Ponad 4 miliony przewiezionych osób oraz 5 tysięcy zorganizowanych pociągów ewakuacyjnych. Ukrzaliznycia, czyli ukraiński odpowiednik polskiego PKP, podsumowuje rok działań.
– Pierwsze dni wojny na zawsze zostaną w pamięci – mówi maszynista lokomotywy elektrycznej Jurij Wojtyk. – W pierwszym dniu pracy wiozłem sprzęt wojskowy do Kijowa i wtedy trzeba było działać szybko. Pociąg stanął, przyjąłem bagaż i gwałtownie odjechałem. Jechałem bez przystanków. To było 25 lutego. W drodze powrotnej wiozłem cywilów. Tam były dzieci z domów dziecka i ich opiekunowie. One siedziały przy oknach i patrzyły na to, co się dzieje dookoła. Nie wiedziały gdzie ich wiozą. Wtedy choćby w kolei nie wiedzieli gdzie jaki pociąg jedzie. Pamiętam jak przyjechałem na dworzec, który był cały wypełniony ludźmi. Oni byli wszędzie: na peronach, na dworcu. Kiedy uruchomiono pociągi w kierunku granicy, wtedy ruch jeszcze bardziej się zwiększył. Wszyscy byli zdezorientowani, biegali, był ścisk, to było przerażające.
CZYTAJ: Ukraina chce wybudować europejskie tory. Połączą to państwo z Lubelskiem
Jakie były emocje?
– W pierwszych dniach nie wiedzieliśmy nawet, jak będą wyglądały najbliższe godziny czy dni,jak będziemy żyć, pracować. Ale musieliśmy wykonywać swoją pracę, bo ta praca była bardzo ważna. Przewieźć ze Lwowa ludzi na front, a w drodze powrotnej cywilów – tak pracowałem przez pierwsze dwa miesiące. Ludzie połączyli swoje siły. Można powiedzieć, iż tak ładnie kolej jeszcze nigdy nie pracowała. Wszyscy starali się wykonywać swoją pracę gwałtownie i dobrze jakościowo, bez biurokracji – opowiada Jurij Wojtyk.
Czyli można powiedzieć, iż ta sytuacja polepszyła pracę kolei?
– Wydaje mi się, iż tak. Wtedy ludzie bardziej zastanawiali się, jak pracować lepiej, szybciej. Zastanawiali się, jakie są priorytety i co jest najważniejsze. Było dużo niepokoju. Kiedy pracowałem w lutym i marcu 2022 roku, kiedy rosyjscy żołnierze byli jeszcze w obwodzie kijowskim, wszędzie było ciemno, bowiem ludzie specjalnie wyłączali światło w domach. A ja na horyzoncie widziałem tylko wybuchy. Kiedyś miałem postój w lesie, nade mną latały jakieś śmigłowce. Nie wiedziałem, czy są to Ukraińcy, czy Rosjanie, ale przyzwyczaiłem się do tego – mówi Jurij Wojtyk.
Czy nie brakowało pracowników? Nie było potrzeby, aby ściągnąć kogoś z zagranicy?
– Nie potrzebowaliśmy pomocy z zagranicy, u nas ludzie są pracowici. Wszyscy w takiej sytuacji byli gotowi pracować do końca. Czasem było tak, iż przyjeżdżałem po dwóch dniach nieobecności do domu, spałem, jadłem, brałem prysznic i szedłem znowu do pracy. Teraz jesteśmy przyzwyczajeni to takiego rytmu pracy, wszystko idzie zgodnie z planem – opowiada maszynista.
Czy jest jakaś niebezpieczna sytuacja, która zapadła Panu w pamięć?
– 25 lutego, kiedy jechałem ze sprzętem wojskowym, przyszedł do mnie naczelnik pociągu i powiedział, iż muszę jechać bez żadnych przystanków. W jednej miejscowości pomiędzy punktem A i B działała już rosyjska grupa dywersyjna. Naczelnik wtedy mi powiedział, iż jeżeli staniemy, zrobimy jakikolwiek przystanek, to dalej już nie pojedziemy. W dalszym ciągu pamiętam jego twarz – stwierdza Jurij Wojtyk.
Pewnie było to wyzwanie dla wielu osób, bo przecież nikogo nie uczono pracy podczas wojny?
– Nikt z nas nie przygotowywał do czegoś takiego. Niezależnie ile bym studiował i pracował na kolei, nie było takiego szkolenia. Chyba nikt z w tej chwili pracujących osób, nie wiedział, jak należy się zachowywać. Trzeba było tworzyć nowe zasady, nowe metody, ale myślę, iż kolej sobie z tym poradziła – mówi gość Radia Lublin.
Czy jest poczucie, iż wykonuje Pan bardzo istotną prace dla ludzi w trudnym okresie?
– Oczywiście, iż tak. Niezależnie czy jadę ze sprzętem, czy z ludźmi, czuję patriotycznego ducha. Czuję, iż jestem uczestnikiem całej tej drogi, drogi do zwycięstwa – stwierdza Jurij Wojtyk.
Pociągi ewakuacyjne w dalszym ciągu przewożą cywilów ze wschodu kraju na zachód. Do Lwowa takie transporty przyjeżdżają dwa razy dziennie.
InYa / opr. AKos
Fot. Inna Yastniska