Huragan

bezkamuflazu.pl 6 dni temu

W środę, trochę niepostrzeżenie, minęła 23. rocznica zamachów na World Trade Centre. Fakt, iż w mediach nie poświęcono temu wydarzeniu wielkiej uwagi, sporo nam mówi o tym, w jakim miejscu historii dziś jesteśmy. Że są sprawy, które zajmują nas znacznie bardziej, iż ikoniczne dotąd obrazki płonących i walących się wież zostały zastąpione przez inne symbole. Świat zasuwa, napędzany kolejnymi dramatami – ale ja nie o tym chciałbym dziś napisać.

Niemniej muszę wspomnieć o innej tragedii – o huraganie „Katarina”, który 19 lat temu spustoszył Nowy Orlean. Byłem wówczas w Iraku; dobrze pamiętam amerykańskich żołnierzy oglądających telewizyjne relacje z zatapianego miasta. W kantynie, gdzie stały telewizory, fizycznie wyczuwalne było zdumienie i przerażenie. „Co my tu, k…, robimy!?”, padło w pewnym momencie z ust czarnoskórego wojaka. Współczułem mu, jego kolegom, i bardzo nie chciałem, by kiedykolwiek dopadła mnie taka bezradność. Ale i nie o tym chciałbym dziś napisać.

Rzecz w tym, iż z porównania obu katastrof – nowojorskiej i nowoorleańskiej – można wyciągnąć interesujące wnioski. Pozwalają one lepiej zrozumieć zarówno ukraińskich uchodźców, jak i mieszkańców Donbasu, którzy mimo wojny i zagrożenia pozostają w swoich domach.

A zatem do rzeczy.

W relacjach na temat nowojorskiego zamachu wiele miejsca poświęcano postawie pracowników WTC – ich samoorganizacji i wzajemnej pomocy w trakcie spontanicznej ewakuacji z płonących wieżowców. Tymczasem w Nowym Orleanie spora grupa mieszkańców biernie oczekiwała na nadchodzący kataklizm. Obie tragedie wydarzyły się w granicach tego samego państwa, ale czy rzeczywiście była to ta sama Ameryka?

Geograficznie owszem, społecznie już nie. W Nowym Jorku mieliśmy do czynienia z „białymi kołnierzykami”: finansistami, biznesmenami. Zamachy zaskoczyły również pracowników usługowych, ale nie można pominąć faktu, iż byli to mieszkańcy wielkiej metropolii. W zaatakowanych wieżach znaleźli się zatem ludzie inteligentni, dobrze wykształceni, często zawodowo obyci z ryzykiem, funkcjonujący w wieloetnicznym mieście, wymagającym wyższych kompetencji społecznych; słowem, lepiej umysłowo przygotowani do reagowania w niestandardowych sytuacjach. Tymczasem w Nowym Orleanie pozostali przedstawiciele najniższych warstw społecznych (co w tamtejszych realiach oznacza głównie Afroamerykanów) – osoby, których postawę życiową cechuje niska mobilność, społeczna pasywność i uzależnienie od pomocy ze strony władz.

W obu dramatach śmierć poniosła porównywalna liczba osób (2,6 – 2,5 tys.), ale w Nowym Jorku mogło ich zginąć znacznie więcej – w chwili pierwszego ataku w obu wieżach znajdowało się 17,5 tys. ludzi – zaś w Nowym Orleanie starty ludzkie dałoby się ograniczyć do symbolicznych. Co sprawiło, iż było jak było? W WTC pracownicy wzięli sprawy w swoje ręce. Zamiast zostać w pomieszczeniach i nie korzystać z wind (co sugerowały procedury i komunikaty), tysiące osób zrobiło coś zupełnie przeciwnego. Dzięki czemu do listy ofiar nie dopisano kolejnych co najmniej 3 tys. nazwisk.

A w Nowym Orleanie? Tamtejsze władze zarządziły ewakuację na długo przed zbliżającym się huraganem. Aglomerację zamieszkiwało wówczas 1,3 mln osób, 80 proc. zastosowało się do tych zaleceń. Jednak ci, którzy pozostali, w przeważającej większości nie uczynili tego w ramach świadomej kontestacji – po prostu nie mieli samochodów, pieniędzy na hotele ani zasobnych krewnych, którzy przygarnęliby uciekinierów.

