Nikt tak gwałtownie nie przyzwyczaja się do upiornego karnawału wojny, jak dzieci, będące jednocześnie wojny największymi ofiarami. Ucząc się życia przez zabawę, bardzo gwałtownie uznają brak granic między dobrem a złem za normę… I wciąż powtarza się ta sama historia mimo jej przestróg czy górnolotnych „wieczystych” konwencji: wybuchają wojny, na których dzieci giną w nalotach lub umierają z głodu w oblężonych miastach, nieprzyjaciel bierze je w niewolę i wynaradawia, a zbrodniarz daje broń do rączek i czyni bezwzględnymi zabójcami…
Gdy wybuchła wojna we wrześniu 1939 roku, Leszek Krajewski miał dziewięć lat. Los sprawił, iż kamienica, w której mieszkał, stała się graniczną z gettem. Tak wspominał w rozmowie ze mną to doświadczenie: „To, co powiem, zabrzmi okrutnie, ale po pewnym czasie tak przyzwyczaiłem się do istnienia getta, iż zimą choćby jeździłem obok jego muru i drutów sankami…”. Bawiąc się pod tym murem lub obserwując go z okna mieszkania, chłopiec bardzo często był świadkiem strasznych zdarzeń. „Pewnego dnia – wspominał Krajewski – niemieccy żandarmi doprowadzili żydowską dziewczynkę – miała może z 15 lat – i kiedy zaczęli przepychać ją przez druty, zaczepiła się o nie łachmanami tak mocno, iż nie mogli jej ruszyć, więc zniecierpliwieni po prostu ją zastrzelili na miejscu… Jej ciało zaplątane w druty wisiało przez dłuższą chwilę, aż ściągnęli je funkcjonariusze policji żydowskiej z getta. Życie tego dziecka dla oprawców znaczyło tyle co życie zająca, do którego strzela się na polowaniu”.
A później wybuchło powstanie w getcie, które – jak trafnie stwierdził Leszek Krajewski – było preludium do zniszczenia całej Warszawy jesienią 1944 roku. W powstaniu warszawskim Leszek Krajewski stracił matkę, został sierotą i żołnierzem, choć bez karabinu, Zgrupowania „Chrobry II”. Miał bardzo odpowiedzialne zadanie – zasypywał okienka piwnic, przez które nieprzyjaciele wrzucali granaty, by masakrować chroniących się tam ludzi… Dorosłym stał się w chwili, gdy zobaczył swą martwą matkę, która zginęła od podmuchu bomby lotniczej i wciąż wyglądała jak żywa. W tym momencie musiał zdecydować, czy się podda i będzie czekał na śmierć, czy odejdzie i będzie żył, by walczyć… Czternastoletni chłopiec…
Owym dzieciom wojny poświęcamy ten numer „Polski Zbrojnej. Historii”. O nastoletnich powstańcach warszawskich, bohaterskich harcerzach Szarych Szeregów pisze Sebastian Pawlina, a profesor Olga Barbasiewicz odsłania wciąż mało znane losy dzieci polskich obywateli, które znalazły ocalenie i oazę na pustyni wojny w dalekim Szanghaju. Wojna często się rządzi paradoksami, jednym z nich jest fakt, iż wojenne sieroty lub dzieci oderwane od swych rodzin największą szansę na przeżycie odnajdywały w wojsku. Żołnierze – za przyzwoleniem, a zdarzało się, iż i wbrew rozkazom swych dowódców – przygarniali tych małych nieszczęśników, którzy zostawali tzw. synami pułku. O jednym z nich, Krzysztofie Flizaku, najmłodszym żołnierzu generała Władysława Andersa, który po II wojnie światowej został spadochroniarzem w elitarnej amerykańskiej 101 Dywizji Powietrznodesantowej i w jej szeregach brał udział w wojnie koreańskiej, pisze pułkownik Andrzej Łydka. Nie mogło też w numerze o dzieciach na wojnie zabraknąć historii Orląt Lwowskich – przybliża ją profesor pułkownik Juliusz S. Tym.