Gdyby na chwilę porzucić obserwację bieżących wydarzeń, a następnie spojrzeć z szerszej perspektywy na międzynarodowy układ sił i pozycję Moskwy, to jedna kwestia nie powinna ulegać wątpliwości. Rosja idzie na dno. Problemem jest fakt, iż Władimir Putin chwycił za nogi Ukraińców oraz Unię Europejską i ciężarem rosyjskiego cielska próbuje wciągnąć pod wodę również innych. Stosując szantaż topielca:
„albo zgodzicie się na moje warunki albo utopię nas wszystkich”.
Ukraińcy nie zamierzają jednak ulegać i z determinacją odcinają kolejne rosyjskie knykcie zaciśniętym na ich kostkach dłoni. Zachód dostarcza obrońcom narzędzi. Jednocześnie samemu próbuje odciąć łączącą kraje europejskie z Rosją energetyczną pępowinę. Pytanie, czy europejskie płuca są dostatecznie wykształcone, by samodzielnie zaczerpnąć gazowo-naftowego oddechu?
Federacja Rosyjska już przegrała – pytanie ile szkód zdoła jeszcze wyrządzić?
Tezy z nagłówka nie należy traktować jako pobożnego życzenia. Rosja zmierzała ku katastrofie jeszcze przed pełnoskalową inwazją na Ukrainę oraz drastycznymi sankcjami będącymi wynikiem tego działania. Nie bez powodu amerykańscy analitycy wskazywali, iż po 2030 roku Rosja przestanie być dla Stanów Zjednoczonych przeciwnikiem i zmartwieniem. Najwyraźniej albo Władimir Putin czytał ich raporty, albo wnioski pokrywały się z tym co wychodziło z rosyjskich analiz. Dlatego prawdopodobnie zapadła decyzja o podjęciu drastycznych kroków. Tyle tylko, iż brak sukcesu na Ukrainie – a takim miało być prawdopodobnie przejęcie władzy w Kijowie w ciągu maksymalnie 2-3 dni – skutkował uwiązaniem się w regularną wojnę. Ze wszelkimi tego konsekwencjami. Procesy, które dotychczas powoli trawiły Rosję, teraz przyśpieszyły. O ile można stwierdzić, iż w 2021 roku czas uciekał, to w tej chwili dla Moskwy jest już za późno. Na każdej z płaszczyzn. Jeźdźcy rosyjskiej apokalipsy wsiedli właśnie na konie i ruszyli zebrać swoje żniwo. Od Władywostoku po Kaliningrad. Warto wymienić kilku z tej upiornej kompanii.
Zjawa regresu
W 2019 roku rosyjskie PKB liczone z uwzględnieniem siły nabywczej pieniądza było 3,3 razy większe od PKP Polski (RUS: 4,2 bln usd, POL: 1,4 bln usd). Do porównania warto dodać dynamikę. Dystans między Polską a Rosją malał z każdym rokiem, a przypomnijmy, iż na Polskie PKB pracuje 38 mln mieszkańców, natomiast na rosyjskie 144 mln osób ( Rosjan jest więc blisko 4x więcej). Dość napisać, iż od kilku lat wartość polskiego importu (przeliczając na dolary) jest większa niż rosyjskiego. Innymi słowy, jesteśmy bardziej chłonnym rynkiem zbytu dla partnerów i firm zagranicznych. Mało tego, nasze terytorium leży tuż obok największego i najbogatszego rynku w Europie (Niemcy). Jesteśmy świetnie skomunikowani z centrum gospodarczym Europy. Polska posiada relatywnie małe i zwarte terytorium, łatwe do skomunikowania i obsłużenia. Towary docierają wszędzie, a społeczeństwo jest znacznie bardziej majętne i chętne do konsumpcji. Zupełnie inaczej niż na rosyjskiej przestrzeni liczącej sobie 17 mln kilometrów i rozciągającej się przez cały azjatycki kontynent. Pustki, słaba komunikacja, ogromne odległości między miastami położonymi za Uralem to istotny logistyczny problem. Rosyjski rynek jest ogromny obszarowo, jednak relatywnie mały, jeżeli chodzi o wolumen obrotów.
Warto wskazać, iż w 2012 roku rosyjskie PKB (już przeliczone na dolary) liczyło sobie ok. 2,3 bln dolarów. W roku 2019 było to zaledwie niecałe 1,67 bln usd, a rok 2020 skończył się regresem do poziomu 1,48 bln usd. Dla porównania Polska skoczyła w latach 2012-2020 z poziomu 498 mld dolarów do 594 mlddolarów. Innymi słowy w 2020 roku nasze PKB było wielkości 40% PKB Rosji.
I teraz warto dodać, iż wg rosyjskiej ekonomistki Tatiany Michałowej, na skutek wojny i sankcji, rosyjskie PKB spadnie w ciągu najbliższych miesięcy do poziomu z 1995 roku (395 mld dolarów – to o 200 mld mniej niż polskie PKB!).
W 2012 roku za rubla mogliśmy zapłacić około 11 groszy. W 2020 roku wystarczyło już tylko 6 groszy. Dziś jest to waluta na poziomie śmieciowym (3 grosze za rubla – stan z marca 2022).
Trudna sytuacja gospodarcza w kraju oraz zubożenie społeczne nie są jednak dla rosyjskich władz niczym nowym. W zasadzie to stan permanentny od wielu wieków. Raz jest nieco lepiej, innym razem ludzie przymierają głodem. Dla sytuacji Kremla istotny jest jednak kapitał, który jest do dyspozycji władz. Za który można utrzymywać aparat siłowy oraz rozwijać rodzime technologie (zwłaszcza militarne).
Widmo bankructwa
Przed 2020 rokiem wartość sprzedaży paliw kopalnianych stanowiła połowę wartości całego eksportu Rosji co odpowiadało również wartości połowy budżetu państwa. Dochody z wydobycia węglowodorów przekładały się bezpośrednio na blisko 15% PKB kraju, a pośrednio miały choćby większy wpływ. Przy czym 90% całego eksportu rosyjskiego gazu trafiało do Europy i Turcji.
Już wówczas istniało wiele czynników, które zwiastowały kłopoty rosyjskiego budżetu. Uniezależnianie się Polski oraz całego jej otoczenia od rosyjskiego gazu (inwestycje w Baltic Pipe, sieci gazociągowe, terminale LNG). Unijna polityka klimatyczna (stawianie na OZE) oraz zapowiadana rewolucja w motoryzacji (odejście od ropy). Wkroczenie na europejski rynek węglowodorów dużego gracza w postaci Stanów Zjednoczonych. Te ostatnie dzięki technologii pozyskiwania gazu i ropy z łupków z impetem weszły na rynek UE z własnymi surowcami.
Nadzieją dla Władimira Putina w tym zakresie była inwestycja w Nord Stream II, jednakże i ona nie miała stanowić argumentu gospodarczego (bowiem to na ropie a nie na gazie Rosjanie zarabiają najwięcej) a jedynie instrument polityczny nacisku na Polskę oraz inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej (jak Ukraina). Plan spalił jednak na panewce w obliczu sankcji na NSII, a następnie po jego zbudowaniu, na skutek politycznych nacisków (oficjalnie kwestii proceduralnych), które uniemożliwiły uruchomienie gazociągu.
Jednocześnie wciąż podtrzymywane (po 2014 roku) sankcje przez UE i USA, nie pozwalały pozyskać technologii oraz kapitału, które umożliwiłyby wydobycie rosyjskich węglowodorów z rejonu arktycznego. Bez korzystania z tych zasobów – jak szacował w 2019 roku rosyjski minister energetyki Aleksandr Novak – w 2035 roku wydobycie ropy naftowej może spaść choćby o połowę (z uwagi na wyczerpujące się, w tej chwili eksploatowane złoża).
Tak więc dla samych Rosjan oczywistym było, iż potok gotówki spływający ze sprzedaży węglowodorów niebawem zamieni się w ledwie kapiące źródełko. Z tych względów zamiast czekać na powolne usychanie dopływu kapitału, Putin postanowił działać. Na skutek czego, zachód zamierza zupełnie odciąć rosyjskie surowce już dziś.
To co zdaje się ratować rosyjski budżet to gwałtowny skok ceny surowców energetyczny. Po inwazji z 2014 roku cena ropy spadła z ok. 110 $ (luty 2014r) za baryłkę do 31$ (luty 2016). Później COVID zniwelował cenę do choćby 27 $ za baryłkę (kwiecień 2020). Dziś cena ponownie skoczyła do ponad 100$ dzięki czemu Rosjanie napychają kieszenie gotówką. Notowania gazu ziemnego przechodziły powyższy proces niemal bliźniaczo.
