (1 milion 290 tysięcy osób do końca 1943 roku). Decydowały o tym rozmaite czynniki, między innymi rozczarowanie przedwojenną Polską, przekonanie o niemieckiej potędze, potwierdzane kolejnymi zwycięskimi kampaniami, ale też potrzeby materialne oraz strach przed represjami. Co ciekawe, do wpisywania się na volkslistę zachęcała również hierarchia kościelna (przy aprobacie rządu w Londynie), ponieważ obawiano się, że odmowa przyczyni się do intensyfikacji represji i wysiedlenia ludności polskiej ze Śląska.

Zapisanych na listę kwalifikowano do czterech kategorii: I i II objęła odpowiednio aktywnych i biernych przed wojną członków mniejszości niemieckiej w Polsce, III – najbardziej popularna (znalazło się na niej 73 proc. wszystkich zapisanych) przyznawana była częściowo "spolonizowanym" autochtonom "niemieckiego pochodzenia", a IV – w której znalazło się tylko 4 proc. wszystkich zapisanych, to spolonizowani "renegaci".

Równocześnie przystąpiono do wysiedlania Polaków konsekwentnie odmawiających podpisania volkslisty. Plany całkowitej germanizacji Śląska rozbijały się jednak o potrzeby gospodarki wojennej III Rzeszy. Z tego względu od 1943 roku wysiedlenia zostały ograniczone. Zarząd nad najważniejszymi gałęziami gospodarki na anektowanym obszarze, a więc nad górnictwem i hutnictwem, przekazano niemieckim koncernom, takim jak Reichswerke Hermann Goering.

 Liczba górników w 1944 roku sięgnęła stu osiemdziesięciu tysięcy, a czas pracy w górnictwie i hutnictwie wydłużono do jedenastu godzin dziennie. Jednak wycieńczenie pracą, złe odżywanie, a także choroby (zwłaszcza gruźlica) spowodowały spadek wydajności i jednocześnie wzrost liczby wypadków w pracy. Postępowała przy tym marginalizacja Górnego Śląska w gospodarce Niemiec. W 1942 roku katowicki gauleiter Fritz Bracht w memoriale Nierówności Wschód – Zachód wprost apelował do Berlina o "likwidację zapaści Górnego Śląska"**. 

W związku z powołaniem do służby w niemieckiej armii kilkuset tysięcy Ślązaków w połowie 1944 roku 20 proc. pracujących w przemyśle stanowiły kobiety. W liczącej aż sto dwadzieścia tysięcy osób grupie robotników rolnych i leśnych kobiety stanowiły aż dwie trzecie. Wzmacniało to jeszcze jeden ze skutków trwającej wiele lat wojny, czyli rozluźnienie obyczajów. Mężczyźni i kobiety zmuszeni do pracy lub służby poza domem nie dotrzymywali wierności małżonkom. "Te, kobiety które poszły na kopalnię, bo chłopów nie było tyle. No, to te chłopy, które były lekkoduchy, no to się tam pozwalali z tymi kobietami", wspominał jeden z mieszkańców Zabrza***.

Świętochłowice, rok 1934. Zdjęcie ilustracyjne. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Ucieczka od koszmaru wojny, ludzkie potrzeby... Brak rąk do pracy sprawił, że coraz częściej wykorzystywano też jeńców wojennych, a także robotników przymusowych. Tych pierwszych pracowało na Śląsku około stu tysięcy i w zdecydowanej większości byli to żołnierze radzieccy. Robotników przymusowych w połowie 1944 roku zatrudniano na Śląsku około stu dwudziestu tysięcy. Przede wszystkim byli to Polacy z Generalnej Guberni, a w mniejszym stopniu też osoby przywiezione tutaj z okupowanych terenów ZSRR. Łącznie na Górnym Śląsku działało pięćset obozów zbiorowych dla zagranicznych robotników. Największy z nich, dla ponad siedemnastu tysięcy osób, utworzono w Blachowni Śląskiej.

Niemiecka gospodarka wojenna korzystała też z darmowej pracy więźniów przetrzymywanych w obozach koncentracyjnych. Realizowano w ten sposób przerażający program wyniszczenia przez pracę. Jeden tylko stalag w Łambinowicach, licząc wraz z podobozami, stał się grobem dla czterdziestu tysięcy jeńców. Jednak nawet pomimo stosowania tak nieludzkich środków w śląskim przemyśle wciąż panował niedobór rąk do pracy – w ostatnim roku wojny stale przekraczał czterdzieści tysięcy osób.

W 1942 roku Gunther Falkenhahn, dyrektor generalny Pleschen Werke, zaopatrującej śląski kompleks chemiczny IG Farben, wymyślił nowy system "zachęcania" do pracy ostarbeiterów. Od teraz po prostu tym, którzy nie wyrabiali normy, zmniejszano racje żywnościowe, a uzyskaną nadwyżkę przekazywano jako bonus dla tych, którzy pracowali najwydajniej. Los tych, którzy nie wyrabiali norm, został w ten sposób przypieczętowany... Nazywano to Leistungsernährung, czyli "żywieniem wyników". Falkenhahn pełnił funkcję przewodniczącego Zjednoczenia Węglowego Rzeszy na Górnym Śląsku i odpowiadał za rozciągnięcie tej reguły na przemysł w całym regionie. Z czasem przyjęto ją w całej Rzeszy w przedsiębiorstwach korzystających z pracy przymusowej. Choć pracy było aż nadto i nie było problemu z bezrobociem, to jednak coraz trudniej było się utrzymać.

