Nie wolno na cmentarzysku narodowym, jakim było powstanie warszawskie, budować jakichkolwiek bytów politycznych
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec
Juliusz Słowacki „Testament mój”
W artykule wstępnym 31. numeru PRZEGLĄDU red. Jerzy Domański pisze: „Misją władzy jest fetowanie klęsk i przegranych powstań. Ich sprawcy zamiast surowego osądu dostają miejsca w panteonie bohaterów narodowych. Stawia się im pomniki, funduje tablice, medale. Klęski skutecznie zamieniono w mit. Na fałszywych bohaterach uczciwego państwa nie da się zbudować”.
W pełni zgadzam się z tą surową oceną i dorzucam garść własnych przemyśleń. Ostatnie wieki przyniosły Polsce wiele cierpień i strat. Według mesjanistycznej koncepcji Adama Mickiewicza działo się tak, gdyż Polska jest Chrystusem narodów („Dziady” cz. III). Inne mesjanistyczne przesłanie głosi, iż Polska otoczona jest szczególną opieką Boga: „Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki / Otaczał blaskiem potęgi i chwały, / Coś ją osłaniał tarczą swej opieki / Od nieszczęść, które przygnębić ją miały”.
Dlatego prawdopodobnie bitwę warszawską (12-25 sierpnia 1920 r.) zwie się cudem nad Wisłą i obchodzi jej rocznicę 15 sierpnia, mimo iż rozstrzygające boje stoczono dzień później. W rzeczywistości wielki sukces bitwy warszawskiej był nie cudem, ale zasługą dowodzących, głównie autora planu operacyjnego, szefa sztabu gen. Tadeusza Rozwadowskiego, dowódców frontów i armii, a także bohaterstwa żołnierzy. Bitwę stoczono na przedpolu Warszawy, by ochronić ją i jej mieszkańców przed zniszczeniami.
Chyba na cud liczyli natomiast dowódcy Armii Krajowej, wywołując powstanie w Warszawie, bez przygotowania i najmniejszych szans na jego powodzenie. Około 20 tys. powstańców, większość poniżej 20 lat, a co najmniej trzy czwarte bez broni, miało naprzeciw siebie taką samą liczbę uzbrojonych po zęby Niemców obsadzających silnie ufortyfikowane obiekty. Bóg nie dopomógł, cud się nie wydarzył.
Widać gen. Władysław Anders w cuda nie wierzył, gdyż tak ocenił dowódców powstania: „Wywołanie powstania w Warszawie w obecnej chwili było nie tylko głupotą, ale wyraźną zbrodnią”.
W tece personalnej gen. Leopolda Okulickiego (B. II. Wpł. Nr 543 p. 2, SPP) znajduje się taka oto ocena powstania: „Tragedia Warszawy jest największą katastrofą, jaką naród polski poniósł po wrześniu 1939 r. W gruzy i popiół obrócone zostały bezcenne, niezastąpione i nieodtwarzalne skarby naszej kultury. Na szeregu odcinków kultura polska poniosła rany, których zabliźnienie trwać będzie stulecia, niekiedy zabliźnić nie da się zupełnie. Rozbity został główny ośrodek polskiej woli, polskiej myśli, polskiej polityki i polskiej gospodarki. Przestał istnieć kierowniczy ośrodek całości polskiego życia. (…) Straciliśmy sam kwiat naszej młodzieży, niewątpliwie elity naszego narodu. Skutki tego nieszczęścia wydają się dziś wprost tragicznie katastrofalne. Całe morze cierpień zawiera w sobie los 800-tysięcznej rzeszy ludności wysiedlonej, rozbitej, rozproszonej, skazanej na niesłychaną poniewierkę, nędzę i śmierć. jeżeli chodzi o zniszczenie materialne miasta, to wystarczy powiedzieć, iż podobnej ruiny nie przeżyło w czasach nowożytnych żadne duże miasto polskie ani żadna stolica Europy”.
Do tej tragicznej oceny skutków powstania dodać trzeba 150-180 tys. cywilnych mieszkańców Warszawy, w tym 33 tys. dzieci, oraz ok. 16 tys. powstańców. Masy rannych i obarczonych głęboką traumą ludzi nikt nie zliczył.
W czasie 63 dni powstania ginęło codziennie ok. 3 tys. osób. Dowódcy powstania, widząc jego niepowodzenie i tragizm, mieli możliwość przerwać walkę już po siedmiu czy dziesięciu dniach. Nie zrobili tego choćby wtedy, gdy sami Niemcy to zaproponowali.
Jakie straty zadaliśmy wrogom? Około 2 tys. zabitych i 9 tys. rannych. Efekty strategiczne? Wielomiesięczne opóźnienie w wyzwoleniu Warszawy, które umożliwiło Niemcom wypędzenie jej mieszkańców, zrabowanie wszelakich dóbr i zburzenie miasta.
Skoro w bitwie warszawskiej odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo, to dlaczego powstanie warszawskie skończyło się tak straszną klęską? Głównymi autorami powstania było trzech generałów: dowódca AK Tadeusz Bór-Komorowski, zastępca dowódcy AK i jednocześnie szef sztabu gen. Tadeusz Pełczyński oraz zastępca szefa sztabu ds. operacyjnych gen. Leopold Okulicki, który to był najgorętszym orędownikiem powstania. Przed zrzuceniem go do Polski (w nocy z 21 na 22 maja 1944 r.) Okulickiego odprawiał sam wódz naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski. Treści ich rozmowy nie znamy, ale w wypowiedziach w tamtym czasie Sosnkowski przestrzegał, iż powstanie zbrojne narodu bez uprzedniego porozumienia politycznego i militarnego z Moskwą byłoby aktem rozpaczy. Ostrzegał: „Niemcy będą bronili zaciekle dostępu do swego kraju”. „W tych warunkach trudno jest sobie wyobrazić możność opanowania większego obszaru lub poważniejszego centrum na czas dłuższy niż parę dni, potem zaś nieuniknionym skutkiem podobnej próby byłaby powszechna rzeź ludności”, dodawał nieomal proroczo. Nie wierzył w szybki upadek Niemiec i rozumiał, iż militarne możliwości prowadzenia przez AK samodzielnych większych akcji przeciwko Niemcom były ograniczone, a bez porozumienia ze Związkiem Sowieckim bez sensu. Nie spodziewał się, by Armia Czerwona oswobodziła Warszawę pod koniec lipca lub na początku sierpnia.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 39/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.