Jednak na nieszczęście Rosjan, to nie oni mają największy wpływ na ceny na rynku. Olbrzymie znaczenie w tej kwestii mają Stany Zjednoczone oraz przede wszystkim OPEC. W przeszłości różnie bywało, jednak to USA posiada silne wpływy i argumenty, dzięki którym mogą wpływać na decyzje arabskich eksporterów ropy naftowej. I tylko czekać, aż tego rodzaju porozumienie zostanie zawarte. Obniżenie ceny surowców energetycznych miałoby znaczący wpływ na rosyjski budżet.
Same transakcje to nie wszystko. Bowiem w ekonomii liczy się również polityka. Sprzedaż rosyjskich surowców energetycznych odbywa się w transakcjach dolarowych. Tymczasem ze względu na sankcje, Rosjanie mają problem by te dolary wydawać. Mogą je wprawdzie gromadzić, ale na tę chwilę jest to niczym gromadzenie makulatury. Dlatego właśnie postanowiono zmusić odbiorców do zapłaty w rublach. Co miało także wesprzeć pozycję rosyjskiej waluty. Problem w tym, iż rozliczenia w śmieciowych rublach tylko zniechęcają odbiorców do rosyjskich surowców.
I tu dochodzimy do kwestii wieloletnich rosyjskich przygotowań na ewentualne sankcje i izolację gospodarczą. Bowiem władze z Kremla gromadziły zapasy złota, a także innych niż dolar walut. Miało to być zabezpieczenie na czarną godzinę. Problem w tym, iż po lutowym ataku na Ukrainę część z tych rezerw została – w ramach sankcji – zamrożona. A zasoby znajdujące się w Rosji są w zasadzie trudne do spieniężenia. Na potrzeby rynku wewnętrznego, bank centralny z Moskwy może wydrukować tyle rubli ile będzie potrzeba (kosztem inflacji). Jednak w przypadku chęci pozyskiwania części, towarów i technologii z zewnątrz (choćby z Chin), śmieciowy rubel się już nie nadaje. choćby Chińczycy nie będą chcieli przyjmować jako zapłaty za swoje towary odpowiednika makulatury, którego nie da się później wykorzystać w obrocie z nikim innym jak z samą Rosją. A to rodzi ryzyko. Bo upadający rubel i spirala inflacji sprawia, iż jeżeli Chińczycy zarobią na rynku rosyjskim jednego dnia 1000 rubli, to w dniu następnym kwota ta może stanowić znacznie mniejszą mniejszą wartość. Więc sprzedaż na terenie Rosji chińskich produktów – w zamian za ruble– staje się mało opłacalna. W drugą stronę, jeżeli Rosjanie do tej pory importowali coś z zachodu, to znaczy, iż nie opłacało im się tych samych produktów importować z Chin lub były one tam niedostępne. Tak więc zastąpienie łańcucha dostaw będzie problematyczne albo droższe. Zwłaszcza, iż jeżeli Rosjanie będą importować płacąc juanami, to lecący na łeb kurs rubla sprawi, iż kupowanie czegokolwiek za granicą (czy to będą Chiny czy jakikolwiek inny kraj) będzie niezwykle drogie. To wszystko będzie uderzać głównie w sektor prywatny.
W tej chwili poziom inflacji w Rosji jest trudny do zmierzenia. Władze przyznały, iż w okresie marzec 2021 – marzec 2022 inflacja wyniosła 12,5%. Przy czym należy zakładać, iż podobnie jak to było w Turcji, oficjalne komunikaty w tej sprawie są znacząco zaniżone.
Z tych wszystkich względów, rosyjska gospodarka i przemysł będą cierpiały, bowiem nie da się zastąpić niektórych powiązań handlowych z zachodem, zamiennikiem z Chin. Rosyjski sektor prywatny jest na straconej pozycji. Chińskie towary – o ile w ogóle będzie można kupić – będą drogie. Ryzyko transakcji z Rosjanami będzie wysokie. Oczywiście władze z Kremla poradzą sobie z najbardziej pilnymi potrzebami. Będą mogły zapłacić Chińczykom za najpilniejsze potrzeby w złocie, dewizach oraz w surowcach. Ale już prywatne firmy nie będą miały takiej możliwości. Dodatkowo należy pamiętać, iż tak trwonione rezerwy (złoto, waluty obce) będą się gwałtownie kończyć. Pod koniec 2021 roku rosyjskie rezerwy wyceniono na 624 mld dolarów, co miało pozwolić Rosji na zaspokajanie potrzeb importowych przez rok. Złoto stanowiło 21% tej kwoty. Trudno jest oszacować jak duża część rosyjskich rezerw była lokowana za granicą (a więc teraz została zamrożona). Niemniej można postawić ostrożną tezę, iż za pół roku Rosja będzie musiała mocno zacisnąć pasa.
Upiór korupcji
W Rosji zjawisko korupcji jest naturalnym narzędziem funkcjonowania społeczeństwa, państwa i jego elit. Moskwa korumpuje nieposłuszne regiony. Z budżetu centralnego trafiają ogromne sumy do problematycznych regionów, co gwarantuje lojalność tamtejszych aparatczyków. Przykłady Dagestanu czy Czeczenii są najbardziej wyraziste. Jednocześnie władze z Kremla za gotówkę kupują sobie przychylność zdobytych lub zależnych obszarów tj. Krym, Donbas, Abchazja czy Osetia Południowa. Środki przekazywane przez Moskwę czasami stanowią 90% budżetu danej jednostki administracyjnej. Oczywiście wszystko to na koszt regionów, które wpłacają do wspólnej kasy znacznie więcej niż z niej wyciągają. Zwłaszcza dotyczy to tych okręgów, które słyną z wydobycia surowców energetycznych. To z kolei budzi ich niechęć do władz z Moskwy.
W polityce wewnętrznej, na poziomie elit wygląda to podobnie. Władimir Putin uzależnił od siebie największych i najbardziej wpływowych oligarchów, zapewniając im dobre kontrakty i posady, z których czerpią olbrzymie zyski. W 2016 roku 1% najbogatszej części Rosjan posiadało blisko 43% narodowego majątku. Nierówności społeczne wciąż rosną, a klasa średnia ubożeje. W 2018 roku 3% najbogatszych Rosjan posiadało 89% wszystkich aktywów finansowych w kraju. Stu najbogatszych oligarchów posiadało na kontach więcej oszczędności niż cała reszta rosyjskiej populacji. Zjawisko to zabija inicjatywę i przedsiębiorczość w społeczeństwie, a tym samym negatywnie wpływa na innowacyjność. Społeczeństwo złożone z panów i chłopów pańszczyźnianych nie ma szans rozwijać się tak gwałtownie jak część kapitalistycznego i demokratycznego świata. Zapóźnienie narasta.
Z kolei korupcja na najniższym szczeblu społeczeństwa i administracji państwowej zwyczajnie niczym rak, spowalnia i degraduje działania kolejnych organów państwowych. Wypacza też moralność społeczną. Państwo funkcjonuje coraz mniej wydajnie na każdym kolejnym szczeblu piramidy administracyjnej czy społecznej.
Wiedząc to wszystko należy zadać sobie pytanie, co się stanie z Rosją jako: państwem, strukturą społeczną i administracyjną, jeżeli w kasie zabraknie gotówki? Czy regiony, które w przeszłości przejawiały już nastroje separatystyczne będą przez cały czas lojalne? Czy ludzie Putina będą lojalni?
Duch zacofania
To wszystko razem sprawia, iż Rosja nie jest w stanie samodzielnie utrzymać się w wyścigu technologicznym z zachodem oraz z Chinami. A to bezpośrednio zagraża państwu. Wyobraźmy sobie sytuację, w której arsenał nuklearny Rosji stałby się na tyle przestarzały, iż przestałby pełnić rolę odstraszania… Dlatego Władimir Putin, podobnie jak Piotr Wielki chciałby dokonać skoku technologicznego w Rosji. Sęk w tym, iż od wieków – z uwagi na wiele różnych czynników – taki skok w Rosji mógł się odbyć tylko dzięki zaangażowaniu państwa. I tylko dzięki pozyskaniu wiedzy z zewnątrz.
