Ile GROM-u jest w „Diable”?

polska-zbrojna.pl 2 tygodni temu

Opowieści żołnierzy GROM-u stworzyły bohatera. – Zależało mi na tym, by Maks był wiarygodny. To, iż się izoluje, iż mieszka na odludziu, iż stroni od ludzi, zachowuje dystans, jest bardzo prawdziwe. Takie życie prowadzi wielu eksżołnierzy wojsk specjalnych – mówi Robert Ziębiński, scenarzysta filmu „Diabeł” i autor powieści o tym samym tytule. Obraz wejdzie do kin 28 listopada.

Napisałeś scenariusz do pierwszego w historii filmu o Jednostce Wojskowej GROM. Taką formację mamy w Polsce od niemal trzech dekad i nikt nie był w stanie opowiedzieć o niej na dużym ekranie…

Robert Ziębiński: Z tego co wiem, prób było kilka, jedną z nich podjął Wojciech Smarzowski. Nie udało się, koncepcja filmu roztrzaskała się o budżet. Nic dziwnego, kiedy chcesz kręcić sceny batalistyczne, operacje prowadzone w Iraku czy Afganistanie, musisz mieć ogromne pieniądze. Ja postanowiłem ugryźć temat z innej strony, zamiast pokazywania operacji wojskowych, scen wielkich walk, zdecydowałem się opowiedzieć historię faceta, który te misje przeżył. Wymyśliłem postać Maksa. I o nim właśnie jest „Diabeł”.

REKLAMA

Kim jest Maks?

Byłym żołnierzem Jednostki Wojskowej GROM. Choć nie od początku tak było. Bo Maks powstał na potrzeby krótkiego opowiadania napisanego dla wydawnictwa z Tarnowskich Gór. Poprosili mnie o historię, która rozgrywałaby się gdzieś w okolicach tego miasta. Napisałem więc około 20-stronicowe opowiadanie o byłym żołnierzu, który wraca do rodzinnego miasteczka. Jego doświadczenia ze służby nie pozwalają mu jednak się tam odnaleźć. Dałem to do przeczytania Erykowi Lubosowi, aktorowi, a prywatnie mojemu przyjacielowi. Zaczął mnie namawiać, żebym napisał powieść, a potem scenariusz do filmu opartego na opowiadaniu. Głównym bohaterem miał być jednak były żołnierz GROM-u.

Jak go sobie wymyśliłeś?

To postać zlepiona z kilku obecnych żołnierzy i weteranów, którzy opowiedzieli mi swoje historie. Nie wszystkie nazwiska mogę wymienić, ale Maks to m.in. Grzesiek Wydrowski, były operator GROM-u, dziś prezes Fundacji „Sprzymierzeni z GROM”; „Harnaś”, Arek „Motyl Dembiński, Marcin „Lewy” Wyszyński. Maks to również tzw. przechodzony kapitan, to znaczy żołnierz, który jest pomijany w awansie na wyższy stopień. Taka osoba też istnieje naprawdę, choć „niestety” ostatnio awansowała. (śmiech) Ale nie tylko słuchałem ich opowieści, również ich obserwowałem. Interesowało mnie, jak się zachowują, jak rozmawiają, kiedy noszą broń… To są niezwykli ludzie, chociaż bardzo trudno to uchwycić i wyjaśnić, na czym ta wyjątkowość polega. W Tarnowskich Górach prowadziliśmy dokumentację do filmu. Weszliśmy do knajpy, by wypić piwo, choć daleko jej było do kulturalnego miejsca z drinkami z palemką. To była raczej miejscowa mordownia, a obcy wchodzi tam chyba tylko po to, by dostać „po ryju”. Weszliśmy tam w szóstkę: czterech weteranów GROM-u, ja i Eryk. Z tym iż ta czwórka weszła przodem, a my chwilę po nich, tak iż mogliśmy obserwować, co się dzieje. A w knajpie zapadła cisza, wszystkie oczy skierowały się na nich. Zrobiło się przejście, tak żeby mogli spokojnie dojść do stolika w głębi sali. Umówiliśmy się tam z miejscowym przewodnikiem Sławkiem. Siedzieliśmy już wszyscy razem, kiedy jeden ze stałych bywalców odciągnął go od naszej grupy i rozpoczęli dyskusję. W pewnym momencie Sławek wybuchnął śmiechem. Musiał wytłumaczyć, kim jesteśmy, bo facet stwierdził, iż „widać, iż to nie są dobre chopy”.

