„rosja to stan umysłu”, głosi popularne hasło. Jego historia sięga czasów przedsowieckich, ale sławę przyniósł mu Internet. Kilkanaście lat temu w sieci zaczęły pojawiać się filmiki i serie zdjęć ilustrujących codzienność głównie rosyjskiej prowincji. Jej absurdy, degenerację i degradację. Zapijaczony świat pełen przemocy i materialnej rozpierduchy. Śmialiśmy się z tego, wciąż śmiejemy, choć w gruncie rzeczy nie raz jest to śmiech przez łzy. Maskujący przerażenie czy tylko zdumienie. „To ludzie tak mogą?”, kręcimy głowami.
Stoi za tym przekonanie, iż u nas „takie rzeczy”, w takim nasileniu i nagromadzeniu, nie są możliwe. Jest też w tej naszej percepcji element duszęszczypatielny – rodzaj nostalgii za szaloną odmianą słowiańszczyzny.
Ale owa odmienna umysłowość to nie tylko pijacko-chuligańskie wybryki – nade wszystko tworzy ją rosyjski przekaz propagandowy i jego percepcja. Wizja i wiara w alternatywny świat – tak głupi, iż czasem aż zęby zgrzytają. „Jakim trzeba być durniem, żeby to kupować?”, łapię się często na takiej refleksji. Chciałbym wierzyć, iż wielu rosjan zachowuje rozsądek i z dystansem podchodzi do kolejnych sensacji propagandystów. Czas spędzony w rosyjskojęzycznym uniwersum pozbywa mnie złudzeń. Bo chyba istotna większość „ruskich” wierzy w te brednie o konieczności denazyfikacji, o ukraińskim ludobójstwie w Donbasie, o sprowokowanej przez Zachód wojnie.
Czy wreszcie o istnieniu amerykańskich bio-laboratoriów na terenie Ukrainy. Placówek, których celem jest produkcja broni wymierzonej w rosję i rosjan, znalezienie genetycznych rozwiązań, które miałyby doprowadzić do upadku federacji i eksterminacji „ruskiego świata”. To jedna z najpopularniejszych fałszywych narracji, którymi posługuje się Kreml, by uzasadnić agresję na Ukrainę.
Jesienią 2022 roku „Kommiersant” powołał się na raport komisji dumy „badającej działalność amerykańskich laboratoriów biologicznych na Ukrainie”. Zdaniem konstantina kosaczowa, przewodniczącego rady federacji, analiza próbek krwi wziętych do niewoli ukraińskich żołnierzy potwierdziła, iż „w przypadku szeregu chorób, w tym nietypowych dla terytorium Ukrainy, zawartość odpowiednich substancji przekracza dopuszczalne normy wielokrotnie”. W ocenie kosaczowa, wojskowych poddawano eksperymentom z wyjątkowo groźnymi chorobami, by następnie „rozprzestrzenić je w celach militarnych”. Krok dalej poszła irina jarowaja. „W co piątej przebadanej próbce krwi jeńców ukraińskich znaleziono gorączkę zachodniego Nilu”, twierdziła ówczesna wiceprzewodnicząca dumy państwowej. Według niej, w Ukrainie – oczywiście pod kontrolą USA – wdrożono „system kontroli i tworzenia najbardziej brutalnej maszyny do zabijania”. Potwierdzać to miał podawany żołnierzom doping, którego celem była „neutralizacja ostatnich śladów ludzkiej świadomości”. Grubo, prawda?
Gwoli rzetelności dodać należy, iż na terenie Ukrainy działa kilka laboratoriów, ufundowanych w latach 90. przez rząd Stanów Zjednoczonych. Ale ich zadaniem nie jest opracowywanie technologii wojskowych, a nadzór epidemiologiczny, który wraz z upadkiem Związku Radzieckiego uległ kompletnej dezorganizacji (na obszarze całego sowietu, nie tylko w byłej Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej). Od dawna jednak wszystkie te laboratoria są obsługiwane wyłącznie przez ukraińskie podmioty, a ich istnienie oraz zakresy prowadzonych działań – wbrew spiskowym teoriom – nigdy nie były tajemnicą.