Tymczasem Rosja została odcięta od know-how i technologii z zachodu, Chińczycy również nie zamierzają się z nią dzielić własnymi odkryciami, a przysłowiowy Iwan nie posiada materiałów, środków oraz wystarczającej motywacji by dokonywać postępu technologicznego równolegle na wszystkich płaszczyznach. Polegając tylko na własnej myśli technicznej Rosja musi się ograniczać i wybierać sfery zaangażowania. Oczywiście Kreml zawsze stawiał na zbrojenia. Co zamyka cykl technologiczny w Rosji. Bowiem prace badawcze w dziedzinie wojskowości są w Rosji pilnie strzeżone, a technologia wojskowa nie przesiąka tak dobrze do sfery biznesowo-komercyjnej jak to się dzieje na zachodzie. Przez co pompowane pieniądze w zbrojenia, wręcz zubażają i cofają w rozwoju resztę kraju (jak to było w czasach ZSRR). Tymczasem niewydolna gospodarka i biedne społeczeństwo nie są wstanie dźwignąć rozwoju. Zglobalizowany świat w którym państwa skupiające się na wybranych dziedzinach mogą wymieniać się technologiami z różnych płaszczyzn, gna do przodu. Rosja stoi w miejscu i tylko na wybranych odcinkach z wielkim wysiłkiem próbuje gonić resztę.
Humanitarna kostucha
Problemy ekonomiczno-gospodarcze nie są jednak jedynymi. Rosja wymiera. Wskaźnik urodzin od 1995 roku drastycznie spada (podobnie jak w Polsce). W Rosji na jedną kobietę przypada niecałe 1,6 dziecka, przy czym dzietność wśród mniejszości etnicznych jest znacznie większa niż u rdzennych Rosjanek. Z jednej strony rodzi się mało dzieci. Z drugiej, niewydolny i niedofinansowany system opieki zdrowotnej oraz katastrofalna sytuacja społeczna, jeżeli chodzi o używki, alkoholizm, czy epidemia AIDS przyczyniają się do przedwczesnych śmierci. Średnia długość życia w Rosji to ok. 72 lat (66 dla mężczyzn, 77 dla kobiet). W Polsce żyjemy średnio aż o 5 lat dłużej, a przecież nasz kraj nie stanowi pod tym względem czołówki światowej. Już do 2030 roku liczba Rosjan może ulec zmniejszeniu o 3,5 mln ludzi – nie uwzględniając kataklizmów, wojen czy pandemii. Tymczasem nie wiadomo jak duże żniwo zebrał w Rosji choćby COVID-19.
Dodatkowy problem stanowi system emerytalny. Około 2050 roku pokolenie współczesnych trzydziestolatków zacznie w Rosji odchodzić na emeryturę. Gdyby wszyscy z nich dożyli wieku emerytalnego system w Rosji mógłby się załamać.
By przygotować się na narastające problemy Władimir Putin próbował dokonać szybkiej reformy systemu emerytalnego. Jednak fale protestów opóźniły i rozwodniły program. W 2018 roku uchwalono ostatecznie wersję, w której wiek emerytalny w Rosji będzie stopniowo do 2028 roku podnoszony z 55 lat dla kobiet i 60 dla mężczyzn do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn (obecnie jest 56 i 61 lat). Wcześniejszy pomysł skokowego i nagłego podniesienia wieku emerytalnego spotkał się z wielkim sprzeciwem społecznym. I nic dziwnego. jeżeli Rosjanie w 2028 roku będą żyli średnio tak długo jak dziś, to z emerytury będą się cieszyć zaledwie rok. Kilka temu wyglądało to jeszcze gorzej, ponieważ statystyczny mężczyzna w Rosji żył krócej niż 65 lat (można złośliwie napisać, iż emerytura w Rosji byłaby wypłacana dopiero po śmierci).
Niemniej ten fatalny stan rosyjskiego społeczeństwa gwałtownie się zmieni. Wojna z Ukrainą, drastyczne sankcje, rosnące ubóstwo, brak środków na służbę zdrowia – to wszystko łącznie może skutecznie rozwiązać ewentualne problemy systemu emerytalnego w Rosji. Kosztem przyśpieszenia procesu depopulacji państwa, a w konsekwencji jego osłabienia niemal na każdej innej płaszczyźnie.
Demony wojny
Władimir Putin – dokonując pełnoskalowej inwazji na Ukrainę – zaprzepaścił lata dość zręcznie prowadzonej polityki zagranicznej. Co nie jest nowością, a raczej powtórką z roku 2013, kiedy to Rosja zerwała niejako warunki resetu relacji z USA z 2009 roku. Po umowie z Barackiem Obamą, Putin uzyskał wszystko czego oczekiwał. Zgodę na utworzenie polityczno-gospodarczego bloku Eurosji od Lizbony po Władywostok. Współpracę gospodarczo-technologiczną. Akceptację uzależnienia Europy Zachodniej od rosyjskich surowców energetycznych. Ponadto Amerykanie zlikwidowali II Flotę US Navy, która była odpowiedzialna za północny Atlantyk, a więc stanowiła przeciwwagę dla rosyjskiej Floty Północnej. To co w Polsce skupiło najwięcej uwagi to fakt, iż Barack Obama zrezygnował z budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach.
Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Władimir Putin pomagając w 2013 roku Baszarowi Asadowi rozpoczął grę przeciwko USA. Sądził, iż jego polityczny sojusz z Niemcami jest nie do podważenia, zwłaszcza z uwagi na zależność energetyczną Berlina. Wszystko to skończyło się oderwaniem Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów, wyciągnięciem Polski, Rumunii, państw bałtyckich z niemieckiej strefy wpływów oraz amerykańskim zaangażowaniem w regionie Europy Środkowej i Wschodniej. Reakcją Rosji była inwazja na Krym i Donbas, co z kolei naraziło Rosję na sankcję nie tylko ze strony USA, ale i Unii Europejskiej. Od tego momentu rozpoczęła się dla Rosji droga po równi pochyłej, jeżeli chodzi o gospodarkę, rozwój i sytuację społeczeństwa. Jednak na płaszczyźnie politycznej władze z Kremla starały się wykorzystać posiadane karty.
W kolejnych latach Putin starał się wzmocnić możliwość szantażu energetycznego w stosunku do Europy (Nord Stream II) , a jednocześnie wykorzystywać argument siły. Zwiększył podporządkowanie Łukaszenki, ograniczał rozwój Ukrainy (m.in. poprzez mrożenie konfliktu w Donbasie). Rosjanie obronili Asada w Syrii. Wygrali z Turcją przy kurdyjskim stole. Udało im się zachować wpływy na Zakaukaziu, gdzie doszło do spięcia azersko-ormiańskiego. Zademonstrowali swoją pozycję w Kazachstanie, gdzie doszło do zmian w nieoficjalnej strukturze rządzenia. Jednocześnie kooperacja z Chinami wyglądała dość stabilnie, a wspólny wróg w postaci USA, jednoczył interesy Pekinu i Moskwy.
24 lutego 2022 roku Władimir Putin ponownie wywrócił stolik z szachownicą, na której przez ostatnie 7 lat starannie przesuwał kolejne figury.
Bilet w jedną stronę
Wszystkie powyższe procesy nieco dokładniej opisałem w książce: „Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat”. Postawiłem tam również tezę, iż Władimir Putin nie ma szans uzyskać zadowalającego go dealu z Amerykanami. Rozbieżność oczekiwań po obu stronach jest zbyt wielka i nie da się ich pogodzić. Stany Zjednoczone – po doświadczeniach z nieudanym resetem z 2009 roku – oczekują żelaznych gwarancji na to, iż Rosja nie odwróci się ponownie przeciw nim, w najtrudniejszym dla Amerykanów momencie. Np. w trakcie rywalizacji z Chinami, co mogłoby przeważyć szalę na stronę Pekinu i zniweczyć starania Waszyngtonu dotyczące utrzymania własnej pozycji oraz powstrzymania pochodu Chin. Taką gwarancją mogłaby być całkowita zależność rosyjska w zakresie sprzedaży surowców energetycznych do Europy od woli politycznej USA. Problem w tym, iż takiej zależności nie udało się zbudować, a Niemcy, które mogłyby wspierać USA w tym zakresie okazały się partnerem niegodnym zaufania.
Z drugiej strony, Rosjanie nie mieli zamiaru walczyć z Chinami (na jakiejkolwiek płaszczyźnie) i to jeszcze w interesie USA. Dla Moskwy byłoby to samobójstwo. Putin chciał zbudować niezależny od USA i konkurencyjny dla Amerykanów projekt polityczno-gospodarczy oparty o oś Berlin-Moskwa (+ Paryż). Co wykluczało również zależność od USA. Decydenci z Waszyngtonu nie mogli się na to zgodzić, ponieważ to by oznaczało kompletne załamanie amerykańskiego świata i hegemonii, a bez wsparcia Europy, Amerykanie mieliby ogromny problem w rywalizacji z Chinami.
