Materiał archiwalny
Po pierwsze, apetytu Putina nie da się zaspokoić
„Kinetyczna” faza tej wojny trwa już prawie dwa lata, chociaż zaczęła się ona tak naprawdę prawie dekadę temu — wraz z wojskowym przejęciem Krymu i podżeganiem przez Moskwę do walk we wschodniej części kraju. Pomimo humanitarnych, wojskowych, gospodarczych, politycznych i dyplomatycznych kosztów, Kreml nie zdradza jednak oznak chęci zakończenia wojny.
Ukraina i jej prezydent — Wołodymyr Zełenski — chcą zwrotu uznanego przez społeczność międzynarodową terytorium kraju, w tym Donbasu, Krymu i dodatkowych obszarów zajętych po inwazji w 2022 r., co stanowi ok. 17 proc. terytorium sprzed 2014 r.
Celem Władimira Putina jest podbój całej Ukrainy. Jego realizacja została jednak wstrzymany na skutek niepowodzeń wojskowych we wczesnej fazie konfliktu. Niemniej jednak most lądowy utworzony między terytorium Rosji a Krymem wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża Ukrainy prawdopodobnie stanowi dość satysfakcjonujący krok w kierunku ostatecznego podporządkowania sobie Ukrainy.
Gdy Kijów będzie dążył w 2024 r. do odzyskania utraconego terytorium, Moskwa prawdopodobnie skupi się na defensywie w regionach, które w tej chwili posiada; obrona zwykle wymaga mniejszych sił niż działania ofensywne. To oznacza, iż konflikt może zostać zamrożony, zwłaszcza jeżeli Iran i Korea Płn. będą kontynuować dostawy uzbrojenia dla Rosji. Apetyt Moskwy na ukraińskie ziemie może jednak gwałtownie ponownie wzrosnąć, jeżeli Kijów nie zdoła utrzymać krytycznego międzynarodowego wsparcia dyplomatycznego, gospodarczego i wojskowego – albo jeżeli nie powiedzie się kolejna ofensywa.
Władimir Putin
Sprzeczne cele obu stron sprawiają, iż rozmowy pokojowe i jakiekolwiek porozumienie kończące konflikt jest odległe. Moskwa może zaanektować więcej ukraińskiego terytorium i przeprowadzić fikcyjne wybory, aby nadać swoim roszczeniom nieco większą legitymizację. Użycie przez Rosjan taktycznej broni jądrowej w Ukrainie w celu przełamania impasu — choć mało prawdopodobne — nie jest wykluczone.
Po drugie, Teheran przez cały czas będzie poszerzał swoje jądrowe know-how
W tym roku na pewno też da o sobie znać Iran, który już teraz wywiera ogromny wpływ na politykę międzynarodową. Wspiera grupy terrorystyczne, awanturnictwo wojskowe na Bliskim Wschodzie oraz Rosji w wojnie w Ukrainie.
Największym zmartwieniem dla analityków i decydentów jest jednak program nuklearny Teheranu, a zwłaszcza jego możliwy wymiar militarny (Iran od dekad prowadzi równolegle dwa projekty jądrowe: jawny i ukryty). Władze kraju uparcie przekonują, iż interesują się technologią atomową wyłącznie w jej wymiarze cywilnym, służącym do wytwarzania energii elektrycznej. Dowody wskazują jednak na istnienie równoległej, militarnej gałęzi tego przedsięwzięcia.
Obawy dotyczą także irańskiego programu budowy rakiet balistycznych (najbardziej zaawansowanego w regionie). Umożliwia on Teheranowi nie tylko tzw. projekcję siły (czyli działanie na odległość, poza granicami kraju – red.), ale odstrasza też potencjalnych adwersarzy i zapewnia system do przenoszenia broni jądrowej. Irański program kosmiczny jest prawdopodobnie pretekstem ukrywającym rozwój wojskowych międzykontynentalnych pocisków balistycznych, które zwiększą efektywny zasięg sił Iranu poza Bliski Wschód.
Wraz z upadkiem Wspólnego Kompleksowego Planu Działania (jak nazywało się międzynarodowe porozumienie z Iranem, które można streścić następująco: zrezygnujecie z bomb, zniesiemy wam sankcje. Porozumienie wyrzucił do kosza prezydent Donald Trump – red.) z 2015 r., który nałożył ograniczenia na irański program nuklearny, Teheran przez cały czas gromadzi i wzbogaca uran, który można wykorzystać do szybkiego zbudowania ładunków jądrowych.
Bez porozumienia w sprawie ograniczenia lub zakończenia irańskiego programu nuklearnego (wydaje się to mało prawdopodobne po prawie trzech latach bezskutecznych wysiłków dyplomatycznych), Teheran przez cały czas będzie poszerzał swoje jądrowe know-how, a także wzbogacał uran coraz bliżej poziomu wymaganego do budowy bomb (mowa o zawartości rozszczepialnego izotopu uranu w ogólnej masie tego materiału; w energetyce wystarczy ok. 5 proc., wojskowi potrzebują 90 proc. i więcej — red.).
