Graudentz. Internierungslager Muhlenstr. 19 / emiliapienkowska

publixo.com 1 dzień temu

Był rok 1941 - mroki okupacji w Grudziądzu i okolicy. Po dramatycznej ucieczce z robót przymusowych u Schubringów już niebawem znalazłem się we wsi Obory w powiecie Chełmno. Pracowałem tam - a jakże! - znowu jako parobek. Tym razem u Niemca N., właściciela gospodarstwa.

Było przedwiośnie. Na ogromnym polu było nas dwóch: syn bauera Bruno i ja. Akurat rozrzucaliśmy nawóz pod ziemniaki, kiedy od strony wsi nadjechał niemiecki policjant na rowerze i oświadczył... iż mnie aresztuje, i mam się udać z nim na gestapo w Grudziądzu! Bruno, mój rówieśnik, istna blondbestia, zareagował na to z wściekłością (był w czarnym mundurze Selbschutzu). Skoczył do oczu policjantowi z krzykiem, iż nie pozwoli mnie nigdzie zabrać. Grubo starszy od nas policjant na to spokojnie:

- Czy ty - Niemiec nie rozumiesz słowa ``Befehl``? Mam rozkaz i muszę go wykonać! Nie pojmujesz tego?!
- Trudno. Weź go, ale pamiętaj, żeby mu się nic nie stało!

Jak się okazało, Bruno uratował mi chyba życie - a sprawiła to jego miłość do pewnej pięknej Polki. Wróciliśmy razem do domu; Bruno zagadywał policjanta, a ja myłem się i odświętnie ubierałem. Potem zjadłem posiłek, dostałem chleb na drogę, i wyruszyliśmy do Grudziądza - szupon na rowerze, a ja, często popędzany, per pedes. W pewnej chwili Bruno dopędził nas rowerem i, mijając mnie, szepnął:

- Nic się nie bój! Będę ciebie bronił!

Zziajany, u kresu sił (z Chełmna do Grudziądza jest czterdzieści kilometrów drogi) po kilku godzinach dotarłem z policmajstrem do obozu dla internowanych, który mieścił się przy nieistniejącej dzisiaj ulicy Młyńska 19. Szupon zameldował się najpierw w dyżurce na parterze, potem dyżurny połączył się telefonicznie z przełożonym, i wówczas kazano zaprowadzić mnie na piętro. Tam gestapowiec sprawdził moje personalia i zapytał, czy potrzebuję tłumacza.

- Nein. - odpowiedziałem.
Idź do oryginalnego materiału