Tyle jeżeli chodzi o zagadnienia geopolityczne. Inwazja z 24 lutego kompletnie przewartościowała argumenty. Ujawnione na Ukrainie zbrodnie wojenne popełnione przez wojska rosyjskie oraz fakt, iż były one dokonywane na podstawie wcześniej wydanych poleceń z samej „góry”, powinny rozwiać wszelkie mrzonki o porozumieniu na linii USA-Rosja czy choćby szerzej: Zachód-Rosja. Bowiem oprócz argumentów politycznych oraz gospodarczych, doszedł inny. Znacznie ważniejszy i związany z wiarygodnością, która w polityce zagranicznej ma olbrzymie znaczenie.
Rosja nie ma szans na uścisk dłoni z Zachodem, przyjaźń a choćby sojusz. Nikt bowiem nie chce mieć za przyjaciela osobę, która zaproszona na obiad zacznie sztućcami wyżynać rodzinę gospodarza, jak tylko ten oddali się do kuchni w celu zaserwowania upieczonego indyka.
Przy czym owa problematyczność ewentualnego powrotu do choćby poprawnych relacji z Rosją nie jest związana tylko z Władimirem Putinem. Bowiem rosyjska prasa niemal wprost pisze o zbrodniczej polityce władz, przedstawiając ją za słuszną. Tymczasem w rosyjskim społeczeństwie poparcie dla Putina rośnie. Co powinno tonować nadzieje choćby największych zwolenników ugodowej polityki wobec Moskwy.
Wszystko to może skłaniać do jednego konkretnego wniosku. W interesie USA, ale i również całego Zachodu (w tym Polski) jest zneutralizowanie Rosji jako takiej. Pogrążenie jej tak mocno, by przez następne 100 lat Rosjanie myśleli o problemach wewnętrznych i nie mieli czasu ani siły by angażować się w politykę zagraniczną. I myśleć o powrocie do imperium z czasów ZSRR czy caratu.
Putin, Rosja i Rosjanie zaserwowali sobie bilet w jedną stronę. I wydaje się, iż tak w Waszyngtonie jak i w europejskich stolicach elity zaczynają dojrzewać do tej myśli. Bowiem Rosja sama nie pozostawiła swoim ewentualnym partnerom wyboru.
Chińskie koło ratunkowe?
W całej tej układance Chiny jawią się w tej chwili jako ostatnia deska ratunku dla Rosji. Jednak jest to jedynie złudzenie. Władze z Pekinu nie należą do tych, które za darmo pomagają i wzmacniają konkurentów. A takim jest rzeczywiście Federacja Rosyjska. Chińczycy na dobrą sprawę będą wykorzystywać słabość Rosji, by dyktować wysoką cenę za swoją pomoc. Jednak należy pamiętać, iż gospodarka i prosperity Państwa Środka zależą od łańcuchów dostaw, a głównie od szlaków morskich. Te są kontrolowane przez Stany Zjednoczone oraz ich sojuszników. Chińczykom nie zależy na walce w interesie Rosji przeciwko hegemonowi. Pekin straciłby na tym najwięcej. Budowanie klasy średniej w Chinach, co miałoby zastąpić zyski z eksportu popytem wewnętrznym, nie zostało zakończone. Pekin potrzebuje zastrzyku zachodniej gotówki. Mało tego, chińska gospodarka uzależniona jest od dostaw ropy drogą morską (głównie z Bliskiego Wschodu). Chińczycy importują również LNG. Bez tych surowców rozwój Państwa Środka nie byłby możliwy.
Innymi słowy Amerykanie posiadają argumenty by przekonać Chińczyków do wstrzymania wsparcia dla Rosji. Chiny potrzebują czasu w rozwój i uniezależnienie się do USA i zachodu. I by ten czas zyskać, będą gotowe wystawić Rosjan. Zwłaszcza, gdyby miało to doprowadzić do konfrontacji na linii Waszyngton-Moskwa. Pamiętać bowiem należy, iż o ile Amerykanie robią wszystko by zabezpieczyć NATO, o tyle niespecjalnie palą się do konfrontacji z Rosją z powodu Ukrainy. Powód jest jeden. Obawiają się, iż zaangażowanie przeciw Moskwie zachęci Chińczyków do otworzenia nowego frontu na Dalekim Wschodzie. W związku z czym przezornie oglądają się na obie strony i wyczekują. Gdyby natomiast Pekin zagwarantował, iż żadnego drugiego frontu nie będzie… Tak więc dla Chińczyków sprowokowanie walki pomiędzy konkurencją oraz zyskanie dodatkowych lat spokoju może być pokusą nie do odrzucenia.
Oczywiście Chinom zależy na tym, by uzyskać od Amerykanów jak najlepszą cenę w zamian za neutralność. Dlatego bardzo możliwe, iż i na linii Waszyngton – Pekin dojdzie do bardzo ostrej konfrontacji politycznej – która jednak nie powinna zakończyć się wojną. Konflikt mógłby obu stronom pokrzyżować wiele planów.
Oba mocarstwa – tak Chiny jak i USA – czują się nieprzygotowane do starcia między sobą. Chińczycy nie dokończyli jeszcze budowy rynku wewnętrznego a do tego wciąż są uzależnieni energetycznie od importu gazu i ropy. Amerykanie czują, iż powinni ograniczać wzrost Chin już teraz, jednak nie mogą tego zrobić w sytuacji, w której stanowisko Europy Zachodniej wciąż w tej kwestii jest niepewne, a Rosjanie mają chęć przemeblować wschód Europy i podważyć wiarygodność USA jako gwaranta bezpieczeństwa. Co uderzyłoby w cały amerykański system sojuszy.
To wszystko prowadzi do konkluzji, iż Rosja stanie się pierwszą ofiarą własnej, agresywnej polityki. Szkoda tylko, iż cenę za geopolityczne błędy Putina płacić muszą Ukraińcy.
Dalsze losy Ukrainy
W tym miejscu należy zastrzec, iż tekst przechodzi z części analitycznej do spekulacji. Warto się jednak zastanowić, jak mogą potoczyć się dalsze losy wojny na Ukrainie. Wielu komentatorów wskazuje, iż Putin zmienił cele strategiczne wojny. Siły przerzucane są na południe i wschód, a głównym celem wojny staje się przejęcie Donbasu oraz południowego wybrzeża Ukrainy. Zaistniały również głosy w przestrzeni publicznej, iż im dłużej będzie trwała wojna, tym lepiej dla Ukrainy. Płynące wsparcie rzekomo wzmacnia ukraińską armię wraz z każdym dniem, gdy tymczasem Rosjanie ponoszą znaczne straty. Osobiście uważam takie tezy za nazbyt optymistyczne. Przede wszystkim uzupełnienia sprzętu trafiające na Ukrainę z zachodu to kropla w morzu potrzeb. Po drugie, Rosjanie posiadają masę sprzętu i możliwości mobilizacyjne. Są silniejsi jako państwo i jako armia patrząc całościowo. Wojna na wyniszczenie będzie katastrofą dla Ukrainy. Również w kwestii wyniszczenia państwa, które choćby jeżeli przetrwa, to będzie się musiało odbudowywać przez całe dekady. Szczęściem dla Ukraińców, Rosjanom śpieszy się do rozstrzygnięcia, bowiem dla nich również każdy kolejny dzień wojny to ogromne koszty. Dlatego jest nadzieja na to, iż wojna może rozstrzygnąć się jednak w perspektywie miesięcy, a nie lat (choć dłuższego scenariusza wykluczyć nie można). Gdyby tak się stało, wówczas Ukraińcy być może mieliby szansę na korzystne rozstrzygnięcie głównej batalii.
Cele strategiczne wojny
Oprócz tego, wbrew pozorom cele strategiczne wojny wcale się nie zmieniły. Tak jak podnosiłem to jeszcze przed pełnoskalową inwazją rosyjską, Rosja nic nie zyska zajmując jeden czy dwa dodatkowe okręgi Ukrainy. Owszem będzie to jakiś sukces militarny. Owszem osłabi to Ukrainę jeszcze bardziej. Ale z geopolitycznego oraz strategicznego punktu widzenia kompletnie nie poprawi to pozycji Rosji na arenie międzynarodowej. Wręcz przeciwnie, zakres sankcji oraz dewastacja wizerunku Rosji są tak ogromne, iż władze z Kremla znalazły się w dużo gorszej pozycji niż przed lutową inwazją. Innymi słowy, jeżeli Moskwa nie przejmie kontroli nad Kijowem i całą Ukrainą, wówczas wojna okaże się totalną klęską z politycznego i gospodarczego punktu widzenia.
