Kacykoza nasza codzienna

instytutsprawobywatelskich.pl 1 godzina temu

Będzie tu mowa o „KACYKOZIE”. Ten ironiczno-szyderczy, niewątpliwie złośliwy neologizm wszedł do szerszego obiegu podczas inauguracyjnego Kongresu Ruchów Miejskich w Poznaniu w czerwcu 2011r. Wraz z innymi mało pozytywnymi określeniami wyraża emocjonalną, krytyczną ocenę sposobu zarządzania miastami przez naszych drogich „włodarzy” z ich przybocznymi. W ostatnich miesiącach i latach, kryzys samorządności nadaje terminowi „kacykoza” nowej, wyrazistej aktualności.

Nazywanie jest władzą boską, jako iż nazwanie powołuje byt do istnienia – rzeczy nienazwanych nie ma, nie istnieją, przynajmniej w umysłach publiczności.

Co to „kacykoza”?

Słowo pochodzi od rzeczownika „kacyk”, w dość odległej przeszłości i przestrzeni określające wodza plemienia albo lokalnego namiestnika władcy.

Według Słownika Języka Polskiego kacyk to potocznie „urzędnik prowincjonalny, sprawujący władzę w sposób samowolny i arbitralny”. Warto przywołać za „Słownikiem…” wybrane synonimy terminu: „Kacyk” jako osoba wysoko postawiona to m.in. gruba ryba, szycha, panisko, urzędas, ważniak, bonza, itp. Kacyk jako władca to m.in. autokrata, ciemiężca, despota, dyktator, dzierżymorda, satrapa, tyran, zamordysta, itd. Kiedyś to słowo opisowe dziś jest ewidentnie ocenne, jak najbardziej negatywnie. Kacyk kojarzy się z narcystycznym, egoistycznym, zarozumiałym bucem, pełnym pychy i pogardy, traktującym z wyższością wszystko i wszystkich, którzy od niego zależą. I prawdopodobnie odnoszący się ze służalczą uniżonością do tych, od których on sam zależy.

„Na ucho” kacykoza ze względu końcówkę „-oza” kojarzy się z nazwami rozmaitych jednostek chorobowych takich jak psychoza, osteoporoza, skleroza, borelioza, neuroza, salmonelloza itd. Kojarzy się więc jako schorzenie, przypadłość chorobowa, atu może być komentowana jako patologia systemu zarządzania samorządowego. Tu pojawiają się odniesienia do podobnie brzmiących innych wykoślawień życia miejskiego czy polityki miejskiej jak betonoza, samochodoza, grantoza czy tujoza.

Kacyk jawi się jako nieco karykaturalny, mały tyranek, jakby sfrustrowany faktem, iż zabrakło dla niego miejsca na głównej scenie polityki, gdzie mógłby odegrać rolę władcy naprawdę wielkiego, prawdziwego tyrana. Kacykowi nie wystarcza, by świat otaczający kręcił się wokół niego tak jak mu w duszy gra – on chce być wielbiony i czczony, a przynajmniej ma to być widać wszędzie wokół.

Kacyk się szarogęsi, panoszy, a ego ma tak wielkie, iż powinien je wozić za sobą drugim samochodem, bo choćby w kufrze dużego SUVa się nie zmieści.

Kacykoza to też system mentalny, w którym kacyk projektuje swoje ego na całe miasto (miasto to ja, samorząd to ja), region czy kraj, społeczeństwo albo naród. W jakimś stopniu kacykoza wyznacza standardy postępowania w tutejszej polityce. Oto kiedy władzę objął zapalony kopacz piłki, zarządził, żeby w całym kraju powstawały boiska dla małolatów do kopania piłki, tzw. „orliki”. No bo jak to – czy ktoś normalny, tak jak ja, może nie lubić kopać piłki? Kiedy przy władzy znalazł się militarysta, zarządził, aby w każdym powiecie powstawały strzelnice: całe edukujące się pokolenia miały nauczyć się władać bronią. Miała to być umiejętność pierwszoplanowa. Z kolei kiedy władzę w pewnym mieście objął zapalony pedalarz, drogi rowerowe zaczęły powstawać sporo żwawiej niż za „włodarza” poprzedniego.

Idź do oryginalnego materiału