Dlaczego o tym wspominam? Ano dziś nad ranem do krainy wiecznych łowów udał się generał broni igor kiriłłow, dowódca Wojsk Obrony Radiacyjnej, Chemicznej i Biologicznej federacji rosyjskiej. Informację tę potwierdził rosyjski komitet śledczy, przyznając, iż oficer zginął w wyniku zamachu. Doszło do niego w Moskwie, przy Prospekcie Riazańskim, w momencie gdy generał wraz z adiutantem przechodzili koło zaparkowanej na chodniku elektrycznej hulajnogi. Eksplozja zdalnie inicjowanego ładunku umieszczonego w miejscu na akumulator zabiła obu mężczyzn.
Przyznam, początkowo wydawało mi się, iż kiriłłow padł ofiarą „swoich” – iż jest kolejnym generałem zabitym czy to na zlecenie Kremla, czy w ramach bandyckich porachunków w ramach rosyjskiego MON. Ale Ukraińcy otwarcie przyznają się do likwidacji dowódcy rosyjskich wojsk chemicznych, co nie musi przesądzać sprawstwa, ale mocno je uprawdopodabnia.
No dobrze, ale co ma kiriłłow do bio-laboratoriów? Oj, dużo; generał był twarzą tej obrzydliwej i absurdalnej narracji, mającej usprawiedliwić napaść na Ukrainę. Wielokrotnie występował publicznie z oskarżeniami, w styczniu br. twierdził na przykład, iż Amerykanie – rękoma ukraińskich podwykonawców – przeprowadzili eksperymenty z wykorzystaniem dwóch szczepów wirusa ospy prawdziwej. „To tworzenie poważnego zagrożenia dla bezpieczeństwa ludzkości na całym świecie”, grzmiał. Innym razem przekonywał, iż bio-laby w Ukrainie poświęcają mnóstwo uwagi wąglikowi i infekcjom, które mogą być przenoszone przez kleszcze. Oczywiście mordercze insekty miały następnie trafić do rosji.
Z ust kiriłłowa dostało się i Polsce, także „realizującej projekty wojskowo-biologiczne na Ukrainie”. W naszym przypadku chodzić miało o badania rozprzestrzeniania się wirusa wścieklizny; źródła milczą, jak i kiedy to choróbsko chcieliśmy wyeksportować do matiuszki.
Jeszcze ciekawszą „wiedzą” podzielił się generał wiosną tego roku – orzekł mianowicie, iż USA zamierzają wypuścić broń biologiczną w postaci ptasiej grypy i oskarżyć o ten czyn rosję. Działania pod fałszywą flagą miały być zrealizowane w Ukrainie, z wykorzystaniem zainfekowanych gołębi…
Zabawne, iż wszystkie te sensacyjne wieści kiriłłow oznajmiał z zachowaniem pełnej powagi; w sieci sporo jest filmików z jego konferencji, polecam obejrzeć choćby jeden czy dwa.
Jakkolwiek współtworzenie fałszywej narracji to poważny zarzut (znacznie poważniejszy, gdy uświadomimy sobie, jaką pożywkę na całym świecie zyskały wszelkiej maści szury i denialiści), to jednak nie z tego powodu kiriłłow podpadł ukraińskim służbom i tamtejszemu wymiarowi sprawiedliwości. Rzecz w tym, iż dowódca rosyjskich chemików wydawał rozkazy użycia zabronionej konwencjami broni chemicznej. Na skutek jej użycia (granatów moździerzowych zawierających zakazane gazy) poszkodowanych zostało ponad dwa tysiące ukraińskich żołnierzy – i to ich cierpienie przesądziło o losie oficera. Tak przynajmniej twierdzą Ukraińcy, a hipotezę o „ukraińskim śladzie” bada rosyjski komitet śledczy. Zaś ukraiński Internet toczy dziś potężną bekę z zabójczej hulajnogi.
Po prawdzie to i ja uważam te elektryczne cholerstwa za narzędzia szatana…
—–
Dziękuję za lekturę i udostępnienia! Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, piszę w istotnej mierze dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Osoby, które chciałby nabyć moją najnowszą książkę pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilka innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu. Polecam się w perspektywie świąt i podchoinkowych prezentów!
Nz. igor kiriłłow/fot. MOFR