Tylko przywrócenie całej Ukrainy do rosyjskiej strefy wpływów pozwoli Putinowi w kolejnym kroku zagrozić całemu Zachodowi i NATO. Rozstawienie całych armii na dodatkowym ukraińskim kierunku sprawi, iż na Polskę i całą wschodnią flankę Paktu Północnoatlantyckiego zostanie wywarta olbrzymia presja. Presja – która w wyobrażeniach Rosjan – miałaby zmusić Amerykanów do zgody na rosyjskie warunki. Albo to, albo USA musiałoby prowadzić drugą długą Zimną Wojnę z Rosją, rozstawiając ogromne siły w Europie oraz rezygnując na kilka lat z walki o hegemonię przeciwko Chinom.
To jest cel Władimira Putina, jego ostatnia nadzieja. W mojej ocenie płonna. Bowiem Amerykanie nie powinni ustąpić. Przegrana w rywalizacji z Rosją oznaczałaby klęskę w całej grze o utrzymanie prymatu światowego. Skoro bowiem USA nie byłoby wstanie poradzić sobie z gospodarczym karłem jakim jest Federacja Rosyjska, to sojuszniczy mogliby zacząć się od Waszyngtonu odwracać. I stawiać na partnerstwo z Chinami w obawie o własne bezpieczeństwo (dotyczy to zwłaszcza Dalekiego Wschodu).
Czynnik białoruski
Wracając do kwestii militarnych i wojny na Ukrainie. Kluczowym dla Rosjan jest również zaangażowanie ukraińskich sił na całej rozciągłości granicy państwa. Do tego przydałaby się pomoc ze strony białoruskiej armii, a także użycie sił z Naddniestrza.
Ponadto, jeżeli Kijów pozostał głównym celem wojny, to w mojej ocenie obecny odwrót z kierunku północnego i północno-wschodniego jest odwrotem taktycznym ze strony Rosjan. Po którym nastąpi reorganizacja, lepsze przygotowanie planu ofensywy na tym odcinku, a następnie ponowienie ataku. W tym czasie Rosjanie będą starali się zaangażować jak najwięcej sił ukraińskich na południu i w Donbasie. Tak by osłabić kierunek Kijowski. Jednocześnie można się spodziewać ruchów politycznych względem Białorusi. Wydaje się, iż Łukaszenko nie sprawdził się jako stabilny i lojalny sojusznik. Oddziały Białorusi nie wsparły inwazji rosyjskiej. Tego rodzaju partner, który zawodzi jest niepotrzebny Putinowi. Albo Łukaszenko podda się zupełnie woli Kremla, albo zostanie wymieniony. Ta ostatnia opcja mogłaby również tłumaczyć zupełne wycofanie się Rosjan na północy i płn-wschodzie Ukrainy. Przecież nie musieli robić aż tak wielkiego odwrotu. Jednak zrobili. Gdyby Putin planował wywrzeć presję na Mińsku, wówczas lepiej by rosyjskie wojska walczące na Ukrainie nie były zależne od komunikacji i ciągów logistycznych Białorusi.
Jednocześnie wycofane z Ukrainy siły nie zostały przerzucone, a wciąż znajdują się na terenie Białorusi. Co może stanowić tak czynnik zagrażający Ukraińcom, jak również dodatkową presję na Mińsk.
Kup ebooka lub książkę – dowiedź się co doprowadziło świat do momentu w jakim się znajduje oraz do jakiej przyszłości mogą prowadzić nas już rozpoczęte procesy:
TRZECIA DEKADA. Świat dziś i za 10 lat
Ilość książek na magazynie ograniczona. W przypadku wyczerpania nakładu, czas oczekiwania na dostawę – ok. 1 miesiąc.
Ukraina nie wygrała
Dotychczasowy przebieg walk z pewnością natchnął wiele osób optymizmem. Jednak wskazać należy, iż Ukraińcy mają problem na południowo-wschodnim froncie. A Rosjanie nie odpuszczą. Putin nie może sobie pozwolić na przegraną wojnę. jeżeli Moskwa decyduje się na inwazję, to należy spodziewać się uporu (mimo początkowych niepowodzeń), a także gotowości na poniesienie znacznych strat, byleby tylko osiągnąć cele strategiczne. Tego rodzaju podejście wykończyło Związek Sowiecki w Afganistanie (gdzie wojna trwała 10 lat), jednak nic się od tego czasu nie zmieniło. Państwa rządzone w sposób autorytarny tak funkcjonują – liczy się tylko zwycięstwo, bez względu na koszty.
W obecnej sytuacji na Ukrainie pojawia się nowy czynnik. Pora błotna. Nieudana I faza konfliktu, problemy z logistyką, zbyt małe siły przeznaczone do inwazji, zlekceważenie przeciwnika oraz potrzeba reorganizacji. To wszystko sprawiło, iż od kilku tygodni obserwowaliśmy pewnego rodzaju pauzę wojenną. Niemniej, od kwietnia w Rosji ruszył częściowy pobór niektórych roczników, tak więc do jednostek frontowych może trafić świeża krew. Nie będzie to wprawdzie żołnierz pierwszej jakości, ale masa, liczebność oraz zasoby sprzętu mogą zrobić swoje.
Można więc domniemać, iż Ukraińców czeka znacznie trudniejszy test niż ten, który zdali w pierwszym miesiącu pełnoskalowej wojny. Tyle tylko, iż tym razem Rosjanie mogą już nie popełnić tych samych błędów. A to może oznaczać, iż bez rzeczywistej pomocy ze strony państw trzecich, Ukraińcy sobie nie poradzą.
Postawa Zachodu – rosnąca akceptacja dla stanowczych działań
Choć państwa szeroko pojmowanego Zachodu mocno zaangażowały się w pomoc Ukrainie, to wsparcie to ma charakter pośredni. Przekazywanie środków finansowych, uzbrojenia a także zaopatrzenia dla Ukraińców z pewnością pomaga i wpływa na wysokość rosyjskich strat. Nie ulega wątpliwości, iż tego rodzaju działalność NATO pozwoli wydłużyć okres, w którym Ukraina będzie zdolna się bronić. Jednak należy mieć świadomość, iż państwo to jest znacznie słabsze niż Federacja Rosyjska.
By osłabić Federację Rosyjską, świat zachodu nałożył dodatkowe sankcje, jednak wciąż jest to za mało. Władze z Kremla czerpią ogromne korzyści finansowe ze sprzedaży ropy naftowej oraz gazu do Europy – mimo, iż skala eksportu zmalała. Duże znaczenie dla ew. możliwości odcięcia Rosji od zysków ze sprzedaży czarnego złota ma postawa OPEC. Jednak Arabia Saudyjska – która odgrywa w tej organizacji największą rolę – póki co nie zamierza zwiększać wydobycia. Wobec czego cena surowców energetycznych wciąż pozostaje wysoka, a podaż jest niewystarczająca by zaspokoić wysoki popyt na rynku.
W konsekwencji można postawić tezę, iż jeżeli Federacja Rosyjska zdecyduje się walczyć do ostatecznego zwycięstwa, wówczas klęska Ukraińców wydaje się być kwestią czasu. Zdewastowane przez najeźdźcę państwo i jego gospodarka, a także ponosząca straty w sprzęcie armia – przy ograniczonych zasobach – nie będą w stanie bronić kraju w nieskończoność. Tymczasem skala otrzymywanej pomocy stanowi kroplę w morzu potrzeb.
Pozostaje więc postawić pytanie, co jest naszym (jako zachodu) celem i priorytetem? Czy udzielanie pomocy – dla zachowania czystego sumienia – czy też realny efekt w postaci utrzymania przez Ukrainę niepodległości oraz zadania Federacji Rosyjskiej tak dotkliwych strat, by ta nie mogła stanowić zagrożenia dla nikogo przez kolejne dziesięciolecia?
W kontekście interesów Polski, państw bałtyckich, Rumunii, Finlandii, ale i Stanów Zjednoczonych ta druga opcja jest nie tylko korzystniejsza, ale wręcz może zadecydować o losach tych państw w dłuższej perspektywie. Również Turcja z wielką chęcią wyeliminowałaby rosyjskie zagrożenie na Morzu Czarnym i w rejonie Zakaukazia. Innymi słowy, dla tej grupy państw, kwestia neutralizacji Rosji winna być nadrzędna. Zwłaszcza, iż pojawiła się w tym momencie doskonała sytuacja do tego, by ten cel osiągnąć.