Zobacz wideo Marcin z Kętrzyna - współczesny mistrz świata rycerzy

W 1941 roku wprowadzono reglamentację wszystkich artykułów żywnościowych. Przydzielane normy pozwalały jakoś przetrwać, ale koszty utrzymania rosły w zawrotnym tempie. Zamrożono płace, które nie dość że pozostały najniższe w całych Niemczech, to jeszcze były zróżnicowane w obrębie samej prowincji górnośląskiej (w Zagłębiu Dąbrowskim w górnictwie obowiązywała taryfa zmniejszona o 10 proc., a w rejonie Karwiny o 15 proc.). Polacy niewpisani na volkslistę otrzymywali niższe pensje i kartki na mniejszy przydział żywności. Szacuje się, że przysługujące im normy kaloryczne w porównaniu z osobami z volkslisty były niższe o jedną czwartą w przypadku pracujących, ale aż o dwie trzecie w przypadku dzieci. Takie osoby pozbawiono też prawa do emerytur, rent i zasiłków rodzinnych.

Memoriał Górnośląskiego Instytutu Badań Gospodarczych w trosce o wypełnianie norm pracy – zastrzegając przy tym wyraźnie, że nie chodzi o litość – postulował poprawę zaopatrzenia najlepiej pracujących, tak zwanych wydajnych Polaków (Leistungspolen). Pogarszająca się sytuacja materialna i dotkliwy deficyt siły roboczej oznaczały konieczność zaostrzenia kontroli władz nad życiem codziennym. Nie wolno było na własną rękę zmieniać miejsca pracy, które wskazywał każdorazowo lokalny urząd zatrudnienia (Arbeitsamt), a tym bardziej nie można było porzucać pracy. Zlikwidowane już wcześniej związki zawodowe zastąpił Niemiecki Front Pracy (Deutsche Arbeitsfront, DAF) będący w środowiskach robotniczych przedłużeniem NSDAP. Za sprawą Hitlerjugend i innych organizacji silną i skuteczną indoktrynacją objęto młodzież. W rezultacie rosnącej presji ideologicznej dochodziło niejednokrotnie do afirmacji niemczyzny nawet wśród osób wcześniej indyferentnych narodowo. Mimo zacieśniającej się kontroli i represji wymierzonych we wszelkie przejawy opozycji podejmowano próby oporu wobec nazistów.

Pierwsze polskie grupy konspiracyjne na Śląsku zaczęły działać tuż po klęsce wrześniowej, ale bardzo szybko były one likwidowane przez sprawnie działający aparat bezpieczeństwa Rzeszy na czele z gestapo. Poza obszarami leśnymi na północy i południu rejencji teren nie sprzyjał też ruchowi partyzanckiemu. Budowa struktur Armii Krajowej, w której silną rolę odgrywały autonomiczne oddziały tworzonej pod egidą PPS Gwardii Ludowej, przerywana była powtarzającymi się co jakiś czas falami aresztowań. Komuniści, początkowo zdezorientowani po rozwiązaniu Komunistycznej Partii Polski i układzie Ribbentrop-Mołotow, powoli zaczęli zwierać szyki. "Podczas podróży do Hindenburga moje myśli były głównie zajęte pytaniem, jak skontaktować się ze starymi towarzyszami. Podczas mojej siedmioletniej nieobecności i w wyniku wojny wśród znajomych mi towarzyszy mogły zajść zmiany" – wspominał dręczące go wówczas wątpliwości Vinzent Porombka, którego z Moskwy skierowano do prowadzenia roboty wywiadowczej na Śląsku****.

Śląskie biedaszyby. Zdjęcie ilustracyjne. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Wkrótce powstały pierwsze grupy Polskiej Partii Robotniczej (PPR), jednak i one były dziesiątkowane aresztowaniami. Mimo wszystkich starań zasięg zorganizowanego ruchu oporu był stosunkowo niewielki – strach przed represjami i niemiecka propaganda robiły swoje. Używanie języka polskiego trudno uznać za przejaw biernego oporu, a przecież i za to groziły konsekwencje. Choć nienawiść do okupanta była silna, jednak mało kto tęsknił za przedwojenną Polską. "Jeżeli chodzi o przewidywania na przyszłość, to społeczeństwo polskie na Śląsku jest zgodne co do tego, że wszyscy mogą na Śląsk przyjść i rządzić, aby tylko nie sanacja. Mogą być nawet najskrajniejsi bolszewicy, byle nie sanatorzy" – donosił raport Delegatury Rządu na Kraj z listopada 1942 roku.

*Fragment książki Dariusza Zalegi "Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska", wydanej przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Data premiery: 27 marca 2024.
**Cyt. za: M. Węcki, Fritz Bracht (1899–1945). Nazistowski zarządca Górnego Śląska w latach II wojny światowej, Instytut Pamięci Narodowej, Katowice 2014, s. 268.
***Cyt. za: Kolonie robotnicze…, s. 236
****V. Porombka, Als Fallschirmspringer im illegalen Einsatz [w:] Im Kampf bewährt: Erinnerungen deutscher Genossen an den antifaschistischen Widerstand von 1933 bis 1945, red.Heinz Voske, Dietz Verlag, Berlin 1987, s. 121.