Jedno marzenie: Żeby wojna się skończyła

supernowosci24.pl 1 rok temu
Mirka i Włodzimierz Łuka, mieszkający w Przemyślu, nie korzystają z pomocy polskiego państwa oferowanej uchodźcom z Ukrainy. – Są ludzie bardziej potrzebujący od nas – mówią. – My pracujemy, mamy dach nad głową. Marzymy tylko o tym, by skończyła się wojna i Putin ze swoimi siepaczami poszedł precz z Ukrainy. Fot. Archiwum

Niedawno minął rok, od kiedy putinowska Rosja brutalnie napadła na Ukrainę. Polacy otworzyli wtedy dla Ukraińców swe serca i domy. Pierwszym po wybuchu wojny miejscem, gdzie mogli czuć się bezpieczni był dla wielu uchodźców Przemyśl. Tu mieszkają i pracują dziś Mirosława i Włodzimierz Łuka ze Lwowa. I choć sami nie są typowymi uchodźcami, na Ukrainie zostały ich dorosłe dzieci i wnuki. – Codziennie martwimy się o nich – mówią. – I codziennie mamy nadzieję, iż wreszcie skończy się ta przeklęta wojna!

Z Mirką Łuką bez problemu można porozmawiać po polsku. – Mam polskie korzenie. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa rozmowy z moją babcią, która była Polką. Dziadek też był w części Polakiem
– wyjaśnia kobieta. – Poza tym uczyłam się polskiego oglądając polską telewizję, no i uczęszczałam też do policealnej szkoły w Polsce jeszcze mieszkając w Ukrainie.
Do naszego kraju Mirosława przyjechała króciutko przed wojną. – Starałam się wówczas o Kartę Polaka – opowiada. – Przyjechałam praktycznie w ciemno, wynajęłam mieszkanie i znalazłam pracę.
Kobieta pracuje w jednym z przemyskich marketów jako kasjerka. – Bardzo miło przyjęto mnie w pracy. Absolutnie nie odczułam i nie odczuwam żadnej dyskryminacji – podkreśla. – Czekałam na męża, który miał mi dowieźć dokumenty potrzebne do Karty Polaka. Miał już kupiony bilet na pociąg na 26 lutego…
Mirka wyjechała z Ukrainy z zamiarem osiedlenia się wraz z mężem w Polsce nie z powodu obawy przed rosyjską agresją. – Chciałam wrócić do moich polskich korzeni – wyznaje. – Przed 24 lutego zeszłego roku czasem ktoś tam przebąkiwał o wojnie, ale tak naprawdę nikt nie wierzył, iż do niej dojdzie.Ot, takie gadanie,bo wiadomo, iż Putin zdolny do wszystkiego.
Kiedy rosyjski atak na Ukrainę stał się faktem, Mirka była przerażona. – Nie wiedziałam co będzie z przyjazdem męża, bałam się o nasze dzieci, synową, zięcia, wnuki – opowiada.

Małżonkowie znów razem

Mąż Mirki, Włodzimierz zdołał wsiąść do pociągu ze Lwowa do Przemyśla. – Było ogromne zamieszanie. Ludzie byli przerażeni i w szoku, spanikowani. Pamiętam kobietę z niemowlakiem na ręku, która zostawiła wszystkie swe bagaże na peronie i do pociągu wsiadła tylko z małą torbą. Jechaliśmy 14 godzin pociągiem, który normalnie ze Lwowa do Przemyśla dociera w około 2 godziny licząc z odprawą graniczną – opowiada Włodzimierz. – Nie mieliśmy jedzenia ani wody. Ta kobieta z małym dzieckiem karmiła je piersią. To znaczy chciała karmić, ale nie miała mleka. Była głodna i spragniona. Dałem jej kilka pierników, bo tylko to miałem…
Przed granicą z Polską pojawili się w okolicy pociągu przedstawiciele Caritas-u. Rozdawali jedzenie i wodę. – Ludzie byli już bardzo wyczerpani niektórzy. Dwoje dzieci zasłabło i zabrało je pogotowie – dodaje.
Tymczasem Mirosława czekała na męża. – Polscy znajomi i współpracownicy pocieszali mnie, iż na pewno wszystko będzie dobrze – wspomina. – Ale uspokoiłam się dopiero, gdy zobaczyłam męża. Małżonkowie nie mieli wiele czasu w cieszenie się, iż są już razem. Ruszyli bowiem na przemyski dworzec, by jako wolontariusze pomagać uchodźcom. – Jakoś to musieliśmy godzić z pracą, ale udawało się – uśmiecha się Mirka. Jej mąż zaczął pracować w tym samym markecie, co żona. przez cały czas zresztą tam pracuje, jest konserwatorem.

