Kadzielnia – symbol Kielc

2tk.pl 3 godzin temu

Kadzielnia jest bez wątpienia jednym z bardziej charakterystycznych symboli Kielc.

Lata 50. XX wieku.
Kadzielnia, poziom pierwszy wyrobiska kamieniołomu wapienia.
Fot. ze zbiorów Jarosława Machnickiego

Rzucone dzisiaj prawie w centrum miasta pasmo wypiętrza się wysokim na prawie trzysta metrów wzgórzem nad całą okolicą. Masyw skałki Geologów, nic innego jak archaiczna rafa koralowa, zawsze rozpalał wyobraźnię małolatów. Przecież naukowe odkrycia, odłupane od calizny koralowce czy trylobity, opowieści o żyjących w ciepłym morzu rybach pancernych i dwudysznych od zawsze rozpalały wyobraźnię. Do tego dochodziły powtarzane z wypiekami na twarzy niestworzone historie o podziemnych korytarzach, tajemniczych tunelach, rzekomo nieprzebadanych jaskiniach. Dziur, które biegły w wyrobisku nie wiadomo dokąd i po co, nigdy nie brakowało. Podziemny świat kusił, zachęcał do penetracji nieznanego. Centralnie położony skalny ząb, grzebień dewońskiej skały i widoczna doskonale z płaju wzgórza szczelina, dostępnej bez większego wysiłku, jaskini Jeleniowskiej rozpalały wyobraźnię dodatkowo.

Walory, geologiczna wartość, znaczenie dla poznania dziejów ziemi centralnie osadzonego ostańca uznano jeszcze w okresie międzywojennym. W 1962 roku cały masyw uznany został nie tylko za pomnik przyrody nieożywionej, ale też za najmniejszy w całej Polsce rezerwat.

Co prawda wapiennik pracował w najlepsze pełną parą jeszcze przez kilka lat, ale zasobów surowca tkwiącego na dobrą sprawę pod ręką, w miękkim dewonie skalnicy nie ruszali. Wybierali natomiast z uporem, systematycznie, kubik po kubiku kamień z ogromnej odkrywki. Dwa razy w tygodniu nad okolicą niósł się dźwięk buczka obwieszczającego strzelanie urobku. Dwa długie gwizdy, jeden krótki i znowu dwa długie przeszywały powietrze. Mieszkańcy bloków przy ulicy Międzyszkolnej, a potem przy Gagarina, personel internatu budowlanki, ludzie z osiedla domków jednorodzinnych zamykali wtedy okna, nie wychodzili przed swoje sadyby, czekali…

Potem był jęk naszpikowanej materiałem wybuchowym ściany, niebotyczny huk, lekkie drżenie szyb. Na krótką chwilę nad okolicą zakwitał biały obłok kurzu, o ziemię, dachy, ulicę uderzały drobiny deszczu kamyków, pecyn, drobiny piachu. Kolejny sygnał dźwiękowy, tym razem jednak jeden, długi przeciągły uroczo obwieszczał koniec kataklizmu. Życie wracało na swoje koślawe tory. Po spągu wyrobiska jeździły stukocząc metalowymi, kółkami koleby. Odstrzelony kamień wysmotruchani białym pyłem robotnicy z fabryki rozbijali oskardami, łomami, młotami na mniejsze, bardziej foremne bryły. Gwizdał wesoło samowarek parowozu, do którego łańcuchami podpinano wagoniki i cały skład, po szynach toczył się w stronę pieców ukoronowanych wysokimi, podpierającymi nieboskłon kominami.

Cały północny skłon był niczym małpi gaj, zarośnięty chwastem, krzakami, samosiejkami, rachitycznymi sosnami. Zanim wybudowano pawilon szkoły podstawowej wygon pod Kadzielnią zamieniał się w piłkarskie boisko, pampasy, prerię afrykańską sawannę. Wszystko oczywiście w zależności od tego z jakiego bloku z kwartału Krakowskiej, Gagarina, Marchlewskiego pojawiła się dziecięca rozwrzeszczana hałastra.

Natomiast tereny nad samym wyrobiskiem kamieniołomu, rejony ukryte za zaroślami zajmowali goście zdecydowanie starsi, piętnasto-, szesnastoletni o zupełnie innych potrzebach, zainteresowaniach. Pierwszy wypalony papieros, łyk taniego wina, czasem nieporadny pocałunek przy schadzce z koleżanką z jednej klatki albo z tej samej klasy.

