Wojciech Marek Darski, poeta, prozaik i wytdawca z Giżycka wspomina swojego tatę, który podczas wojny pracował pod Gołdapią jako robotnik przymusowy.
Kiedy wspominam mojego Tatę nie sposób pominąć jego barwnych opowieści. Ze stalagu wbrew konwencji genewskiej zabrano go do przymusowej pracy w majątku Muelhof (polskie Ostrowo) pod Gołdapią, który należał do rodziny Toerner. Z zawodu był młynarzem, więc obsługiwał tamtejszy młyn. Spędził tam całą wojnę i w styczniu 1945 r. ogarnął go front. Rosjanie też potrzebowali mąki i nie pozwolili mu wrócić od razu do domu, więc jeszcze ponad rok pracował w tym samym młynie na potrzeby radzieckiej komendantury wojennej w Gołdapi. Dostał od ruskiego komendanta „bumagę”, opaskę z pieczęcią na ramię oraz dla ochrony parabelkę z kilkoma magazynkami nabojów i mógł się w chwilach wolnych swobodnie poruszać po okolicy, bowiem dostał też od Rosjan motocykl wypatrzony w trofiejnym magazynie. Był najprawdopodobniej pierwszym polskim mieszkańcem zdobytej i zrujnowanej Gołdapi. Podczas swoich wojaży po okolicy w styczniu i lutym 1945 r. natrafił na pancerne pobojowisko i w jednym z czołgów znalazł aparat fotograficzny, którym zrobił kilka zdjęć. Opowiadał o zamarzniętych trupach z odznakami dywizji „Hermann Goering” i o spalonym całkowicie lesie, który widać na pierwszym zdjęciu. Zdjęcia są bardzo złej jakości – aparat i błony fotograficzne były zmarznięte, Tata nie był profesjonalnym fotografem, a i czas zrobił odbitkom swoje – ale mogą stanowić taką impresję na temat tego odległego już i strasznego czasu.
Źródło: https://www.facebook.com/photo/?fbid=10223901799607906&set=pcb.10223901948971640