Rozmawiałem o tym przed laty z amerykanistą, prof. Bohdanem Szklarskim. „To była klientela władzy, opieki społecznej”, mówił (a ja wykorzystałem tę wypowiedź w jednym ze swoich tekstów dla Tygodnika Przegląd). „Osoby, które oczekiwały, iż w ich sprawie coś zrobią miasto, gubernator czy władze federalne. Huragan się zbliżał, a oni przez cały czas siedzieli w mieście. Nikt jednak specjalnie nie protestował. Bo pamiętajmy, mówimy o południu Stanów Zjednoczonych, gdzie przetrwała stara struktura społeczna, dzieląca ludzi na nielicznych białych i bogatych oraz rzesze czarnych i biednych. W takich uwarunkowaniach zrodziło się i przetrwało do dziś powszechne wśród tamtejszych Afroamerykanów przekonanie, iż ich potrzeby są załatwiane w następnej kolejności. W tym zaś konkretnym przypadku, iż najpierw trzeba ewakuować białych, turystów. Tyle iż władze nie sprostały tym oczekiwaniom. A potem przyszedł huragan”.

Ukrainę również nawiedził huragan – ruskomirski. Gdy zaczęła się pełnoskalowa inwazja, miliony Ukraińców ruszyły w podróż. Świetnie spisały się wówczas ukraińskie koleje – co było ruchem państwa – niemniej gros uciekinierów pierwszej fali stanowiła wielkomiejska klasa średnia, przemieszczająca się własnym sumptem, własnymi autami. Organizująca sobie życie w nowych miejscach, także za granicą, na własnych warunkach, z wykorzystaniem własnych zasobów, tak intelektualnych, społecznych, jak i finansowych.

W miarę zbliżania się rosyjskiego walca, uciekali też ludzie mniej zasobni (w szerokim rozumieniu tego słowa). Pomagało im państwo, samorządy, wolontariusze. Niektórzy z ewakuowanych czekali do samego końca – znam mnóstwo relacji dotyczących wywożenia mieszkańców z zagrożonych rejonów już pod ogniem rosyjskiej artylerii. Ale byli i tacy, przez cały czas są, tkwiący w miejscach zamieszkania mimo iż okolice zamieniają się w ruiny. W tym gronie da się wyróżnić „żdaczy”, osoby czekające na „wyzwolenie”, no i ludzi marginesu. „Spotkasz sporo żulików – alkoholików, narkomanów, bezdomnych”, mówiono mi przed wyjazdem do Bachmutu w styczniu 2023 roku. O miasto – pozbawione prądu, gazu, ogrzewania – toczyły się już wtedy walki. Kilka tysięcy osób wciąż tam mieszkało i rzeczywiście wiele z nich zasługiwało na miano złamanych przez życie. Ale było też sporo starców i osób w średnim wieku, które nie miały gdzie, do kogo i za co uciekać; nie wiem, ile z nich ostatecznie udało się wywieźć.

Z perspektywy fotela rzecz wydaje się niezrozumiała – no bo jak w TAKEJ sytuacji można NIE uciekać? Ano można. Wschód Ukrainy został szczególnie dotknięty promowaną przez rosjan wizją stosunków społecznych – opartych na wiernopoddaństwie, braku inicjatywy i generalnie niskich oczekiwaniach. Tego piętna nie zmyło formalne uwolnienie się Ukrainy spod moskiewskiego jarzma. Jakość przejętego przez oligarchów i kastę urzędniczą państwa to temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość stwierdzić, iż „wyuczona bezradność” miała i ma się w Donbasie dobrze. Dlatego są tam tacy, którzy choćby w obliczu ryzyka utraty życia i zdrowia nie potrafią o siebie zadbać. I zdają się na pastwę huraganów.

Co mimo wybitnie wschodnich kontekstów nie jest li tylko przypadłością tej części świata, mówimy wszak o bardziej uniwersalnych mechanizmach. I do takiej konkluzji chciałem Was dziś przywieść.

—–

Ufam, iż było warto poświęcić czas na lekturę. To ostatni dłuższy tekst mniej więcej do przyszłego piątku. Wyjeżdżam bowiem na kilka dni do Ukrainy i pewnie nie będzie czasu w obszerne pisanie. Ale wyjazdowe foto-impresje jak najbardziej powinny być, więc pozostańmy w kontakcie.

Pamiętajcie proszę, iż piszę dzięki Wam, Waszym subskrypcjom i „kawom”. Zbieram na dalsze funkcjonowanie raportu i liczę na Waszą hojność. Za którą pięknie dziękuję! Stosowne przyciski do moich kont na Patronite i Buycoffeeto znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Bachmut, styczeń 2023 roku. Wodę pobierało się wówczas z kałuż…/fot. własne

Idź do oryginalnego materiału