Niestety, w 2024 r. należy spodziewać się transferów broni i zaawansowanej wiedzy z Rosji i Korei Płn., co przyspieszy irańskie programy: nuklearny, balistyczny i kosmiczny. To oczywiście wzmocni militarnie Teheran.
Irańskie prowokacje, zwłaszcza w Zatoce Perskiej i na innych szlakach wodnych, mogą doprowadzić do eskalacji kryzysu w regionie. Ponadto Teheran może doprowadzić do rozlania się konfliktu między Izraelem a Hamasem — poprzez działania własne lub, co bardziej prawdopodobne, działania terrorystycznych pełnomocników, takich jak libański Hezbollah czy jemeńskie bojówki Huti.
Warto dodać, iż dowody na postępy Iranu w rozwoju broni jądrowej wywołałyby daleko idące reperkusje. Poza doraźną dyplomacją reakcja mogłaby obejmować izraelską lub amerykańską operację wojskową przeciw Iranowi. Doprowadziłoby to dalszej destabilizacji regionu, a konsekwencje nie ograniczyłyby się geograficznie wyłącznie do Bliskiego Wschodu.
Po trzecie, widmo wojny nad Tajwanem
Napięte stosunki między Chinami a Tajwanem, które oddziela niecałe 200 km morza — przyprawiają o ból głowy strategów i decydentów politycznych od Toksio po Waszyngton. O ile problem politycznej przyszłości Tajwanu nabrzmiewał przez dekady, o tyle niedawny wzrost potęgi gospodarczej, politycznej i militarnej Chin sprowadził nad Cieśninę Tajwańską widmo wojny.
„Zjednoczenie” z Tajwanem dałoby Pekinowi strategiczną przewagę na zachodnim Pacyfiku, przecinając linie transportowe Japonii i podważając pozycję USA w Azji Wschodniej. Oznaczałoby również propagandowe zwycięstwo Komunistycznej Partii Chin, a także podniesienie spuścizny chińskiego prezydenta Xi Jinpinga do poziomu słynnych przywódców Mao Zedonga i Denga Xiaopinga (co podobno stało się jego ambicją).
Tajwan pod rządami prezydent Tsai Ing-wen (w sobotę Tajwańczycy wybiorą jej następcę — red.) jest tętniącą życiem demokracją z silną gospodarką rynkową i globalną przewagą w produkcji chipów. Wyspa rozwinęła też unikalną tożsamość krajową i międzynarodową, odcinając się od Chin. Kłopot w tym, iż mimo iż Tajwan jest nowoczesny, to jego siły zbrojne są znacznie słabsze od chińskich.
Bez wsparcia dyplomatycznego i wojskowego ze strony Stanów Zjednoczonych (do czego kraj zobligował się na mocy ustawy o stosunkach z Tajwanem z 1979 r., która wzywa do pokojowego rozwiązania politycznej przyszłości Tajwanu) zdolność Tajpej do obrony wyspy jest wątpliwa.
W 2024 r. Pekin będzie kontynuował działania dyplomatyczne mające na celu izolację Tajwanu i podporządkowanie sobie wysp. Ta strategia się powiedzie, zwłaszcza jeżeli USA będą strategicznie rozproszone przez walki w Europie Wschodniej i na Bliskim Wschodziej.
Chociaż Chiny mają wątpliwości co do kosztownej inwazji na Tajwan, która zaangażowałaby także siły amerykańskie i japońskie, to atak przez cieśninę celem wzmocnienia spuścizny prezydenta Xi i komunistów nie jest wykluczony. Porażka byłaby jednak dla Xi i jego partii katastrofą, choćby przy tak ściśle kontrolowanym społeczeństwie. To zmniejsza ryzyko niesprowokowanego ataku na Tajwan. Biorąc jednak pod uwagę, iż w powietrzu i na morzach wokół wyspy roi się od chińskich samolotów i statków biorących udział w prowokacyjnych misjach wojskowych, nagłego kryzysu nie można wykluczyć.
Po czwarte, Kim Dzong Un potrząsa szabelką
Głównym priorytetem Korei Północnej jest przetrwanie rządzącego nią, dynastycznego reżimu. w tej chwili na czele kraju stoi Kim Dzong Un, wnuk założyciela kraju i twórcy Koreańskiej Partii Robotniczej Kim Ir Sena (u władzy w latach 1948-1994). Ostatecznym celem reżimu jest jednak przejęcie kontroli nad sąsiednią Koreą Południową, kierowaną przez prezydenta Yoon Suk-yeola. To oczywiście rodzi możliwość wybuchu kolejnej wojny na półwyspie.
Kim Dzong Un. Zdjęcie autorstwa Jimmy Beunardeau
Pjongjang przeznacza znaczną część zasobów na cele militarne, w tym na rozwój arsenału nuklearnego i pocisków balistycznych o różnym zasięgu — w tym międzykontynentalnym. Broń nuklearna służy odstraszaniu Korei Południowej i Stanów Zjednoczonych, zagraża Japonii, podnosi międzynarodowy profil Korei Północnej i zwiększa jej dyplomatyczną siłę w cieniu sąsiednich supermocarstw, Rosji i Chin.