Jak znam weteranów, to myślę, iż mocno przesadził!

Oczywiście. Ale ze strachem patrzył na czterech wyglądających zupełnie przeciętnie facetów. Coś w nich jest. Co? Mam nadzieję, iż widzowie odkryją to w filmie.

Jestem ciekawa, co opowiedziała Ci o sobie ta „przerażająca czwórka”.

Na tyle dużo, iż przesadziłem! Początkowo obdarzyłem Maksa wieloma traumami, zarówno zawodowymi, jak i prywatnymi. Wojtek Smarzowski, któremu opowiedziałem o moim bohaterze, zwrócił mi uwagę, iż „każda kolejna trauma znosi wagę tej poprzedniej. jeżeli facet przeżył śmierć brata, potem bliskich, a na koniec jeszcze kolegów w jednostce, to jak będzie to wszystko w sobie nosił, to zrobi się z tego galimatias, a nie trauma. Uprzątnij to”. No i zacząłem zabierać Maksowi niektóre przeżycia. Okazało się, iż zostawienie jednego poważnego wydarzenia, które pociąga za sobą kolejne, wyszło tej postaci na zdrowie.

Wiem z doświadczenia, iż zdobycie zaufania chłopaków z GROM-u nie jest łatwe. Jak Ci się to udało?

(śmiech) Chcesz wiedzieć, jak to było?

Domyślam się, iż łącznikiem jest Eryk Lubos, odtwórca roli Maksa w „Diable”.

Tak faktycznie było. Eryk kilka lat temu wystąpił w klipie promującym jednostkę, do dziś jest bardzo związany z chłopakami, przyjaźnią się. Rzeczywiście nie jest tak, iż wchodzisz w to środowisko jak w masło i rozsiadasz się zadowolony w fotelu, a wokół sami twoi koledzy. Najpierw Eryk zaniósł moją książkę jednemu z żołnierzy. Ten ją przeczytał, spotkaliśmy się, żeby pogadać o scenariuszu i bardzo gwałtownie złapaliśmy kontakt. A potem Eryk zabrał mnie na jedną z imprez związanych ze świętem jednostki. Było lato. Wchodzę do miejsca, gdzie spotkali się żołnierze, szukam Eryka, który już miał tam być. A w środku dwustu chłopa i każdy wygląda jak „nie podchodź”. I stoję tak z okularami na nosie i 15 kilogramami nadwagi. Po chwili, która – miałem wrażenie – trwała wieczność, z końca sali woła mnie dryblas: „Czeeeść, Robert!”. To był ten żołnierz, który czytał moją książkę. Jego „cześć” było taką pieczątką, która usankcjonowała moją obecność. Dalej było już łatwiej.

Poprosiłeś weteranów nie tylko o opowieści, ale także o konsultacje. Jak one wyglądały?

Miałem od nich zawsze mnóstwo poprawek językowych. Nie mówimy „jedzenie”, tylko „żarło”, nie „hajs”, tylko „siano”, wprowadzałem też typowo wojskowe słownictwo. Dochodziło do momentu, kiedy tego wojskowego dialektu było za dużo, wówczas przychodził producent i zwracał uwagę, iż to jest niezrozumiałe, trzeba to było „odmundurowić”. Ale tych sporów było więcej.

Opowiadaj!

Pewnego razu zadzwonił do mnie „Lewy”, który w GROM-ie zajmował się sekcją K9 – psami bojowymi, ale był też ekspertem od psów na planie „Diabła”. I krzyczy przez telefon: „Wyrzuć to natychmiast ze scenariusza!”, „Ale co?”, pytam. „Że suka rzuca się komuś do gardła. Pies tak nie robi!!!”. Musiałem mu odmówić. Bo to jest film, w którym musimy zbudować dramaturgię. Zostało. Ale nie było tak, iż zawsze stawiałem na swoim. GROM-owcy byli moimi przewodnikami po świecie wojska i ich zdanie było dla mnie bardzo ważne.

Ile zatem prawdy o byciu żołnierzem jest w „Diable”?

Wziąłem wiele opowieści chłopaków i zmieszałem je ze sobą. Akcja, która w rzeczywistości odbyła się w Iraku, u mnie wydarza się w Afganistanie. Postrzał w nogę u mnie jest postrzałem w rękę. Ale najbardziej zależało mi na tym, by Maks był wiarygodny. To, iż on się izoluje, iż mieszka na odludziu, iż stroni od ludzi, zachowuje dystans, jest bardzo prawdziwe. Takie życie prowadzi wielu eksżołnierzy wojsk specjalnych.