Całkowicie zaangażowana w wojnę na Ukrainie Rosja, nie może sobie pozwolić na otworzenie frontu na innych kierunkach (zwłaszcza przeciw silniejszemu NATO). Wobec czego, władze z Kremla są w tej chwili bezzębne, choć Władimir Putin stara się przekonać świat, iż jest inaczej.
Jednakże państwa demokratyczne mają problem z podejmowaniem działań, które wydają się być ryzykowne w oczach opinii społecznej. Ponadto, każdy zdecydowany krok wymaga formalno-prawnego uzasadnienia. W związku z powyższym dotychczasowa postawa USA i innych państw cechowała się rezerwą dla wszelkich inicjatyw, które mogłyby wiązać się z większym ryzykiem (jak choćby kwestia przekazania Migów 29, czy ewentualna zbrojna misja pokojowa na Ukrainie).
Niemniej, w ostatnich dniach wiele się zmieniło. Zbrodnie popełniane przez Rosjan na Ukrainie – będące wynikiem tak inicjatywy samego wojska jak i decyzji politycznych – sprawiają, iż zachodnich decydentów przestają krępować opisane wyżej więzy. Zbrodnie dokonywane na ludności cywilnej wstrząsają światową opinię publiczną. Zachodnie społeczeństwa przestają myśleć w kontekście interesów, a emocjonalne: nuta empatii dla Ukraińców oraz obrzydzenie względem czynów agresora zaczynają przeważać na skali pokazującej akceptowalną, górną granicę udzielanej pomocy.
Jednocześnie politycy zyskali również argumenty formalne. jeżeli bowiem Rosjanie dokonują mordów na ludności cywilnej na zajętych terenach, to oczywistym jest, iż istnieją podstawy do podjęcia takich działań, które ograniczą agresorowi możliwość ekspansji terytorialnej.
Innymi słowy. Z punktu widzenia politycznego jak i moralnego, ewentualne wprowadzenie misji pokojowej lub stworzenie kordonu sanitarnego na Ukrainie miałyby jak największe podstawy. Wojska państw sprzymierzonych – na prośbę Ukraińców – mogłyby wejść na terytorium Ukrainy oraz zabezpieczyć niezajęte jeszcze przez Rosjan terytoria. Zwłaszcza te położone na zachód od Dniepru. Z każdym kolejnym tygodniem wojny, w którym Rosjanie popełniają coraz więcej zbrodni na ludności cywilnej (przypomnijmy wczorajszy atak rakietowy na dworzec kolejowy w Kramatorsku), ofiar będzie więcej. Społeczna świadomość potrzeby podjęcia jakiś działań prewencyjnych na zachodzie będzie rosła. A wraz z nią akceptacja, a choćby presja na zachodnich polityków, by wreszcie zakończyć tą krwawą łaźnię mającą miejsce w Europie. Co wpłynie również na akceptację ponoszenia wyższych kosztów (np. za ropę) kosztem rezygnacji z rosyjskich surowców.
W tym wszystkim analogie historyczne do czasów Hitlera i polityki appeasementu również będą odgrywać coraz większe znaczenie. Pamiętający doświadczenia z wojen światowych Europejczycy, zaczynają sobie przypominać, do czego może doprowadzić brak stanowczości wobec dyktatorów dążących do wojny.
Procesy dojrzewania polityków i społeczeństwa do podjęcia pewnych decyzji przebiegają w różnej dynamice. W kwestii wojny na Ukrainie należy mieć nadzieję, iż świadomość potrzeby działania skłoni do podjęcia stanowczych decyzji zanim Moskwa rozprawi się z Kijowem. W tym kontekście przedłużająca się wojna oraz niezwykłe upór i determinacja Ukraińców mają niewątpliwie ogromnie znaczenie. Pamiętać jednak należy, iż każdy kolejny tydzień zwłoki rodzi kolejne ofiary, a Ukraina nie jest przygotowana do prowadzenia wojny w tak dużej skali przez całe lata. Fatalną dla Ukraińców byłaby sytuacja, gdyby Rosjanie doprowadzili do taktycznego rozejmu – skutkującego nie zwiększaniem sankcji na Rosję przez Zachód – a następnie mogli znacznie lepiej przygotować kolejne uderzenie na osłabione i wycieńczone po wojnie państwo ukraińskie.
W mojej ocenie działania Federacji Rosyjskiej – tak te podejmowane przez wojska na terenie Ukrainy jak i ruchy dyplomatyczne i polityczne na arenie międzynarodowej – mogą przełamać wśród zachodnich decydentów intelektualny impas, który nie pozwala adekwatnie reagować na agresję. Nieustępliwa postawa Putina i kompletny brak refleksji oraz buta będą musiały skutkować kompletnym odcięciem dostaw rosyjskich surowców energetycznych. Jednocześnie opcja rzucenia Rosji wyzwania na ternie Ukrainy stanie się dla części państw NATO nie tylko hasłem rzuconym w przestrzeń, ale być może jedyną opcją dającą nadzieje na powstrzymanie Moskwy w jej wojennym marszu.
Rozpad Rosji oraz ew. konsekwencje
Władimir Putin w sposób zdecydowany i pewny prowadzi Rosjan ku geopolitycznej i ekonomicznej klęsce. Wynik wojny na Ukrainie zadecyduje jedynie o tym, czy Federacja Rosyjska będzie miała okazję pociągnąć za sobą na dno kolejne państwa. W konsekwencji, to od decyzji zachodu – a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych – zależy to, czy rosyjska agresja na Ukrainie będzie tą ostatnią.
Wydaje się, iż rozpoczęte – negatywne dla Rosji – procesy prowadzą do dość optymistycznego wniosku. Ukraiński opór daje zachodowi szansę i czas na: refleksję, przygotowania oraz podjęcie odpowiednich działań. Z kolei rosyjski sposób prowadzenia wojny zwiększa tylko determinację Ukraińców, a jednocześnie będzie skłaniał Zachód do coraz to bardziej stanowczych ruchów. Przy czym choćby ostateczne zwycięstwo Putina na Ukrainie może nie wystarczyć, by osiągnąć zakładane cele.
Federacja Rosyjska – w perspektywie średnio i długo terminowej – nie ma szans na powrót do stołu na swoich warunkach. Czyli na uzyskanie kapitału, technologii oraz zgody na utworzenie odrębnego bloku w międzynarodowym układzie sił. W efekcie nawarstwiające się problemy wewnętrzne – których negatywne procesy przyśpieszyły – wcześniej czy później implodują. Co może zakończyć się rozpadem samej Rosji (poprzez odłączenie się niektórych rejonów, gdzie sentyment separatystyczny został jedynie uśpiony), a choćby wojną domową o władzę nad całym państwem.
Wówczas nastąpią ogromne roszady w regionach, które dotychczas stanowiły rosyjski bufor lub strefę wpływów. Mowa jest tu nie tylko o Europie Wschodniej, ale i Zakaukaziu, Biskim Wschodzie oraz Azji Centralnej. Warto też pamiętać, iż w niektórych przypadkach Rosja pełni rolę stabilizatora (vide protekcja względem Kurdów, Assada, Armenii). Wypadnięcie Rosji z roli istotnego gracza na arenie międzynarodowej może wywołać sporo chaosu.
W nowej sytuacji znajdą się Indie, którym pozostanie tylko poleganie na Stanach Zjednoczonych (czego od lat unikały jak ognia). Chińczycy i Amerykanie ponownie rozpoczną walkę o wpływy w Azji Środkowej, gdzie może dojść wielkich zmian geopolitycznych. W przeciągu kilku ostatnich dni nastąpiła zmiana władzy z Pakistanie, gdzie Imran Khan stracił fotel premiera na skutek wotum nieufności. Khan prowadził pro-chińską politykę zagraniczną, na skutek czego zajmował również pozytywne stanowisko wobec Kremla (z uwagi na taktyczne partnerstwo Moskwa-Pekin). Jednak stracił poparcie armii, która w Pakistanie sprawuje de facto władzę. Mogło się to stać na skutek amerykańskich działań, dzięki którym pakistańscy wojskowi zdecydowali się ponownie otworzyć na współpracę z USA. Co istotne, Imran Khan był dość świeckim, rozsądnym oraz cieszącym się ogromnym poparciem społecznym premierem, który zarządzał w dość szalonym miejscu pełnym radykałów (polecam wcześniejszą, ale bardzo aktualną analizę z 2018 roku: „Pakistan. Wroga geopolitycznego piekła?”. Jego sukcesor może mieć dużo większe problemy z utrzymaniem porządku w niejednolitym etnicznie kraju oraz gaszeniu wszelkich animozji. Co może mieć niebagatelny wpływ również na bezpieczeństwo światowe z uwagi na fakt, iż Pakistan to państwo posiadające broń jądrową. Sytuację w regionie komplikuje dodatkowo fakt, iż w sąsiednim Afganistanie władzę odzyskali talibowie, którzy po ustabilizowaniu swojej władzy będą mieli ambicje do destabilizacji i pochłaniania całego regionu. To może być niezwykle groźne, gdyby okazało się, iż światowe mocarstwa zdolne do przeciwdziałania byłyby pochłonięte zupełnie innymi problemami. Zagadnienie to wymaga odrębnej analizy, jednak jest na tyle istotne, iż nie można go było pominąć.