Pod koniec lat sześćdziesiątych cały ten poukładany świat nagle się zawalił z równym jak roboty strzałowe hukiem. Decyzja o przerwaniu eksploatacji dewońskiej skały i zamknięciu kamieniołomu – chociaż racjonalna i do przewidzenia – spadła jak grom. Zamilkły ostrzegawcze buczki. Na zboczu pojawiła się ekipa, która bez pardonu powyrywała betonowe słupy na których jeszcze wczoraj rozwieszone były zasieki z drutu kolczastego.

Najpierw zniknęły niczym złoty sen koleby, rozebrano torowiska. Potem na zboczu pojawiły się grupy młodzieży szkolnej, pracownicy kieleckich zakładów, żołnierze z jednostek wojskowych na Bukówce i Stadionie. Setki ludzi z kilofami, oskardami, łomami, szuflami plantowało teren. Bez wynagrodzenia, absolutnie za darmo, w akcji zwanej w realiach tamtych czasów, jak wiemy i pamiętamy, czynem społecznym.

Wytyczone zostały alejki spacerowe, ludzie z zieleni miejskiej wykarczowali krzaki, a nasadzili ozdobne krzewy. Kolejna ekipa, tym razem specjalistyczna, wybudowała z kamienia, którego przecież na Kadzielni zawsze było pod dostatkiem trzy widokowe tarasy. Zza balustrady każdy, komu przyszła ochota, mógł popatrzeć na poziomy wyrobisk, na panoramę wzgórz Posłowickich, na rysujące się prawie pod ręką zabudowania klasztoru na Karczówce. Albo też na drugą stronę – na majestatyczny, granatowy płaszcz Telegrafu, na Bukówkę, Kawetczyznę.

Urzędowy przepis dotyczący likwidacji szkód górniczych przewidywał kompleksową rewitalizację całego wyrobiska. W teorii sprowadzało się to do kompletnego zasypania wygrzebanej przez co najmniej dwa stulecia szramy i kompletnego splantowania ziemi. Na szczęście znaleźli się w naszym mieście ludzie, którzy rzucili i zrealizowali ze szczegółami nowatorski, jak również unikatowy wówczas projekt. Wyrobisko południowe zamienione zostało we wkomponowany w środowisko naturalne amfiteatr.

Po odłączeniu pomp odwadniających najniższy, pierwszy poziom dawnego wyrobiska zamienił się turkusowe jezioro. Białe skały, błękit akwenu, tereny zielone sprawiły, iż w mieście pojawił się unikatowy, fantastyczny nie mający precedensu obiekt rekreacyjny. I nie tylko w skali całego kraju. Jak wiemy, to było cudo, jak fiord na północy, niczym zakola zatok Adriatyku na południu.

Rok 1970.
Po odłączeniu urządzeń odwadniających pierwszy poziom wyrobiska Kadzielni zatopiła szmaragdowa woda. Wzbogaciła rezerwat geologiczny o przecudnej urody jezioro.
Fot. Paweł Pierściński
Ze zbiorów: Beata Stanisz- archiwum prywatne
Rok 1971.
Fiord w starym kamieniołomie.
Pocztówka KAW – zbiory Adriana Wysockiego
Pocztówka KAW – zbiory Adriana Wysockiego

Niestety, to co było takie piękne przepadło raz na zawsze.

Rok 1988.
Poziom wód gruntowych obniżył się o kilkadziesiąt metrów i błękitna tafla przepadła raz na zawsze.
Fot. ze zbiorów Jarosława Machnickiego

Eksploatacja złóż surowca w położonych pod Kielcami kamieniołomach cementowni, wapienników i bloków skalnych podyktowały konieczność odwadniania wyrobisk. Coraz niższe poziomy wydobycia w Trzuskawicy, Nowinach, Jaźwicy, Morawicy, Woli Morawickiej zachwiały aż tak bardzo grawitację, iż poziom wód gruntowych obniżył się o kilkadziesiąt metrów. Błękitna tafla na Kadzielni zniknęła, przepadła. o ile została to we wspomnieniach i dokumentalnych fotografiach sprzed pół wieku.

Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista oraz historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat także przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Ponadto, autor wielu artykułów naukowych, jak również książek.

Tekst pochodzi z książki „Ze sztambucha i raptularza, czyli ocalić od zapomnienia. Kielce 1950-2000”.

Więcej tekstów Ryszarda Biskupa na www.2tk.pl w zakładce „Spacerkiem po mieście”.

Idź do oryginalnego materiału