Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Pierwsza odpowiedź się liczy...

06-06-2023 20:56 | Autor: Maciej Petruczenko
Z niemałym zdumieniem stwierdzam, że broniąca naszej suwerenności władza państwowa w ogóle nie zareagowała na to, że w niedzielę 4 czerwca przez samo centrum Warszawy przeszły z całą bezczelnością setki tysięcy ruskich agentów. Bo jakże inaczej traktować owo zbiorowisko, skoro prezes Polski Jarosław Kaczyński zaczął uważać już niemal każdego współobywatela, który się z nim nie zgadza, za „przedstawiciela Kremla”? Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego z tak wielką tolerancją przyjął on oraz jego dwór ów demonstracyjny przemarsz Szlakiem Królewskim tylu wrogów Polski, którzy, jak na ironię, zgromadzili się na koniec pod faktycznym symbolem Warszawy – Kolumną Zygmunta. Chociaż była to swego rodzaju radosna defilada, a niektórzy z idących nieśli swoje dzieci na ramionach, media prorządowe określiły ją mianem marszu nienawiści – bo ktoś z maszerujących niósł mały transparent: „J........ć PiS.

Oczywiście, jako sterników tej wichrzycielskiej imprezy wierne linii jednej partii media wskazały „ulicę i zagranicę”. A zagranica to w rozumieniu tych mediów albo Berlin, albo Bruksela. Zdumiewa mnie niesłychanie, że pani profesor Krystyna Pawłowicz, biorąca kasę za udział w gremium umiejętnie pozorującym Trybunał Konstytucyjny, nie zaprotestowała przeciwko temu, że defilujący przez Warszawę piechurzy często gęsto wymachiwali niebieskimi unijnymi szmatami. Z komentarzy wiernych lokajów dzisiejszej władzy wynika, że w gruncie rzeczy Unia Europejska, ze swymi głównymi ogniwami w Brukseli i Strasburgu, jest w stosunku do nas równie groźnym agresorem jak Moskwa. A może nawet jeszcze groźniejszym, bo Moskale strzelili na razie w naszą ziemię tylko jedną rakietą, i to z betonowym, a nie nuklearnym nabojem, Unia natomiast wali w nas kolejne ciężkie pociski niemal co tydzień. I jeszcze każe sobie za to płacić!

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej – jeśli wierzyć naszemu ministrowi i prokuratorowi generalnemu jednocześnie Zbigniewowi Ziobrze – po prostu się na nas uwziął. Na domiar złego zasiadający w nim sędziowie to nie są bynajmniej tacy znawcy prawa jak magister Ziobro i doktor Duda. A co najgorsze, nie chcą zgodzić się z tym, że Polska – mimo podpisanych traktatów z Unią – wcale nie musi ich przestrzegać. Bliższa koszula ciału niż sukmana, więc ci dwaj niewątpliwi prawoznawcy podkreślają, iż my mamy swoją Konstytucję, a skoro ona jest nasza, to możemy sobie z nią robić, co nam się tylko podoba. Jeśli nawet sam Pan Bóg spróbowałby wtrącić się do polskich spraw wewnętrznych, trzeba byłoby udzielić mu natychmiastowej reprymendy. Bo chcąc uzyskać ostateczny osąd jakiejkolwiek sprawy, nie należy zwracać oczu ku Niebu, tylko podjeżdżać po odpowiednie instrukcje i wykładnię pod szlaban na ul Nowogrodzkiej albo w Aleje Ujazdowskie.

Ceniony jako jeden z najwybitniejszych umysłów XX wieku absolutny zwolennik demokracji, chociaż skądinąd hrabia – Bertrand Russell, matematyk, filozof, a na dodatek laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury powiedział kiedyś: gdy droga od środków do celu nie jest zbyt długa, środki stają się nie mniej kuszące niż sam cel. Chyba wzięli te słowa za dobrą monetę dzisiejsi liderzy państwa polskiego, którzy w celu wprowadzenia swoich porządków postanowili zainstalować je obok normalnego porządku prawnego, nad wyraz ceniąc sobie zasadę: „my home is my castle” i decydując się w stosunku do Unii Europejskiej na dumną „splendid isolation”.

Wydaje się, że wspomniany Andrzej Duda, który – jak sam zapewnia – wciąż się wszystkiego uczy (zwłaszcza języka angielskiego), słuchając przy tym swojego idola i dobroczyńcy Jarosława Mądrego, zwykł też czujnie nadstawiać ucha w kierunku Waszyngtonu. Ja wszakże radziłbym mu, by poza dzisiejszym Waszyngtonem posłuchał też rady pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych Jerzego Waszyngtona, a rada ta była dosyć prosta: jeżeli cenisz swoją reputację, powinieneś związać życie z porządnymi ludźmi.

Gdyby Andrzej Duda prześledził odpowiednio wcześnie karierę jednego ze swych poprzedników, Ignacego Mościckiego, może dwa razy by się zastanowił, czy warto zajmować pozycję szofera wehikułu Polska, skoro i tak kto inny będzie kierować tym wehikułem z tylnego siedzenia. Mościcki, wybitny naukowiec, niezmiernie zasłużony w rozwoju chemii nie tylko w skali polskiej, lecz także światowej, lekkomyślnie zgodził się być figurantem u steru Rzeczypospolitej w najgorszym okresie politycznej kariery Józefa Piłsudskiego. No i w niemałym stopniu pomógł mu w dosyć brutalnym łamaniu zasad demokracji. Duda od strony czysto zawodowej był w porównaniu z wysoko cenionym w sferach naukowych Mościckim po prostu nikim i dopiero po otrzymaniu przydziału mieszkania w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu zrobił sobie ogólnopolskie nazwisko. Gdyby jednak po odbyciu drugiej kadencji prezydenckiej chciał na powrót wykorzystywać swoje wykształcenie na Uniwersytecie Jagiellońskim jako doktor praw, wzbudziłby zapewne pusty śmiech, gdziekolwiek by się z takim zamiarem pojawił. A promotor doktoratu zakochanego w sobie pana prezydenta, prof. Jan Zimmermann pierwszy oceniłby, że raczej nie warto zatrudniać człowieka, który zamiast trzymać się prawa, zwyczajnie je ignoruje, na dodatek zaś, niczym niedouczony student, myli drogę administracyjną z drogą sądową, a prawo łaski z prawem kaduka. Trzymając się nomenklatury II RP, powiedzielibyśmy, że za coś takiego jak lekkomyślne podpisanie naruszającej w wielu punktach Konstytucję ustawy, nazwanej „lex Tusk”, przedwojenny oficer zaraz by sobie w łeb strzelił. Zamiast tego obywatel Duda woli strzelać gafy, bo to przynajmniej udaje mu się wielokrotnie.

Taką gafą było jego wtorkowe „orędzie” w TVP, w którym jakby zapomniał, że w jego wygłoszonej wcześniej opinii Unia Europejska to jakaś tylko „wyimaginowana wspólnota” i wezwał nieoczekiwanie do jednoznacznego poparcia Unii przez wszystkie siły polityczne w naszym kraju. I znowu muszę przypomnieć temu niepoprawnemu uczniakowi, że jak na egzaminie albo w teleturnieju: pierwsza odpowiedź się liczy...

Wróć