– Jesteśmy wdzięczni Polsce i Polakom

Mirosława nie jest w świetle polskich przepisów uchodźczynią wojenną, bo do Polski dotarła jeszcze przed wojną. Jej mąż natomiast mógłby otrzymywać od polskiego państwa pomoc dla uchodźcy, ale…- Są ludzie bardziej od nas potrzebujący pomocy – podkreślają Mirka i Włodzimierz Łuka.
– Jesteśmy zdrowi, pracujemy i mamy dach nad głową. Byłoby bardzo nieelegancko z naszej strony korzystać z pomocy polskiego państwa.
Małżonkowie czują się w Przemyślu coraz bardziej, jak u siebie. Włodzimierz po polsku jeszcze nie mówi, ale rozumie nasz język. Jak deklaruje, nauczy się go na pewno.
– Jesteśmy bardzo wdzięczni Polsce i Polakom za pomoc, jaką okazali uchodźcom z Ukrainy. Nie wiemy co byłoby, gdyby tej pomocy nie było
– twierdzi małżeństwo. – Polacy mówią „No jak to? Sąsiad w takiej sytuacji, to pomóc trzeba!”, ale przecież Polska, to nie jedyny sąsiad Ukrainy, a tylko Polacy okazali uchodźcom takie serce. Szczególnie przemyślanie!.
Mirosława podkreśla, iż jest bardzo dumna z polskich korzeni.

Tęsknimy za dziećmi i wnukami

Łukowie w Polsce chcą zostać na stałe. – Sprzedamy nasze mieszkanie we Lwowie i kupimy mieszkanie w Przemyślu – deklarują. – Tęsknimy za naszymi dziećmi i wnukami, ale przecież do Lwowa jest blisko. Tylko niech się ta przeklęta wojna skończy.
Na razie jednak końca konfliktu nie widać. Mirka i Włodzimierz pokazują zdjęcia ze Lwowa, kiedy niedaleko mieszkania jednego z ich dorosłych dzieci spadła rosyjska rakieta. – Szyby w oknach popękały… Na szczęście nikomu z naszych bliskich nic się nie stało, ale strach jest – przyznają. – Najgorsza sytuacja jest jednak na wschodzie i południu Ukrainy. Tam Rosjanie dokonują zbrodni na cywilach. To straszne!
Ostatnio rosyjskie rakiety spadły na położone blisko frontu Zaporoże. Jedna z nich uderzyła w blok mieszkalny. Znów zginęli ludzie. Ale choć rosyjscy siepacze nie ustają w swoich atakach, Ukraina broni się, walczy.
– Putin mówił, iż zajmie Ukrainę w trzy dni . A tymczasem minął już ponad rok i Rosjanie nie mogą pokonać Ukraińców – podkreślają Łukowie. – Ukraina się nie podda. Ma nie tylko dzielnych i bohaterskich obrońców, ale też prawdziwych przyjaciół w całym cywilizowanym świecie, a najbardziej serdecznym z nich jest Polska.
Małżonkom życzymy, by ich marzenia się spełniły. By skończyła się wojna. Jak mówią: – Tylko tego pragniemy, na wszystko inne zapracujemy sami.

Monika Kamińska

Idź do oryginalnego materiału