A wiesz, co w Twoim scenariuszu bardzo odbiega od rzeczywistości?

Wiem, wiem. Kobieta dowódca.

No właśnie. Podejrzewam, iż będzie to najbardziej omawiany wątek w filmie. Kobieta na czele zespołu bojowego? Już słyszę rozpaczliwe głosy „ekspertów”.

Prowadziłem bardzo długie dyskusje z żołnierzami i weteranami GROM-u o tym, dlaczego chcę to zrobić. Przecież w wojskach specjalnych nie ma kobiet na takich stanowiskach, co więcej, nigdy nie było i nie zanosi się na zmiany. Tyle iż „Diabeł” to nie jest film dokumentalny o GROM-ie. To film fabularny, który potrzebuje postaci, którą widz polubi. I jestem przekonany, iż tak będzie w przypadku postaci granej przez Aleksandrę Popławską. Można płakać, można narzekać, można się obrazić, ale warto pamiętać, iż film jest dla szerokiej publiczności, nie tylko dla specjalistów ze środowiska wojskowego.

A co docenią w filmie ci widzowie, którzy o wojsku wiedzą więcej niż przeciętny Polak?

Mam nadzieję, iż dbałość o detale. To, w jaki sposób Eryk używa broni, w końcu szkolił się naprawdę długo pod okiem chłopaków. Ale uczyli nie tylko tego, jak strzelać, ale także jak umierać. W filmie jest taka scena, w której Maks zabija kogoś na schodach. Strzela mu prosto w głowę. I jak to zagrał kaskader? Dostał w głowę, chwycił się balustrady przy schodach i zaczął się telepać. Jeden z chłopaków musiał mu wytłumaczyć, iż kiedy ktoś strzeli ci w głowę, to cię odcina, niczego się już nie chwytasz, nie telepiesz się, po prostu wyłączono ci prąd. Scena była nagrywana kilka razy, bo kaskaderowi trudno było oprzeć się teatralnym gestom. Był przyzwyczajony do tego, iż choćby umieranie musi być efektowne i piękne. Chłopaki musiały go przekonać, iż to nie balet. Zabijanie nie jest ładne.

Długo namawiałeś GROM do tego, by w filmie pojawiła się nazwa jednostki?

Nazwa jest publiczna i tak naprawdę nie musiałem nikogo pytać o zgodę, tak jak nikt nie pyta o to, czy może zrobić bohaterem opowieści policjanta czy pana z Centralnego Biura Śledczego. Natomiast długo rozmawiałem na ten temat z żołnierzami, część z nich zapierała się rękami i nogami przed tym pomysłem. Dlatego też w książkowym pierwszym tomie i w filmie „Diabeł” nie pada wprost nazwa „GROM”. Za to nasz bohater ma wytatuowane na ramieniu „dwudziesty trzeci maja” (2305 to numer jednostki GROM – przyp. red.), odnosi się do rzeczy, które robiła jednostka, dlatego wiadomo, skąd pochodzi i czym się zajmował. A potem spojrzałem na powieść, która w całości jest zbudowana na opowieściach żołnierzy z GROM-u, i pomyślałem: „Jezu, kogo my okłamujemy. Co to za dziwny taniec?”. Rozumiem, z czego on wynika. My w Polsce mamy jakiś problem z fajnym marketingiem patriotycznym, podobnym do tego w USA, gdzie przecież jednostki specjalne, takie jak Delta czy Rangers, często występują na dużym ekranie. Ba, SEALsi choćby dostali własny film. Dlaczego zatem mielibyśmy nie robić filmów o GROM-ie, z pełnym szacunkiem dla munduru i doświadczeń żołnierzy? Więc powiedziałem: basta, nie udawajmy, iż to historia o kimś innym. Dlatego już od „Medei”, czyli drugiego tomu opowieści o Maksie, uznałem, iż nie będę się bawił w ukrywanie czegokolwiek. W końcu nie zdradzam żadnych tajemnic, nie przekazuję, jak naprawdę wyglądały akcje chłopaków jeden do jednego. Ja zmyślam historie, opierając je na tym, co naprawdę przeżyli żołnierze GROM-u. A jeżeli efektem ubocznym opowieści o Maksie „Diable” Achteliku będzie to, iż jakiś młody chłopak albo dziewczyna uzna, iż chce iść na selekcję, to wyjdzie to tylko jednostce na korzyść.

Ewa Korsak
Idź do oryginalnego materiału