Politycy, którzy posługują się radykalną retoryką zwykle robią to na dwa sposoby. Pierwszy to zimna kalkulacja i pełen cynizm nastawiony na zyski w najszerszym obszarze, od politycznych po finansowe. Drugi to spontaniczność w działaniu, innymi słowy „trudny charakter”. Jak jest w przypadku Grzegorza Brauna? Prawdopodobnie występuje tu rzadki wariant mieszany, co oznacza, iż jego działania są z jednej strony zimną kalkulacją nastawianą na wywoływanie kolejnych skandali, ale też charter ponosi najnowszego guru radykalnej prawicy.
Ciekawe w tym wszystkim jest to, iż przy odrobinie powściągliwości Grzegorz Braun byłby ścigany przez większość, ale miałby zrozumienie, przynajmniej w niektórych działaniach i to nie na poziomie 6 proc., tylko najmniej 30. Zresztą nie trzeba zgadywać, przy akcji z gaśnicą i interwencji w Oleśnicy poziom akceptacji choćby był wyższy. Niestety, jak każdy radykał, Braun wpadł w spiralę szokujących wypowiedzi i zachowań, a gdy arsenał się praktycznie wyczerpał, to wytoczył najgłupsze działo żydożerców. I tak z polityka, który miał swoje zasługi przerobił się na rewizjonistę nie tylko holocaustu, ale zbrodni niemieckich i polskiego cierpienia. Gdy się dotyka tak drażliwej kwestii jak obozy koncentracyjne, to trzeba wiedzieć, co się mówi, do kogo się mówi i po co się mówi, wtedy jest szansa, iż zostanie powiedziane coś, co pomoże w odkłamaniu historii.
Paradoksalnie Grzegorz Braun wypełnił te warunki, ale dołożył jeszcze jeden własny i jest nim osobista korzyść w postaci taniego poklasku od grupy fanatycznych wyznawców, która z pewnością będzie się kurczyć. Gdy lider Konfederacji Korony Polskiej w wywiadzie dla Radia Wnet powiedział, iż w Auschwitz nie było komór gazowych cała grupa internetowych „żołnierzy” ruszyła z przekazem dnia o słowach wyrwanych z kontekstu i przerwanym wywiadzie, co odebrało szansę na rozwiniecie wątku. W następnym kroku podzielono kompleks obozowy Auschwitz na Auschwitz adekwatny i Birkenau, co jest półprawdą, ale w taki sposób stworzyła się linia obrony, bo „wybitnie inteligentny” Braun miał na myśli, iż komory były w Birkenau. Desperackie „wyjaśnienie” przetrwało cztery dni, a w dniu piątym guru żydożerców już się nie bawił w detale i stwierdził, że:
Stwierdzam, iż hipoteza ich istnienia (komór gazowych), w tym i w szeregu innych miejsc, jest hipotezą wątłą, nie opartą na faktach zweryfikowanych zgodnie ze standardami warsztatu historyczno-naukowego i dla mnie osobiście ta hipoteza z biegiem lat jest coraz mniej przekonująca.
W następnych wątkach rozmowy pojawiły się inne „wątłe” hipotezy, choćby taka, iż Niemcy w obozach koncentracyjnych używali Cyklonu B do dezynfekcji i Grzegorz Braun „nie przypuszcza”, aby tym gazem mordowano więźniów. Tak oto skończyła się baśń o wybitnym intelektualiście, któremu zły redaktor nie pozwolił uzupełnić wypowiedzi. W wywiadzie z Janem Pospieszalskim Braun mógł mówić, co chciał również dlatego, iż redaktor Pospieszalski kompletnie sobie z „ekspresją” gościa nie radził. Z jednej strony zupełnie nie dało się tego słuchać, jednak z drugiej zostały rozwiane wszelkie wątpliwości. Grzegorz Braun napluł na męczeńską śmierć ponad miliona ofiar, w tym Polaków i Żydów z polskim obywatelstwem i na tym niestety nie koniec.
Z całą pewnością Niemcy otwierają piwo, bo oni szampana nie piją i oblewają swój wielki sukces osiągnięty głupotą antypolskiego polityka, który wybielił ich zbrodnie tak, iż nic więcej nie muszą robić. Cieszą się żydowskie fundacje od lat przypisujące Polsce udział w holocauście, bo to idealny sposób na reprywatyzację i odzyskanie mienie bezspadkowego. Za te wszystkie „zasługi” Grzegorz Braun powinien skończyć jak Jagna z lektury szkolnej i może mu się to spodobać, wszak on lubi takie radykalne rozprawy z wrogami Ojczyzny.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!