Władze Korei Płn. zdają się rozumieć, iż rozpoczęcie wojny z Koreą Płd. (i jej sojusznikiem — Stanami Zjednoczonymi) byłoby równoznaczne z samobójstwem klanu Kimów. Ale ich skłonność do balansowania na krawędzi sprawia, iż kryzys jest możliwy — i to w regionie, gdzie obecne są największe gospodarki i armie świata.
W 2024 r. Pjongjang przez cały czas będzie prowadził dyplomację nuklearno-rakietową; potrząsanie szabelką służy realizacji wielu celów. Z jednej strony chodzi o to, żeby zachwiać polityką wewnętrzną Korei Południowej, a także historycznego wroga — Japonii; z drugiej — pokazać niezależność od Chin — wpływowego sąsiada, politycznego protektora i ekonomicznego sponsora; z jeszcze innej — propagandowo dotrzeć do zubożałego, głęboko represjonowanego narodu. Nie wspominając o tym, iż szantaż militarny służy wymuszaniu ustępstw i pomocy, zarówno od przyjaciół, jak i wrogów.
W tym roku na pewno usłyszymy o siłach zbrojnych Korei Płn., chociażby z powodu wsparcia wojskowego dla Rosji. W zamian Moskwa może zdecydować się na sprzedaż Pjongjangowi zaawansowanej broni lub inną formę transferu technologii. Potencjalne obszary to program kosmiczny (w tym satelity), budowa okrętów podwodnych, a także wystrzeliwanych z nich pocisków balistycznych wystrzeliwanych. Te ostatnie zapewniłyby reżimowi Kima morską siłę odstraszania nuklearnego.
Po piąte, głowę podnosi międzynarodowy terroryzm
Po dwóch dekadach nieustannej obecności terroryzmu na pierwszych stronach gazet niechęć do rozmawiania o kolejnych aktach brutalnego ekstremizmu jest zrozumiała. Tak jak chcielibyśmy zostawić za sobą pandemię, tak samo mamy nadzieję, iż era organizacji terrorystycznych minęła.
Niestety – nie do końca tak jest. Chociaż zagrożenie ze strony terroryzmu dla interesów Zachodu z pewnością zmalało w ostatnich latach, to jego żar wciąż tli się w różnych częściach świata. Państwo Islamskie, chociaż nie tak potężne jak kiedyś, przez cały czas stanowi wyzwanie w Syrii i Iraku. W Afganistanie rządzą Talibowie, którzy jednocześnie prowadzą walkę z filią Państwa Islamskiego o kontrolę nad krajem. Grupy takie jak al-Shabaab stanowią zagrożenie dla pokoju i stabilności w Afryce.
Bojownicy Huti z Jemenu
W 2024 r. pozostanie głównym sponsorem terroryzmu, zapewniając finansowanie i wsparcie dla własnego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej oraz podmiotów za granicą, tj. Hezbollah, Hamas, Palestyński Islamski Dżihad oraz rebeliantów Huti w Jemenie. Rozlew krwi między Izraelem a Hamasem będzie trwał i wciąż będzie miał potencjał do podsycania ekstremistycznej przemocy poza regionem — choćby po ostatecznym zakończeniu bezpośrednich działań wojennych w Strefie Gazy.
Utrzymywać się też będzie zagrożenie międzynarodowym terroryzmem. Ekstremiści nie zaprzestaną prób destabilizowania rządów, wstrzymywania działań pokojowych, szukania sposobów na podżeganie w różnych sytuacjach, rekrutowania żołnierzy i szukania kryjówek, z których będą mogą planować i dowodzić brutalnymi operacjami.
Po szóste, nikt nie powtrzyma czarnych łabędzi
W każdym roku – i 2024 r. nie jest wyjątkiem — może pojawić się „czarny łabędź”, którego nikt się nie spodziewa. W niedalekiej przeszłości — co do tego chyba wiele osób się zgodzi – takim łabędziem była pandemia.
Potencjał pojawienia się takiego ptaka ma wiele procesów i zjawisk, w tym działania wojenne między nuklearnymi potęgami, Indiami i Pakistanem; kolejny kryzys graniczny między Indiami a Chinami w Himalajach; złośliwe wykorzystanie sztucznej inteligencji lub rozpoczęcie znaczących cyberataków w celu wywołania działań wojennych, ew. katastrof humanitarnych lub klimatycznych prowadzących do migracji na dużą skalę.
Powyższe zagrożenia będą miały silny wpływ na pokój, bezpieczeństwo i dobrobyt w 2024 r. Amerykański pisarz Mark Twain ostrzegł kiedyś, iż „historia się nie powtarza, ale często się rymuje”. Może się to okazać trafnym mottem na nowy rok.