Na Zakaukaziu w niezwykle trudnej sytuacji znaleźliby się osamotnieni Ormianie. Z kolei Gruzini mogliby ugrać coś dla siebie w powstałym zamieszaniu (Abchazja. Osetia Płd), zwłaszcza, gdyby w Rosji wybuchła czeczeńska lub dagestańska rebelia. Przy bierności Rosji, Turcy mogliby zrealizować własne marzenie oraz stworzyć oś turecko-azerską sięgającą Morza Kaspijskiego. Gdzie znajdują się bogactwa w postaci gazu ziemnego. Dałoby to również Ankarze dostęp do bliskich kulturowo państw Azji Centralnej, choć mnogość frontów oraz zaangażowanie na wielu innych kierunkach raczej uniemożliwi Erdoganowi odgrywanie w tamtym regionie decydującej roli.
W przypadku neutralizacji Rosji, najwięcej mogłaby zyskać Polska. Stoimy przed historyczną szansą, która powstała bez naszego udziału. I również bez względu na nasze działania, nurt wydarzeń pcha nas w korzystnym dla Polski kierunku. Warszawa stała się partnerem, sojusznikiem i ostoją dla Kijowa. Po raz pierwszy od XVII wieku Ukraińcy postrzegają Rosjan jako śmiertelnego wroga, Niemców jako niegodnego zaufania partnera, a Polaków jako największych sprzymierzeńców. Na płaszczyźnie społecznej Polacy już wygrali. jeżeli Ukraina przetrwa, możliwe będzie zbudowanie politycznego partnerstwa polsko-ukraińskiego, a także wprowadzanie Ukrainy do UE oraz NATO. W czym powinniśmy brać czynny, a wręcz najważniejszy udział. Blok Warszawa-Kijów byłby dostatecznie ciężki by myśleć o skupieniu wokół siebie innych państw regionu. Bałtowie czy Rumunii mogliby stanowić zaplecze polityczne, które pozwoliłoby współdecydować o Unii Europejskiej. Blok międzymorza – o którym marzył Józef Piłsudski – miałby szansę zaistnieć i pełnić istotną, równorzędną rolę w kształtowaniu się Europy. To oczywiście jest wariant najbardziej optymistyczny. Jednak zupełnie możliwy.
Pojawić się mogą również olbrzymie zagrożenia. Wewnętrzny chaos w Rosji może być niezwykle niebezpieczny nie tylko dla samej Moskwy, ale i otoczenia (zwłaszcza w kontekście broni jądrowej). Jednocześnie warto zwrócić uwagę, iż w przypadku gdyby Chińczycy nie zdołali zbudować swojej niezależności i prosperity mogliby wpaść w olbrzymie turbulencje gospodarcze. Co z kolei zradykalizowałoby działania ich klasy politycznej. Wewnętrzna presja społeczna – wywołana kryzysami – mogłaby pchnąć chińskie elity do tego, na co zdecydował się Władimir Putin. W obu przypadkach mamy do czynienia z podobną mentalnością kulturową, autokratycznym ustrojem, a także tlącym się szowinizmem, który można łatwo podsycić. Tym samym władze z Pekinu również mogą szukać rozwiązań w militarnej ekspansji.
Jednak spekulacje sięgające tak daleko w przód, należy traktować jedynie jako jedną z licznych różnych ewentualności. Co pozwala mieć nadzieję na to, iż świat poradzi sobie z nadchodzącymi wyzwaniami lepiej, niż w tym dość pesymistycznie zarysowanym scenariuszu.
Wyzwania dla Polski
W tak zarysowanych realiach władze z Warszawy będą musiały podejmować wysiłek w celu pełnego wykorzystania korzystnego dla Polski nurtu wydarzeń. Z perspektywy naszego interesu narodowego Ukraina nie może przegrać i wpaść w rosyjską strefę wpływów. Gdyby tak się stało, państwo polskie przez najbliższe lata stałoby pod presją Rosjan i groźbą wojny. Musielibyśmy koncentrować się na myśleniu defensywnym, co zawężałoby nasze polityczne możliwości. Polska stałaby się ponadto jeszcze bardziej zależna w kwestii bezpieczeństwa od sojuszników. To z kolei uzależniałoby nas na płaszczyźnie politycznej, a więc Warszawa miałaby znacznie bardziej ograniczone pole manewru, jeżeli chodzi o realizowanie własnych interesów. Takich, na których nie musiałoby zależeć sojusznikom.
Nie należy również pomijać aspektów ekonomicznych. Przejęcie władzy przez Moskwę nad Ukrainą wiązałoby się z wędrówką kolejnych milionów uchodźców do Polski. To na nas spoczywałby główny ciężar utrzymania przybywających, a ewentualna pomoc finansowa ze strony UE przeznaczona na ten cel, byłaby kolejnym narzędziem nacisku na władze z Warszawy. Ponadto warto pamiętać, iż o ile nasz rynek pracy może wchłonąć np. milion lub dwa dodatkowych pracowników – co byłoby z korzyścią dla gospodarki – o tyle przy 4-5 milionach uchodźców mogłoby dojść do przeciążenia państwa polskiego. Również na płaszczyźnie administracyjnej, finansowej (zapomogi) czy w kwestiach tak prozaicznych jak baza noclegowa oraz wyżywienie. Do podobnych skutków może doprowadzić nie tylko klęska Ukrainy, ale i przedłużający się wieloletni konflikt.
Gdyby Rosjanie doznali klęski na Ukrainie, a Kijów pozostał poza strefą moskiewskich wpływów, przed Polską otworzyłoby się szereg opcji. Przede wszystkim należałoby zadbać, by władze z Kijowa postrzegały Polskę jako najważniejszego partnera. Może w tym pomóc sama geografia, bowiem przez Polskę wiodą najbardziej dogodne szlaki komunikacyjne z Ukrainy na zachód Europy. Warszawa musiałaby stać się najważniejszym orędownikiem dołączenia Ukrainy do UE oraz NATO. Nie można bowiem pozwolić, by to Niemcy pełniły rolę państwa zapraszającego Kijów do wspólnoty i Paktu Północnoatlantyckiego.
Niezwykle istotne byłyby polsko-ukraińskie negocjacje na płaszczyźnie gospodarczej, które powinny mieć miejsce jeszcze zanim Ukraina dołączyłaby do UE. Wówczas polski biznes i interesy mogłyby rozlać się nad Dnieprem znacznie wcześniej niż zachodni giganci ekonomiczni. To pozwoliłoby uzyskać pewne przewagi.
Polska posiada wystarczający kapitał, atuty a także argumenty, by stanowić istotny filar w programie odbudowy Ukrainy.
Niezwykle istotnym byłoby – w każdym scenariuszu – zbudowanie odpowiednio sporych i nowoczesnych Sił Zbrojnych. Gdyby Ukraina przegrała, polskie siły lądowe dysponujące czterema dywizjami byłyby zbyt skromne. Z drugiej strony, porażka Federacji Rosyjskiej musiałaby się wprawdzie wiązać z rezygnacją z agresywnej postawy wobec NATO, jednak mogłaby zdestabilizować wewnętrznie ogromne państwo. W takich warunkach Wojsko Polskie mogłoby stanowić polityczne narzędzie, które pozwalałoby udzielać gwarancji bezpieczeństwa słabszym lub osłabionym wojną państwom regionu (Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś, Ukraina). To z kolei prowadzi do konkluzji, iż Siły Zbrojne RP winny być przygotowywane na różne scenariusze. Zachowanie odpowiedniego balansu a także utrzymanie a choćby zwiększenie potencjału ofensywnego mogłoby być najważniejsze dla interesów państwa polskiego.
Niezwykle istotnym jest uproszczenie systemu podatkowego oraz wprowadzenie programu państwa przyjaznego dla biznesu! Ostatnie zmiany w tym zakresie zdewastowały wizerunek kraju i rządu, mimo, iż założenia tzw. „Polskiego Ładu” były co do zasady słuszne.
Nasza gospodarka rozwija się całkiem nieźle, mimo coraz bardziej skomplikowanych wymagań i procedur dot. prowadzenia działalności gospodarczej. A już teraz możemy też wykorzystać potencjał przyjeżdżających do Polski Ukraińców. Oczywiście nie należy tego robić w taki sposób, by różnicować sytuację prawną Polaków i Ukraińców. Potrzeba reform systemowych.
Wyzwania dla Europy
Kwestia wyzwań stojących przed Unią Europejską oraz Europą jako taką jest poruszana przez wielu ekspertów oraz polityków. Należą do nich m.in.:
- zagospodarowanie uchodźców z Ukrainy,
- ograniczenie a choćby zaprzestanie importu surowców energetycznych z Rosji,
- wycięcie Rosji z europejskich łańcuchów dostaw,
- zadbanie o bezpieczeństwo kontynentu poprzez zwiększenie potencjału militarnego państw NATO i UE,
- wypełnienie luki w dostawach produktów rolno-spożywczych z Rosji oraz Ukrainy (przewidywane problemy ze zbiorami na Ukrainie przez przedłużającą się wojnę).
Wszystko to są tematy niezwykle pilne i potrzebujące natychmiastowych działań. Jednak w perspektywie średnio i długoterminowej, Europa może stanąć w obliczu jeszcze bardziej niebezpiecznych procesów.
Przypomnimy, iż Ukraina to nie tylko spichlerz Europy, ale i główny eksporter produktów rolnych do Afryki Północnej oraz na Bliski Wschód. Co za tym idzie, jeżeli regiony te zostaną dotknięte przez braki w zakresie żywności, na skutek czego dojdzie do ogromnego wzrostu cen produktów spożywczych, wówczas wiele państw może spotkać powtórka z tzw. „Arabskiej Wiosny”. Bunty społeczne, przewroty władzy, a w konsekwencji choćby wojny domowe. Chaos na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej może mieć ogromny wpływ na bezpieczeństwo Europy. Na wielu płaszczyznach. To przez Kanał Sueski trafiają do Europy surowce energetyczne z Zatoki Perskiej (które niedługo mogą się okazać niezbędne z uwagi na wstrzymanie dostaw z Rosji). To przez Kanał Sueski trafiają produkty i półprodukty z Chin do Europy. Wreszcie, to przez Morze Śródziemne wybierają się na Stary Kontynent liczni migranci z Afryki i Azji.
W tej chwili rynek spożywczy bazuje jeszcze częściowo na zapasach z zeszłego sezonu. Jednak lada moment zapasy te się wyczerpią. Brak zbiorów na Ukrainie (będącą jednym z największych producentów pszenicy i roślin oleistych) będzie problemem nie tylko tego państwa, ale i sporej części świata.
Jednocześnie płaszczyzna dot. żywności może być wykorzystywana politycznie. Można sobie bowiem wyobrazić sytuację, w której np. Turcja zablokowałaby morskie dostawy rosyjskich produktów rolnych do Syrii. Zwłaszcza, iż Recep Erdogan nie należy do przyjaciół Baszara Asada i chętnie wziąłby udział w rozbiorach państwa syryjskiego lub przynajmniej osadził w Damaszku rządy, które sprzyjałaby Turcji. Podobnie mogłaby być rozgrywana sytuacja w Libii, gdzie wciąż trwa wojna domowa. Już w tej chwili na skraju załamania znajduje się Liban, gdzie eksplozja w bejruckim porcie pozbawiła kraj nie tylko magazynów z prod. rolnymi, ale i zdewastowała nabrzeże, które nie mogło przyjmować dostaw z zewnątrz. W trudnej sytuacji znajdzie się np. Egipt, który stał się jednym z największych importerów żywności w regionie.
Innymi słowy, bliskowschodnia i północnoafrykańska beczka prochu ponownie została podłączona pod tlący się lont. Tymczasem Stany Zjednoczone mogą już nie być tak bardzo zaangażowane w region jak to było dotychczas. Zwłaszcza, iż rywalizacja z Rosją i Chinami nabrała nowej dynamiki. W tym kontekście odpowiedzialni za wydarzenia na Bliskim Wschodzie będą gracze regionalni tj. Turcja, Izrael, Iran oraz Arabia Saudyjska. Ścieranie się interesów tych państw może wprowadzić W Syrii i Iraku chaos porównywalny do tego z 2014 roku, kiedy to mieliśmy do czynienia z gwałtowną ekspansją ISIS oraz zagrożeniem ew. upadkiem władz z Damaszku i Bagdadu.
Potencjalny chaos na Bliskich Wschodzie będzie miał ogromne przełożenie na Europę. W tym kontekście państwa z południa UE (Francja, Hiszpania, Włochy czy Grecja) winny stworzyć blok odpowiedzialny za stabilizowanie wyżej opisanych regionów (i niejako wejść w buty USA). Problem w tym, iż wszystkie te kraje trawione są przez olbrzymie problemy wewnętrzne… Co nie napawa optymizmem.
Podsumowanie
Mając to wszystko na względzie jedno wydaje się pewne. Porażka Ukrainy byłaby niekorzystna dla NATO, UE oraz poszczególnych państw (jak USA czy Polska). Gdyby Moskwa podporządkowała sobie Kijów, to władze z Kremla nie tylko mogłyby wywierać presję militarną na Zachód, ale i zwiększyć swoje wpływy w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie – ponieważ to Rosja kontrolowałaby ogromną część sektora rolno-spożywczego (zsumowany potencjał Rosji i Ukrainy w tym zakresie). Rozumieją to także Turcy – mocno zaangażowani w sprawy Lewantu i Libii.
Ponadto scenariusz, w którym wojna na Ukrainie by się przedłużała byłby bardzo niekorzystny dla państw Starego Kontynentu. Bowiem chaos na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej destabilizowałby gospodarczo (import surowców oraz towarów), politycznie i humanitarnie (uchodźcy) bogate kraje Unii Europejskiej. Oczywiście każdy kolejny dzień wojny uderzałby również w siły witalne Federacji Rosyjskiej. Wpływałby negatywnie na państwa graniczące z Ukrainą.
Z tych wszystkich względów, dla Rosji najkorzystniejszym scenariuszem byłoby rychłe zwycięstwo. Dla Zachodu również – tyle, iż zwycięstwo Ukrainy.
Co wszystko może prowadzić do konkluzji, iż Zachód będzie coraz śmielej i bardziej otwarcie wspierał wciąż walczących Ukraińców. Zwłaszcza w kontekście tego, iż choćby zajęcie Ukrainy przez Rosjan może nie ustabilizować sytuacji. Jest bowiem wielce prawdopodobne, iż Ukraińcy mogliby prowadzić dalej walkę dywersyjno-partyzancką.
Innymi słowy, działania rosyjskie nie dają Zachodowi wyboru i w mojej ocenie należy spodziewać się coraz śmielszych reakcji nastawionych na cel w postaci zadania stronie rosyjskiej bolesnej wojennej i gospodarczej klęski. Czego należy sobie życzyć.
W dłuższej perspektywie należy jednak pamiętać, iż ew. pozytywne zakończenie wojny na Ukrainie nie będzie oznaczało spokoju. Federacja Rosyjska przez najbliższe lata będzie skłonna wykonywać nerwowe, a może choćby desperackie działania – zanim jeszcze nastąpiłby kolaps wewnętrzny. Ten -w przypadku braku sukcesów na Ukrainie – byłby bliższy, z uwagi na fakt, iż nie wygrana wojna podważyłaby przywództwo Władimira Putina. Co wydaje się być jednym z najważniejszych czynników w kwestii stabilności Federacji Rosyjskiej.
Krzysztof Wojczal
geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
Wybrane źródła:
https://www.rp.pl/gospodarka/art19090471-rosja-z-najwiekszymi-rezerwami-zlota-i-walut-w-historii
https://wid.world/country/russian-federation/
https://www.themoscowtimes.com/2019/04/12/richest-3-russians-hold-90-of-countrys-financial-assets-study-a65213 – odczyt 22.07.2020 r.